Taco Hemingway
Szliśmy planowo wspólnie w jakieś podobno ustronne miejsce. Byliśmy nadal w tym samym mieście zwanym Ciechanowem, jednak podążaliśmy ciągle ścieżką. Tak jakby Kuba wiedział gdzie postawić każdy krok, nie myląc się przy tym.
– Będzie trochę drogi ale damy radę – odparł po chwili, mijając jakże piękny i turystyczny zamek w Ciechanowie. Spoglądał na niego przez chwilę, lecz odwrócił wzrok skupiając się ponownie na trasie.
Nie znając wszystkich zakamarków miasta, Que prowadził mnie widząc jak marszczę brwi przyglądając się wszystkiemu co dotąd było mi nie za bardzo znane. Szliśmy w milczeniu, było ono z lekka niezręczne, ale nie przeszkadzało mi to. Widziałem, że chłopak musiał się skupić na swoim zadaniu, prawdopodobnie wytężając swoją pamięć.
***
– Już jesteśmy – dotarliśmy do jakiegoś dziwnego miejsca, nie było tu żadnych ludzi, jakieś totalne pustkowie oddalone od cywilizacji.
Panowała tu dziwna atmosfera. Samo zachowanie towarzysza się zmieniło. Był jakby czujniejszy i ostrożniejszy. Przerażające w tym miejscu było to, że była przygnębiająca cisza. Dla większości, która tak jak my, mieszkała w mieście; wiecznie głośnym, z ruchem miejskim i innymi tego typu atrakcjami, nie spodobałoby się to miejsce, bo po prostu było ono inne.
Aktualnie szedł po polach, przyglądając się im dogłębnie. W końcu chyba znalazł to czego chciał i zdjął z siebie plecak. Otworzył go i grzebał w nim czegoś, co jak się potem okazało było łopatką. Zaczął kopać w ziemi, doszukując się zapewne jakiejś rzeczy. Kopał aż do momentu gdy dokopał się do jakiegoś metalowego, dużego pudełka.
– Gotowy na otwarcie? – zapytał przyglądając się mojej twarzy, spojrzałem na niego i podszedłem bliżej. – To co zobaczysz może zmienić twoje życie na zawsze, jesteś pewny?
– Quebo, już nic mnie szczerze nie zaskoczy... – powiedziałem to po czym otworzył pudełko. – O cholera.
– Hahaha – zaśmiał się widząc moją reakcję na to co było w środku. – Spodziewałeś się czegoś innego? Może zwłoki od razu?
– Skąd ty to masz?
I nagle cała sielanka prysnęła jak bańka mydlana. Popatrzył się w bok, unikając mojego wzroku. Gdy w końcu nasze spojrzenia się spotkały, otworzył usta by coś powiedzieć a ja czekałem niecierpliwie na jego wytłumaczenie. Przyznam się, zszokowała mnie zawartość pudełka.
– To trochę skomplikowane... Od czasów pewnej sytuacji i takiego ogarnięcia życiowego, zbierałem to. W dodatku rodzice wspierali mnie finansowo, tak to nazwijmy. Miałem trudne dzieciństwo ale pieniędzy raczej nam nie brakowało – zerknął na stos banknotów poukładanych w pudełku. Po chwili podniósł to co należało do niego i spakował do plecaka. – Kontynuujemy podróż?
Przytaknąłem, lecz ciągle nie byłem ufny do tej ilości banknotów jakie ten chłopak posiadał.
***
– Ledwo widzę, ja już ledwo widzę – jechaliśmy samochodem tym co miał Quebo, to była niezła fura... – wrum, wrum, wrum – oczywiście jak to on, musiał robić sobie żarty, wydając różne odgłosy.
– Staję w BP, leję ekodiesel – dodałem coś od siebie, widziałem jego uśmiech, pewnie chciał abym wydał z siebie też ten odgłos samochodu – wrum, wrum, o...
– Lekką schizę, mam już lekką schizę, nocą jeżdżąc piszę – nawinął kolejną zwrotkę a ja już myślałem o kolejnej.
– Chcę paliwo, leję ekodiesel – niestety mi zwrotka nie wyszła zbytnio kreatywnie. – Quebo! – zwróciłem uwagę kumplowi, bo zaczął tak szybko jechać, że się lekko wystraszyłem.
Idź do społeczeństwa, wypisz nas,
porozumiewawczo wrzasnę, ty mi w czaszkę wyślij głaz,
muszę ci powiedzieć, że mnie coraz bardziej brzydzi czas,
z najpiękniejszej flory zawsze pozostawi lichy chwast.
***
Macie tak szybko rozdzialik haha
Dobra lecę pisać kolejny rozdział!
CZYTASZ
Miłosne ecstasy ||Taconafide
Fanfiction,,Mogę napisać ten tekst, bo najpiękniejsze jest to, Że nie chciałbyś takiego mnie." ~Quebonafide ,,Zastanawiam się, co robisz i czy nie chcesz uciec stąd, ciągle czekam, aż ktoś wreszcie temu miastu utnie prąd, chcę powodzi, zanim uschnie ląd, krz...