29 Urodziny

1.3K 151 8
                                    

Pięć dni.

Przeczekaliśmy w tym mieszkaniu pięć dni.

Obmyśliliśmy plan działania, ale nie tylko. Wszyscy minimum trzy razy zdążyli się pokłócić. Tak jak tego ranka, gdy wreszcie mogę powiedzieć, że jestem całkowicie wolna od mojej rodziny.

Wszystko zaczęło się od bardzo prostej rzeczy jaką jest szczoteczka do zębów.

Luke jeszcze spał, a ja postanowiłam, że tego dnia będę wyglądać szczególnie dobrze.

Dlatego już ubrana i podekscytowana, wróciłam do łazienki, żeby umyć zęby.

Jednak po chwili dołączył do mnie tutaj Luke.

Szukał w kubeczku swojej szczoteczki, po czym spojrzał na mnie.

Jego spojrzenie było niezrozumiałe, ale nie żeby ten facet w ogóle był zrozumiały.

– Dlaczego używasz mojej szczoteczki do zębów? – zapytał.

Zmarszczyłam brwi, a na moich ustach pojawił się grymas obrzydzenia.

– Fuj!

Patrzę to na szczoteczkę to na niego.

– Powiedziałeś, że moja jest zielona! – krzyczę.

– Nie, nie prawda. Nigdy bym tak nie powiedział, bo to moja szczoteczka!

– Fuj! – krzyczę jeszcze raz – Od pięciu dni używamy tej samej szczoteczki?!

– No to patrz! – bierze szczoteczkę, która chyba powinna być moja i nakłada na nią pastę – Masz swoją szczoteczkę!

Nie mogę się powstrzymać i wybucham śmiechem.

– Okej?

Jest kompletnie irracjonalny, ale w jakiś sposób to pomaga mi normalnie żyć, gdy nagle nic tak naprawdę nie jest normalne.

Ta pseudo kłótnia przerodziła się w gonienie po mieszkaniu.

Skończyło się tak,  że wylądowaliśmy głowami do góry nogami na kanapie.

– Masz na sobie sukienkę – zauważa, trzymając mnie w talii, ratując w ten sposób przed upadkiem głową w  ziemie – To sukienka Sary?

Kiwam głową.

Nie mam innych rzeczy.

– Bardzo ładnie...

A wtedy do salonu wpadają dwie krzyczące osoby. Konkretnie Sara i Ashton, psując te dziwną chwile, która niemal zamieniła się w komplementy.

Chyba ich teraz potrzebuję.

Krzyczą na siebie, ale Luke ich ignoruje, a oni chyba nawet nas nie zauważają.

– Mam coś dla ciebie.

Sięga do kieszeni spodni i kładzie pudełeczko na moim mostku.

– Wszystkiego najlepszego z okazji osiemnastych urodzin, Abigail.

Całuje mnie w czoło, a ta dwójka się coś drze krzyczy jeszcze głośniej, co powoduje, że spadamy z kanapy i zderzamy się czołami.

– Ała!

Luke obraca się do reszty.

– O co znowu się kłócicie?

Nie słucham ich, bo zaglądam do małego pudełeczka.

Wisiorek.

Nie byle jaki, bo z muszelek.

I od razu szybko przechodzę do myśli jak go kupił, a raczej za co go kupił i rzednie mi mina.

– Kupiłeś to za pieniądze...

Obraca głowę w moją stronę, no tak prowadził rozmowę z kimś innym.

– Nie mam innych pieniędzy – przypomina mi z zaciśniętą szczęką – Przecież to nie pierścionek zaręczynowy.

Wstaje ze mnie i wygląda na złego.

– A tak po za tym, to nie kupiłem tego, bo to zrobiłem. Wszystkiego najlepszego, kurwa.

I jeszcze jedna kłótnia.

Super wyjątkowe urodziny.

Chociaż nie zostanę niczyją żoną, są jakieś plusy.

Jest na mnie na tyle zły, że w ogóle wychodzi z pokoju. Zostaję tam sama w dniu moich urodzin.

No dobrze to chyba czas zacząć dorosłość. Wychodzę z ich domu, który prawdopodobnie nigdy nie będzie moim domem z bardzo różnych powodów. Właściwie to chyba przez całe życie nie miałam prawdziwego domu.

A teraz muszę znaleźć prace.

Prace, którą połączę ze szkołą.

Jak mam to zrobić?

Muszę jeszcze pojechać do prywatnej szkoły i zabrać z niej papiery, po czym znaleźć publiczną szkołę, w której będą mieli miejsce.

To wszystko jest niewiarygodne trudne.

Uprzywilejowane życie to coś za czym będę tęsknić, w szczególności jeśli zostanę pośród tych uprzywilejowanych ludzi...

Gdy wychodzę z budynku, dostrzegam przed nim palącego Ashtona.

– Hej.

Przez chwile się nie odzywa.

– Cześć..

Wygląda na super zdenerwowanego.

– Wszystkiego najlepszego, Abbie.

– Dzięki.

– Co tu robisz? Luke przecież zaplanował... – kręci głową – Nieważne. Zaraz zejdzie?

– Nie. Pokłóciliśmy się, więc postanowiłam, że czas wyjść i poszukać pracy.

– Pracy? On cię nie będzie w tej sytuacji utrzymywał?

– Nie pozwolę na to.

Coś przemyka przez jego twarz, może cień uśmiechu,

– W restauracji, w której pracuję potrzebują kelnerki. Jesteś gotowa na ciężką prace?

– A mam inne wyjście? – mówię pewnie.

– Dobrze, wydajesz się sensowna. Chodźmy zaznać trochę prawdziwego życia, bo to w czym oni tu żyją nim nie jest.

Nie mam pojęcia o co mu chodzi.

Ale cieszę się.

Może praca to mój najlepszy prezent urodzinowy.

Make me feel {Luke Hemmings}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz