Prolog

36 4 8
                                    

Pukam ostrożnie do drzwi. Słyszę ciche „Proszę" i wchodzę do gabinetu. Za biurkiem siedzi ona. Jak zwykle przegląda raporty. Spogląda na mnie zza czarnych rzęs i uśmiecha się łagodnie. Odstawia papiery na bok i bierze łyk herbaty. Czuję, że zdążyła już ostygnąć.

Gestem ręki każe mi usiąść. Wykonuję polecenie i siadam na niebieskim fotelu. Od zawsze przerażało mnie to miejsce, a w szczególności akwarium znajdujące się na tylnej ścianie. W jednym momencie poczułem na siebie przynajmniej z dwadzieścia par oczu piranii. Odpowiadam im takim samym wściekłym spojrzeniem, a one wystawiają kły. Dostrzega to też ona i ruchem ręki odgania ryby. Czasem mam ochotę dosypać im czegoś do jedzenia, aby zapadły w długi sen. Wiem, że ona je uwielbia, ale wciąż wmawia nam, że to środek bezpieczeństwa. Każdy lubi mieć coś groźnego, co pokazywałoby, że jest twardy i nie da się wykorzystać. Ja gustuję w rekinach i również się z nimi utożsamiam. Potrafią działać po cichu, ale skutecznie.

Chrząknięciem sprowadza mnie na ziemię. Nie wiem po co mnie tu wezwała. Może jakaś wyprawa? Nie. Ma specjalnych ludzi do takich zadań. Coś przeskrobałem? Możliwe. Lustruję w głowie wszystkie przewinienia, które mogłyby ją zezłościć. Serce zaczyna mi szybciej bić ze stresu i z presji jaką na mnie wywiera. Milczy, bo dobrze wie, że będę się starał znaleźć powód, dla którego mnie wezwała. Wiem, że znowu gra w te swoje gierki. Widzę to po jej oczach. Zawsze, gdy ktoś nie wie co ma zrobić lub wplątał się w jakieś sidła (najczęściej zastawiane przez nią samą) widzę w jej wzroku zwycięstwo. Lubi wygrywać i mieć przewagę.

- Pewnie zastanawiasz się, dlaczego cię tu wezwałam. – odkłada filiżankę i podpiera głowę na rękach.

- Umieram z ciekawości. – odpowiadam z ironią. Ostatnio nie dogaduję się z nią najlepiej. Mamy inne zdania na różne tematy. Wiem, że moje wtrącone 3 grosze nic nie zmieniają, bo i tak to ona ma tu władzę, nie ja. Ciągle powtarza, wytyka błędy i upokarza mnie, nazywając to „Przygotowaniem do rządzenia".

Świdruje mnie swoimi niebieskimi oczami. Wiem, że teraz się zezłości i będzie mi wypominać, jak powinienem się zachowywać i kim będę w przyszłości, ale słyszałem to tyle razy, że już to po mnie spływa. O dziwo uśmiecha się, co pogłębia jej coraz bardziej widoczne zmarszczki. Niby ten uśmiech jest szczery, ale mnie on nie pokoi. Ona nigdy się tak bardzo nie uśmiecha. Czasem pośle krótki uśmiech, a potem na jej twarzy znów gości powaga. Zastanawiam się co znów knuje i do czego jej jestem potrzebny.

- Chodzi o pewną misję. – zaczyna, ale zaraz milknie. Chce zobaczyć moją reakcję. Przybieram poważny wyraz twarzy i udaję, że było to oczywiste.

- Przecież masz od tego ludzi. Po co ci jestem potrzebny? – pytam i zakładam ręce na piersi. Unosi brew i uśmiecha się jeszcze szerzej.

- Widzisz, tu chodzi o coś poważniejszego niż przywiezienie nam surowców czy transport ludzi. Potrzebuję cię do dużo bardziej odpowiedzialnej misji.

- Słucham. – odpowiadam zaciekawiony wizją wyprawy. Chociaż coś mi tu śmierdzi. Nie przydzieliłaby mnie do odpowiedzialnej misji. Dalej uważa, że jestem dzieckiem.

- Popatrz. – daje mi teczkę. Otwieram ją i widzę zdjęcie dziewczyny z ciemnymi, rudymi włosami i niebiesko zielonymi oczami. Pod zdjęciem widnieje podpis: Kennedy Evans.

- Co to za dziewczyna? – pytam. Nie znam jej. Na pewno nie jest od nas.

- Z pewnych źródeł dowiedziałam się, że Flameson chcą ją porwać. Nie możemy do tego dopuścić i ty ją tutaj przyprowadzisz.

- Mam porwać zwykłą dziewczynę, bo Flameson chcą ją sobie przywłaszczyć? – pytam z irytacją i złością. Nie chcę sobie sprowadzać kłopotów, a porwanie jest karalne.

- Nie jest to zwykła dziewczyna. – poprawia się w fotelu – Ona pomoże nam zwyciężyć wojnę.

- Niby jak? Jest jakimś cudotwórcom? Czy została ogłoszona przez jakiegoś boskiego proroka?

- Ona jest 5 żywiołem - Eterem. 

The trail of the soulWhere stories live. Discover now