Rozdział 3 ~ Elane

15 3 0
                                    

Cały świat tonie w mgle. Domy rozmazują się, dźwięki zlewają się w jeden powtarzający się rytm. Bicie mojego serca.

Nie wiem, kiedy wybiegłam z kawiarni, nie wiem, gdzie jestem. Wciąż widzę płomienie na ekranie telewizora, które pochłaniają zabudowanie. Myślę o ludziach, którzy znajdowali się w budynku, o wszystkich, którzy mogli być w szkole. Pod powiekami gromadzą mi się łzy, lecz nie mogę ich teraz uronić. Muszę wiedzieć. Muszę.

Ni stąd ni zowąd przede mną pojawia się Colin. Próbuję go wyminąć, ale zaciska na mnie ręce. Szarpię się i kopię go po nogach. Z frustracji po policzkach zaczynają mi płynąć łzy.

- Puść mnie! – krzyczę. Chłopak jednak nie odpuszcza. Klnę pod nosem, a on przerzuca mnie sobie przez ramię.

- Nie. – odpowiada spokojnie. Uderzam pięściami w jego potężne plecy i syczę najgorsze wyzwiska na jakie mnie stać. W końcu poddaję się, a moim ciałem wstrząsa szloch. Chłopak wzdycha i delikatnie wstawia na ziemi. Jestem wściekła i zawiedziona. Znowu do tego dopuściłam. Znowu nie udało mi się pomóc. Znowu.

Jesteś słaba.

Colin próbuje mnie przytulić, ale odpycham go. Znów widzę płomienie i tylko płomienie. Płomienie pożerające ściany, gazetki, krzesła, stoliki. Żar i dym, który jest nierozłącznym przyjacielem ognia. Dym, z którym ulatnia się życie ludzkie...

- Wszystko przez ciebie! Jeżeli ktoś tam był, jeżeli ktoś tam zginął?! Mogłam ich uratować! – szloch miesza się z wrzaskiem, powodując dziwną mieszankę histerii. W jednej chwili mogę stłuc szkło i łamać beton. W drugiej jestem znów małą dziewczynką, dziewczynką, która nie potrafi odkręcić słoika dżemu. Pragnę się rozpaść i zniknąć, nie myśleć o kolejnej katastrofie. Ale nie mogę.

Nie mogę.

- I co byś zrobiła? Przedarła się przez straż, wtargnęła do środka i zginęła? To, czy są jakieś ofiary, nie zależy od nas. To zależy od ludzi, którzy są nad nami. – poucza mnie jak dziecko.

Czuję się podle, bo ma rację. Czuję się podle, bo przyznaję mu rację. Kiwam powoli głową nie odrywając wzroku od jakże ciekawej kostki brukowej. Przecieram łzy ręką i znów patrzę na bandaże. Myślałam, że o wypadku nie jest łatwo zapomnieć. Przez całe życie widzę obraz śmierci. Własne troski tak szybko odchodzą, gdy martwisz się o inne życie. Spoglądam na Colina. Patrzy na mnie swoimi niebieskimi oczami, a w środku nich widzę żal.

On się o mnie martwi. To takie niesamowite, niesamowite uczucie. Kilka godzin temu o mały włos nie zginęłam, a teraz znów pcham się w paszczę lwa. Łzy płyną strumieniami po moich policzkach. Chłopak uśmiecha się lekko i obejmuje ręką.

- Chodźmy. Dowiemy się wszystkiego na miejscu. – Rusza w kierunku szkoły. Idę krok w krok za nim. Próbuję nie myśleć o Beatrice i innych, którzy mogli znajdować się w środku. Mam nadzieję, że Colin ma rację. Mam nadzieję.

Nadzieja jest taka dziwna.

Kiedy dochodzimy do szkoły, a raczej tego co z niej zostało, moje nogi odmawiają posłuszeństwa. Gdyby nie Colin, upadłabym. Patrzę na szczątki budynku, cegły, drewno i dym. Strażacy próbują dogasić płomienie, które wciąż niszczą wszystko co spotkają na drodze. Czerwień, pomarańcz i czerń. Po ciele przechodzi mnie zimny dreszcz. Nawet nie wiem, kiedy przeciskam się przez tłum i docieram do taśmy. Nie zwracając uwagi na grzeczność zaczepiam policjanta.

- Proszę, muszę wiedzieć! Czy ktoś ucierpiał? Czy wszyscy przeżyli? – patrzę na niego błagalnym wzrokiem. Leniwie odwraca głowę, a jego rozwścieczone spojrzenie jest odpowiedzią na wszystkie moje pytania. Powinnam się przestraszyć, ale stoję. Powinnam uciec, schować się, ale stoję. Nie odejdę, póki mi nie odpowie. Nie mogę.

The trail of the soulWhere stories live. Discover now