Przeklinam w duchu po raz kolejny, gdy moje buty lądują w kałuży. Od kilku dni nad Londynem wiszą ciężkie, ciemne chmury. Wiatr i deszcz prześcigają się o to, który wyrządzi najwięcej szkód. Droga zamieniła się w rwący potok, a chodniki usłane są patykami i liśćmi. Szybko chowam się za szklanymi drzwiami. Zdejmuję nasiąknięty wodą kaptur i rozglądam się po kawiarni. Większość ludzi patrzy na mnie krzywo zza filiżanki pełnej ciepłej cieczy. Nic dziwnego, skoro wyglądam, jak zmokły pies. Nie tracąc cennego czasu podchodzę do lady i uprzejmie proszę o latte na wynos. Sprzedawczyni informuje mnie, że to może chwilę potrwać, na co nieznacznie kiwam głową i odpowiadam, że poczekam. Rozglądam się po przyjemnym wnętrzu kawiarni. Ściany zostały wykonane z cegły, wiszą na nich skromne, drewniane półki wypełnione książkami. Lada została wykonana w kolorze pistacji, tak jak fotele i różne akcesoria. Wnętrze uspokaja i kusi chwilą odpoczynku i spokoju.
Jednak coś przeszkadza mi w osiągnięciu spokoju. Czuję, że ktoś wbija we mnie wzrok, że ktoś mnie obserwuje. Odwracam głowę, by spojrzeć, który z klientów miał czelność przewiercać mnie wzrokiem. Zamiast spiorunować ciekawskich, mój wzrok pada na szybę i na deszczową ulicę Londynu. Prześlizgując spojrzenie z jednego na drugiego szukam osoby, która miałaby czelność mnie śledzić. Ignoruję cichy głosik w głowie, który woła: Znaleźli Cię, W końcu Cię zabiją.
W końcu Cię zabiją
- Przepraszam – na dźwięk głosu dobiegającego z tyłu podskakuję – Pani kawa jest gotowa.
- Dziękuję. – zabieram szybko kubek, by nie budzić większych podejrzeń i kieruję się w stronę drzwi. Zakładam kaptur, tak aby żaden z przechodniów nie mógł zauważyć mojej twarzy. Kieruję się w stronę biblioteki, gdzie pozostawiłam większość swoich rzeczy. Colin zobowiązał się je pilnować, a przynajmniej do mojego powrotu. Od kilku dni przeglądamy książki, spisy i internet w poszukiwaniu Kennedy Evans. Od kliku dni mój żołądek to jeden wielki węzeł gordyjski. Staram się udawać, że wszystko jest ok, że szukamy dziewczyny, która wiedzie spokojne życie w Londynie i nie jest świruską z omamami. Przechodząc obok restauracji, przypominam sobie wczorajsze popołudnie.
Siedzieliśmy w knajpie, gdzie piętrzyły się stosy studentów. Zapewne dlatego, że można było w niej zjeść pełnowartościowy obiad za nie więcej niż 5 funtów. Szukając rozwiązania jak szybciej znaleźć dziewczynę, wcinaliśmy z Colinem frytki z rybą. Byłam taka zdenerwowana, bo zamiast myśleć, wciąż tylko patrzył i obserwował każdy mój ruch. W końcu roztargniona zarzuciłam mu, że się nie skupia i że tylko ja się staram.
- Jak można się skupić, kiedy przed tobą siedzi piękna nimfa wodna? - odpowiedział z szelmowskim uśmiechem.
Biorę głęboki wdech i pokonuję ostatnie schody prowadzące do biblioteki. W środku ściągam, kurtkę i staram się jak najciszej wrócić do naszego stanowiska pracy. Okazuje się, że Colina nie ma, a jedyne co po sobie zostawił to krótką wiadomość o treści:
Przepraszam, ale musiałem wyjść. Wrócę za około 2 godziny. Nie martw się, to tylko sprawy rodzinne.
Colin
PS. Poprosiłem bibliotekarkę, żeby popilnowała twoich rzeczy. Zmarszczyła jedynie nos, więc raczej się zgodziła. Jeżeli coś zginęło to wina jej, nie moja.
Zmięłam kartkę i wrzuciłam do torebki. Na jego szczęście nic nie zostało skradzione. Zrezygnowana usiadłam na krześle i jeszcze raz przejrzałam zebrane dokumenty. Według informacji w całej historii Londynu żyło tu ponad 500 kobiet o imieniu Kennedy Evans. Zmarszczyłam brwi i wypiłam solidny łyk kawy. Ciepły napój przyjemnie ogrzał moje zmarznięte kości i zimne ręce. Spoglądam na dane i po raz kolejny sięgam po kawę. Czuję się sfrustrowana, że nie ma tu nic na temat jak dawno żyły ani czy jakakolwiek żyje w naszych czasach. Zrywam się z krzesła i ruszam na poszukiwanie innych źródeł informacji. Szukam w kolejności alfabetycznej list imion i skrypt. Przed oczami przemijają mi przeróżne tytuły jednak żaden nie odpowiada wymaganiom. W końcu znajduję „Spis ludności Anglii od 1950". Próbuję dosięgnąć ją ręką, ale jest za wysoko. Próbuję doskoczyć, ale moje wysiłki spełzają na niczym.
YOU ARE READING
The trail of the soul
FantasyJak to jest dzień w dzień budzić się z wrzaskiem i płaczem? Jak to jest być nikim, a jednocześnie wszystkim? Jak to jest, gdy coś co kochasz znika z dna na dzień i przynosi Ci zgubę? Jak to jest, kiedy musisz wybrać, a jednocześnie nie masz wyboru...