Rozdział 8 ~ Colin

12 2 0
                                    

 Elane skupia na mnie wzrok. W jej oczach dostrzegam ból tak okropny, że aż emituje on dookoła. Wszystko jakby traci barwy, niebo staje się jeszcze ciemniejsze. Cienie krążą i wiją się po podłodze jak macki.

Nic nie rozumiem. Staram się za tym wszystkim nadążyć. Przerzucam wzrok ze zdjęcia na dziewczynę, chcąc chociaż musnąć prawdy. Niespodziewanie dziewczyna uśmiecha się przez łzy, co daje mi jednoznaczną odpowiedź. Tyle razy widziałem ten uśmiech, tą radość, gdy ze mną przebywała. Ta sama specyficzna zmarszczka na prawym policzku. I oczy. Oczy, które tak łagodnie spoglądają na świat.

- Kennedy... - szepczę cicho.

Klamka zapada.

Nie jestem w stanie zorientować się, kiedy dziewczyna wybiega z pokoju. Ruszam pospiesznie za nią. Zbiegam po schodach, starając się nie potknąć. Dobiegam do kuchni, ale dziewczyna już skręca do drzwi. Przeklinam w duchu moją głupotę. Dlaczego ostatnio opuszczałem treningi? Na nieszczęście w korytarzu spotykam panią Mary. O mały włos udaje mi się jej nie potrącić. Przepraszam ją i jak zwierzę rzucam się do drzwi. Później będzie czas na wyjaśnienia. Teraz najważniejsza jest Elane. Nie mogę pozwolić, by znowu stała się jej krzywda.

Wybiegam na podwórko. Przeklinam pod nosem, gdyż nigdzie nie zauważam dziewczyny. Skręcam głowę to w prawo to w lewo. Łapię się za głowę. Królowa mnie zabije, ale nie mam innego wyboru.

Zamykam oczy i skupiam się na wilgotnym powietrzu. W głowie rysuję mapę miasta. Wyszukuję specyficznego zapachu dziewczyny, staram się wyznaczyć jej drogę. Wyczuwam każdą kropelkę pary wodnej, każdy ich ruch. Otwieram oczy i uśmiecham się do siebie. Mój zmysł wyznaczył drogę, którą poruszała się dziewczyna. Skręcam w lewo i zaczynam bieg. Biegnę najszybciej jak potrafię, omijam ludzi, którzy nawet nie zwracają na mnie uwagi. Nie widzą tego co ja. Powinni żałować.

„Nie wolno korzystać ci z wodnej lokacji. Powietrze to nie nasza działka, a tym ustępkiem nie tylko łamiemy prawo, ale także pokazujemy, że jesteśmy lepsi od innych" – w głowie rozlegają się słowa mojej matki. Później przyjdzie mi się martwić o prawo i o powietrznych. Cel uświęca środki.

Nad moją głową gromadzą się groźne chmury. Nie może padać, nie teraz. Przyspieszam, widząc, że droga staje się coraz mniej widoczna. Niespodziewanie droga skręca w boczną alejkę. Nie jest to miejsce, w którym przebywałaby Elane.

„Kennedy. Ona ma na imię Kennedy." – powtarzam w głowie, kiedy skręcam w ciemny zaułek. Może to kolejna sztuczka Joney, chociaż wątpię, żeby dysponowała już taką mocą. Zwalniam, gdy mijam pierwszego pijaka. Nie zwraca na mnie uwagi, ale lepiej się nie wychylać. Czasem zastanawiam się, dlaczego ludzie na Ziemi są tacy dziwni. Mają tak mało życia, a jeszcze je sobie skracają. Gdy droga się rozjaśnia, spoglądam za siebie. Uśmiecham się do siebie i odchodzę. Nie mogę doczekać się aż ten człowiek sięgnie po butelkę.

Wychodząc z zaułka moim oczom ukazuje się park. Jest strasznie podobny do tego przy szkole. Przechodzę przez ulicę i od razu ją zauważam. Siedzi skulona pod drzewem. Podchodzę do niej powoli, nie spieszę się. Dziewczyna wpatruje się w jakiś niewidzialny punkt, nie odwraca wzroku nawet, kiedy siadam obok niej. Opieram się o drzewo i również czekam. Cisza, która powstała pomiędzy nami, przerywana od czasu do czasu śmiechem dzieci jest pełna napięcia, ale przyjemna. Przyjemnie jest się chociaż na chwilę zatrzymać, chociaż na chwilę móc posiedzieć pod drzewem, wiedząc, że wkrótce będziesz musiał wrócić do obowiązków. 

- Miała na imię Cornel. – w końcu dziewczyna przerywa ciszę. Ciarki przechodzą mi po plecach, gdy spogląda na mnie zamglonym wzrokiem. Nie mówię nic, pozwalam, aby to ona dopowiedziała niedopowiedziane.

The trail of the soulWhere stories live. Discover now