Rozdział 1 ~ Elane

31 3 1
                                    

I znów słyszę wrzask. Odwracam się, ale jest już za późno. Jestem tchórzem, więc uciekam, jestem nikim, więc zostawiam ją, jestem słaba, więc pozwalam, aby widmo pochłonęło mnie i powoli niszczyło...

Znów budzę się z krzykiem i z płaczem. Próbuję uspokoić szalejące serce. Biorę głęboki wdech i wydech. Rozglądam się po pokoju. Przez rolety przenika smuga światła, więc musi być już 5, a nawet 6. Chwytam się za włosy i delikatnie oglądam ich pasma. To twoje życie, zobacz do czego cię doprowadziło. – głosy w głowie kłębią się i wstaję pospiesznie z łóżka, zanim zdążą mnie pochłonąć. Robię kilka kroków, ale upadam na miękki dywan. Chowam twarz w dłoniach i z trudem powstrzymuję łzy. Przechylam głowę do tyłu i opieram ją o krawędź szafki. Zamykam oczy, by po chwili znów je otworzyć. Spoglądam na wazon z kwiatami. Ciocia kupiła je zaledwie dwa dni temu, a już zdążyły zwiędnąć. Są jak ja.

Jesteś tchórzem, jesteś słaba, jesteś nikim.

Ocieram samotną łzę i próbuję wstać. Podtrzymuję się wszystkiego co mam pod ręką i chwiejnie podchodzę do toaletki. Siadam na fotelu i zaczynam codzienną rutynę. Nie mogę w takim stanie spoglądać do lustra, więc pospiesznie zakładam soczewki, robię makijaż oraz układam nową fryzurę. Przyglądam się uważnie swojej skorupie i z zadowoleniem stwierdzam, że wyglądam tak jak zawsze. Ta skorupa kiedyś pęknie. Znajdą cię i pomszczą. Żadne kłamstwo nie trwa wiecznie, kiedyś ktoś musi się potknąć.

Wstaję z fotela i podchodzę do szafy. Nie mam zbyt dużego wyboru. Moje ubrania są w kolorze czarnym, tak jak moje serce i dusza, która mnie opuściła. Nie mogę marzyć, nie mogę wspominać, nie mogę się uśmiechać, nie mogę kochać. Porzucam złe myśli i wyciągam z szafy czarne jeansy i taką samą bluzę. Podchodzę do lustra i przyglądam się ostatni raz. Poprawiam swoje włosy, które lekko się przechyliły. Wpatruję się brązowymi oczami w lustrzane odbicie. Jak zwykle przybieram przygnębiony wyraz twarzy i wychodzę na korytarz. Idę po dębowych panelach w stronę kuchni. Jak dobrze, że ciocia wyjechała. Zostaje jeszcze Alice, ale nią nie muszę się przejmować. Śpi jak suseł do południa. Siadam na wysokim krześle w kuchni i patrzę w jeden punkt, którym okazuje się być drzewo w ogrodzie. Jest stare, ale solidne. Jest mocne i potężne. Zupełne przeciwieństwo mnie.

Jesteś tchórzem, jesteś słaba, jesteś nikim.

Podchodzę do okna i zasuwam roletę. Likwiduję to, co wywołuje u mnie poczucie winy. Odizolowuję się od przeszłości, ale ona wciąż, jak uparty upiór, wkrada się w moje myśli i sny. Nigdy jej nie wymażę, zawsze pozostanie uczucie lęku i strachu. Znów chowam się w swojej skorupie, która daje mi bezpieczeństwo. Kiedy ona pęknie ty pokruszysz się razem z nią.

Robi mi duszno, więc wybiegam z mieszkania. Biegnę tak szybko jak tylko pozwolą mi nogi. Otwieram drewniane drzwi i biorę głęboki wdech. Świeże powietrze wdziera mi się do płuc, a ja czuję uczucie ulgi. Dyszę ciężko i spoglądam w niebo. Zamykam oczy i rozkoszuję się chwilą. W tym momencie nie obchodzą mnie ludzie, którzy muszą patrzeć na mnie jak na wariatkę, nie obchodzi mnie deszcz, który psuje mój makijaż, nie obchodzi mnie przeszłość. Liczy się tylko tu i teraz.

Powoli otwieram oczy i rozglądam się wokół. Żaden z sąsiadów jeszcze nie wstał, więc nikt nie widział mojego nagłego ataku. Wzdycham i wchodzę do domu. W przedsionku poprawiam moje mokre włosy i sprawdzam czy wszystko jest na swoim miejscu. Wchodzę do kuchni i zaczynam swoją rutynę, czyli robię śniadanie, próbuję je zjeść, patrzę na jakiś punkt, próbuję zjeść śniadanie po raz drugi, idę do łazienki i zwracam to co siłą próbowałam zjeść. Wiem, że jestem za chuda, za powolna i nie mam dobrej kondycji fizycznej, ale tak już jest. Nie da się zmienić osoby, która nie istnieje.

The trail of the soulWhere stories live. Discover now