Rudowłosy mężczyzna przyglądał się karmazynowej cieczy, która przylegała do krystalicznie czystego szkła. Drobne palce oplatały szczupłą nóżkę, a myśli błądziły gdzieś hen daleko w przeszłość. Szum morza był dla niego tak rzeczywisty, iż miał ochotę zanurzyć się w odmętach, które o tej porze były pogrążone w nieogarniętych ciemnościach.
Nagle poczuł ciepło na karku. Kilka punktów parzyło jego skórę w okolicy zapięcia od chokera zimnem. Przymknął oczy rozkoszując się rozkoszą jaką był sam czuły dotyk drugiej osoby. Po dłuższej chwili przestał czuć i tych kilku punktów, i kawałka wstążki, która zazwyczaj opinała jego krtań. Nie spodobało mu się to specjalnie, więc otworzył oczy i z rządzą mordu spojrzał na Dazaia, który przylazł za nim do tego małego i kipiącego wspomnieniami mieszkania w centrum Jokohamy.
- Tak bardzo oburzasz się, gdy ktoś stwierdza na głos, że „jesteś niewolnikiem Mafii", a sam nosisz obrożę niczym ten pies, co poluje na korzyść pana, nie będąc pewien, czy dzień jutrzejszy nie będzie dla niego tym ostatnim.
Niebieskie oczy obserwowały szatyna, który przyglądał się beznamiętnie kawałkowi materiału trzymanemu w długich palcach. Nakahara był pewien, że jego towarzysz myślami był jeszcze dalej niż on. Mógł obstawiać ich pierwsze spotkanie pod gabinetem Moriego, jednak wydało mu się o mało prawdopodobne. Osobiście myślałby na jego miejscu o ich rozstaniu. W sumie większość bezczynnych chwil zostawało pochłoniętych przez to jedno posępne wspomnienie, które przeżywał wciąż od nowa, doszukując się niuansów, które mogłyby wytłumaczyć to, co później się stało. Było ono jak niegojąca się rana boląca przy każdym ruchu, a każdy oddech ją otwierał, natomiast każda sekunda powiększała obszar, który obejmowała. Z małego zadrapania, o którym łatwo zapomnieć, zrobiła się śmiertelna rana, która systematycznie uśmiercała swoją ofiarę.
- Przyzwyczaiłem się do tego. – Chuuya obserwował powolne ruchy dłoni Osamu, która odkładała choker na stolik, tuż obok nietkniętego kieliszka wina.
Krystalicznie czyste szkło odbijało światło lampy stojącej w kącie. Łagodna łuna padała na wszystko w pomarańczowym odcieniu nadawanym przez abażur. Nakahara wciągnął do płuc powietrze wypełnione delikatnym zapachem wina, którym się raczyli, oraz wyrazistym aromatem cynamonu. Ta mieszanka woni wydała mu się znajoma. Otulony nią czuł się bezpieczny i taki... na miejscu. Pustka, którą czuł od lat, zaczęła się niby zapełniać tym powietrzem przesiąkniętym korzennym zapachem. Tak jakby tego mu brakowało przez ten cały czas. Przymknął oczy, a z płuc uleciało cały drogocenny tlen wraz z tą przyjemną wonią. Nagle poczuł ucisk i gwałtownie pochylił się w przód, łapiąc za brzuch. Kieliszek uderzył o podłogę, rozsypując się na miliony okruchów, a czerwony płyn zabarwił jasne panele.
- Chuuya, wszystko w porządku? Chuuya? – Dłoń Dazaia delikatnie opadła na plecy rudowłosego.
Ten odepchnął szatyna i wyprostował się, łapiąc oddech. Nie potrzebował pomocy. Uodpornił się na wszystko. Na ból, na zmęczenie, na zbędne emocje. Przynajmniej tak utrzymywał, bo w rzeczywistości często zwijał się wieczorami z wyczerpania, bólu i rozpaczy. Właśnie ta beznadziejna mieszanka zaatakowała go w tej chwili, powalając niemal na kolana. Mimo to nie chciał przyjmować pomocy od nikogo, tym bardziej od Osamu. Nie chciał, by ten widział go w takim stanie. Wycieńczonego, ale nie przez jego przekleństwo podarowane przez ludzkość. Taki stan był dla nich chlebem powszednim, a dla Nakahary był również rzeczą godną największego potępienia. Modlił się, by szatyn popełnił błąd, spóźnił się choćby o sekundę. Jednak ten nigdy nie spełnił niemych próśb partnera. Chuuya, po odejściu Dazaia, starał się ukryć to, jak cierpi w samotności, niezdolny do wykonania jakiegokolwiek zaplanowanego ruchu, który miałby jakiś większy sens. Po pierwsze, mogło to zagrozić jego pozycji w mafijnej hierarchii, a po drugie... mogło zmienić sposób w jaki wszyscy wokoło na niego patrzyli. Tego bał się najbardziej, że osoby, które zna, zaczną patrzeć na niego inaczej, aniżeli widzą go teraz.
CZYTASZ
Czas | BSD
Fanfiction"Im bardziej wyszukany i delikatny jest kwiat radości, tym czulsza powinna być ręka, która go zrywa". - Samuel Taylor Coleridge Czas. Chwila. Mrugnięcie oka. To tak niewiele. Ale gdy odczuwamy cierpienie to wydaje się, że ciągnie się w nieskończonoś...