...obudziłem się.
Nic nie widziałem, zajęło mi chwilę dojście do siebie.
Byłem w nieznanym mi dotąd miejscu.
Małe pomieszczenie z materacem, i kratą od strony korytarza.
Więzienie?
Przecież mamy epidemię zombie...
Nie miałem przy sobie nic z mojego ekwipunku, podszedłem do kraty.
Miejsce okazało się być większym pomieszczeniem, z wieloma podobnymi do mojej klatkami.
Kiedy oglądałem swoje położenie, moich uszu dobiegł trzask.
Spojrzałem w kierunku drzwi na końcu korytarza.
Otworzyły się, i wyszło z nich dwóch mężczyzn.
Jeden w masce przeciwgazowej, spodniach bojowych, i kamielce kuloodpornej.
W rękach dzierżył karabinek szturmowy.
A drugi, odziany w skórzaną kurtkę, dżinsy, stare i zużyte, oraz buty w podobie do glanów z widocznie przedartymi czubami.
Nieznajomi podeszli do mojej celi.
-A więc wreszcie wstałeś...-wypalił glaniasty.
-Długo na Ciebie czekaliśmy, potrzebujemy rąk do pracy.-kontynował.
-Gdzie jestem-Przerwałem mu otumaniony.
Uśmiechnął się i rozłożył ręce.
-Witaj w garnizonie Plemienia Złotego Oka ! Ja jestem Omar Vadejman. Dowodzę w tej dziurze. Byćmoże znajdziesz tutaj lepsze życie !-Opowiadał z entuzjazmem
-Jestem Wells, Joel Wells...-odparłem z niechęcią. Coś mi się w tym człowieku nie podobało...
-Czyli już się znamy.-Rzekł.
-Wykonasz dla nas kilka zadań, i kto wie może nawet przystąpisz.
Ale skoro masz pracować potrzebujesz stosownego ubioru.-kontynował.
Poprosił stojącego obok strażnika o podanie mu karabinku.
Kiedy Omar otrzymał broń...oddał kilka strzałów w towarzysza.
Rzucił karabinek na podłogę.
-Weź to, przebiez sie tez w jego ciuchy.
Kiedy bedziesz gotowy zagadaj do Ahmeda, siedzi na dolnym piętrze, będzie miał dla Ciebie robotę.-Zakończył swoje przemówienie wrzucanąc do mojej celi klucze od niej.
Byłem w szoku...co tu się stało?
Jakiś psychol zabił swojego podwładnego, bo tak.
Podniosłem klucze, i otworzyłem kraciane drzwiczki.
Przykucnąłem przy zwłokach strażnika, położyłem dwa palce na szyi, lecz niestety-nie czułem pulsu.
Zdjąłem swoje stare ubrania i założyłem na siebie koszulkę Plemienia lekką kamizelkę, spodnie bojówkowe i wojskowe buty.
Maskę przeciwgazową ubrałem na końcu.
Na jedyn z ramionczek kamizelki miałem latarkę, bez funkcji UV ale zawsze.
Miałem też pokrowiec na karabinek, więc założyłem go na plecy.
Ruszyłem do drzwi przez które wszedł Omar i strażnik.
-Czyli, teraz pracuję dla bandziorów?
Może być ciekawie...chociaż...
Oni wymuszają pieniądze za względną ochronę obozów ocalałych.
Będę się smażył w piekle za tę robotę.
Ale wolę być potworem jako człowiek niż jako trup lub zombiak.-pomyślałem wchodząc na klatkę schodową.
Stał tutaj strażnik ubrany tak samo jak ja.
-Ty jesteś ten nowy? Amerykanin racja? Ciekawe co robisz w Turcji...? Teraz to Ty będziesz nosił mundur Tomara, szkoda chłopa, lecz nasz wódz-Omar to psychopata. Lepiej mu się nie przeciwstawiać.-Wypalił.
-Dzięki, wezmę to do siebie-odparłem i ruszyłem schodami na dół.
Mój zegarek wskazywał godzinę ósmą czterdzieści dwie.
Czyli Złote Oko zaciągnęło mnie tutaj na noc...nieźle...
Zszedłem, kolejny korytarzyk, ale krótki i prowadzący do mniejszej sali.
W samej sali stało biurko za którym siedział facet w płaszczu. Było tutaj łóżko, szafka z półkami i pełno zniszczonych książek na podłodze.
-To Ty jesteś Wells?- Spytał facet.
Mogłem mu się teraz przyjżeć.
Mężczyzna w średnim wieku, z lekkim zarostem, i przydługimi włosami.
Jego prawy polik zdobiła paskudna szrama, wyglądała jak po cięciu nożem.
Na rękach miał rękawice skórzane a płaszcz sięgał mu za kolana.
-Jestem Ahmed Alzar, i pełnie tu funkcję drugiej ręki pana Omara.
Mam dla Ciebie kilka zadań, bo większość moich ludzi jest albo za bardzo schlana albo zbyt wolna, aby nie dać się zeżreć. Ale jak patrzę na pana, panie Wells jestem pewien ze da pan sobie radę.-Wyciągnął do mnie rękę.
Podaliśmy sobie dłonie.
-Oto radio. Przyda nam się do kontaktowania, będę pana nawigował-rzekł, podając mi małe urządzenie z antenką. Skinąłem głową.
-To co mam zrobić?-Spytałem.
Wcale nie chcialem wykonywac tej roboty, ale bylem ciekawy rozwoju wydarzeń.
-Po pierwsze.
Nie mamy dostępu do wody, prawdopodbnie zapchała się któraś z rur w wodociągach. Musi się pan tam udać i za pomocą odpowiedniego sprzętu odetkać rurę.
Prawdopodbnie będzie tam zawór otwierający kanał. Więc to co go zapchało napewno wypłynie.
Tylko...moi ludzie donoszą o dziwnych zarażonych którzy się tam znajdują.
Dlatego proponuję być czujnym.-Opowiedział plan.
Skinąłem głową.
-Zanim pan pójdzie...-schylił się pod biurko.
Wyją spod niego łom i położył na nim.
-Proszę, może się panu przydać.-Wręczył mi oręż.
Wziąłem łom i pokierowałem się do wyjścia.
Przed drzwiami stał kolejny strażnik z karabinem.
Otworzył mi drzwi i klepiąc po ramieniu powiedział "Powodzenia na zewnątrz !"
Wyszedłem, blask porannego słońca na chwile mnie oślepił, musiałem przysłaniać oczy ręką.
Jednak, po chwili mój wzrok przyzwyczaił się do jasnego światła i mogłem normalnie się poruszać.
Drzwi za moimi plecami zostały zamknięte przez strażnika.
Byłem teraz na swego rodzaju patio, a raczej na terenie ogrodzonym drucianym płotem, z drutem kolczasym u góry.
Płot mógł mieć ze 2 metry więc w miejscu bez drutu mogłem go przeskoczyć.
Przy samym były trzy podesty, stali na nich strażnicy uzbrojeni w karabiny z lunetami.
To miejsce było dobrze chronione.
Żaden zarażony nie mógł się tu dostać, nawet przemieńec.
Gdyż przed płotem zostały postawione lampy UV które oświetlały duży obszar przed garnizonem.
Dlatego w nocy chorzy trzymali się z daleka.
Za płotem szwendali się zarażeni, byli praktycznie nieszkodliwi w ciągu dnia.
Wszedłem na jeden z podestów, i przeskoczyłem na stojący przed ogrodzeniem autobus, więc zarażeni nie mogli mnie dopaść.
-Wells ! Słyszy mnie pan?-Rozbrzmiał głos Ahmeda, z mojego radia.
-Głośno i wyraźnie !-odparłem.
-Całe szczęście, mieliśmy ostatnio problem z zasię-*zakłócenia*-oże nie działać prawidłowo.
Dobrze. Widzi pan te rury na tym małym wzniesieniu? To są wodociągi, niech się pan nimi kieruje do stacji tam pokieruję co dalej. Bez odbioru.-Otrzymałem komunikat.
Faktycznie, na niewielkim pagórku ciągnęła się linia podwójnych rur.
Wedle komunikatu Ahmeda, powinienem iść wzdłuż nich.
Przeskoczyłem z busa, na samochód a potem kolejny i już byłem poza asfaltową drogą na, jeszcze mokrej od rosy trawie. Wdrapałem się na rury i biegłem wzdłuż nich, co jakiś czas wyginały się do góry więc musiałem się po nich wspinać. Było to łatwie, iż wzdłuż rur poprowadzone były pręty. Więc wykonywałem skok i chywtałem się ich.
Biegłem nad torami kolejowymi, tam zarażonych było multum. Było ich tam tak dużo iż przepychali się nawzajem.
Biegłem już solidne piętnaście minut, a na horyzoncie malowała się mała budka.
Po paru chwilach byłem już obok niej.
Przycisnąłem czerwony guziczek na radiu...
-Ahmed, już jestem, co mam robić?-Zapytałem
-Wejść do środka. Tylkooo....wejście prawdopodbnie będzie zamknięte.
Umie pan się posługiwać wytrychami racja? Powodzenia.-Rozłączył się.
-Świetnie...-parsknąłem do siebie.
Przeskoczyłem przez płot który był postawiony wokoło budki.
Sama zaś była małym betonowym budynkiem w kształcie prostokątu, z ciężkimi blaszanymi drzwiami i przyciemnionym okienkiem.
Na terenie nie było żywej duszy, słychać było tylko charki zarażonych dobiegajce zza ogrodzenia.
Było to niepokojące ale gryzonie byli nieszkodliwi. Przecież w dzień nie potrafili się wspinać.
Przystąpiłem do otwierania drzwi...strażnik miał w spodniach kilka wytrychów więc z tym nie bylo problemu.
Chwile siłowałem się z zamkiem, był lepszej jakości niż inne, raz w lewo raz w prawo i ani drgnął.
Dopiero po około dwóch minutach zamek trzasnął a ja mogłem otworzyć drzwi.
Zostawiłem to jednak na potem, chciałem rozejrzec sie po malutkim terenie, niestety nie znalazłem nic ciekawego.
Pchnąłem klamkę...
Mojego nosa od razu dopadł smród zgniłego mięsa, przez co odskoczyłem do tyłu, z budynku wyleciało kilkadziesiąt much.
W środku nie było oświetlenia, więc nic nie widziałem...
Nagle błysk, nagły bodziec, coś wyskoczyło na mnie z ciemności
-Zarażony.
Powalił mnie na ziemię, starając dopaść mojej twarzy swoją ochydną mordą.
Był inny niż zwykli zarażeni, pokryty licznymi krwawymi, w niektórych miejscach ropiejącymi bąblami, z jednym okiem w krwawej, mięsnej narośli.
Był naprawdę silny, i zaciekły.
Niedość że próbował mnie pogryźć to wymachiwał swoimi łapami, uzbrojonymi w ostre pazury.
Ile to musiało tam siedzieć? Ile musiało mutować? Nie wiem, ale okropnie śmierdziało. Modliłem się aby woń bestii nie ściągnęła wirali. Albo innych zarażonych.
Siłowaliśmy się chwilę na ziemi.
W pewnym momencie zebrałem się w sobie, chwyciłem potwora za twarz, oraz szczękę i z całej siły uderzyłem go w narośl na twarzy.
Speszyło go to, zeskoczył ze mnie i uderzył plecami o ścianę budynku.
Dało mi to chwilę na pozbieranie się, i uzbrojenie w łom.
Cios wcale nie zniechęcił potwora a wręcz dodał mu animuszu.
Podniósł głowę do góry i wydał z siebie okropnie przeciągły ryk.
Ruszył w moją stronę w morderczym szale, wymachując łapami i kłapiąc szczęką.
Kiedy był za blisko, uskoczyłem a potwór w szale pobiegł dalej i przywalił w ogrodzenie.
Poczułem szansę na zadanie uderzenia.
Podbiegłem do otumanionego zombie i trzasnąłem go łomem po plecach.
Znowu ryk i szarża, tym razem nie zdążyłem uskoczyć. Na szczęscie nie zostałem ugryziony a jedynie podrapany w rękę. Monstrum zarobiło kopniaka w brzuch. Potwór zgiął się w pół i zaczął wymiotować cuchnącą wydzieliną.
Zadałem ostateczny cios w bąbel na oku. Zrobiłem to całej siły, tak że wrzód pęknął a z jego wnętrza zaczęła wylewać się podobna do ropy substancja. Zarażony upadł w strasznych konwulsjach na ziemię.
Ryczał i miotał się w szale, ale w końcu wyzionął ducha...
-Co...co to kurwa było-wysapałem zmęczony.
Dobyłem radia.
-Ahmed...Ahmed...-sapałem...
-Tak, panie Wells-Otrzymałem odpowiedź.
-Spotkałem coś dziwnego, zarażony....wściekły. Cały w ranach i bąblach. Zabiłem go, ale nie było lekko-zrelacjonowałem moją walkę.
-Hmm...o takich samych mówili nasi chłopcy. Nie wiemy czym są...prawdopodobnie mocno zmutowanymi gryzoniami, radzę się ich wystrzegać-Odpowiedział Ahmed
-Jasne, właśnie wchodzę do budynku, bez odbioru-zakończyłem wymianę zdań jednocześnie przekraczając próg budowli.
Śmierdziało tu niemiłosiernie.
Zapaliłem latarkę, a moim oczom ukazała się dantejska scena.
Porozrywane ciała, rozrzucone po całym pomieszczeniu. Przykryte nadjedzonymi wnętrznościami. Wyglądało na to iż nasz mutant znosił sobie ofiary tutaj, przynosząc nowe zapominał o starych, które pod wpływem ciepła i wilgoci stawały się koloniami grzybów i larw much.
Stąd ten odór.
Zapach, a raczej smród czułem przez maskę, lecz dzięki niej nie mogłem złapać żadnego choróbska.
Na lewej ścianie pomieszczenia umocowany był żóły zawór, a pod sufitem były dwie rury wodociągowe.
Stąpając po gnijących zwłokach dostałem się do lekko spowitego rdzą zaworu.
Chwyciłem go z całej siły obiema rękami i przekręciłem. Początkowo nie dawał za wygraną, lecz końcowo został zwolniony.
Rury odchyliły się, a woda poczęła wylewać się na zwłoki leżące na podłodze. Teraz było gorzej, bo chodzenie tutaj w ciężkich wojskowych butach było utrudnione. Na szczęście były nieprzemakalne.
Poczekałem aż trochę wody się wyleje, coś było z nią nie tak gdyż miała mętny kolor, czasami zachodzący o kolor krwi.
I nic dziwnego, bo z lewej rury wypadła głowa...a raczej to co z niej zostało. Upadła na podłogę i roztrzaskała się, widocznie woda zrobila swoje.
Zakręciłem zawór spowrotem, a rury zatrzasnęły się. Dobyłem radia.
-Ahmed, problem załatany !-Obwieściłem z dumą w głosie.
-Świetnie ! Teraz skoczysz w głąb slumsów po paczke dla mnie. Znajdź niejakiego Bahira, powiedz że przysyła Cię "Płomień", będzie wiedział o co chodzi. Gdyby się stawiał, wiesz co robić. Bahir mieszka w ceglanym domu, łatwo go znajdziesz bo na ścianie ma biały napis "Pomocy". Powodzenia.-Otrzymałem kolejne polecenie.
-Cholera, robią sobie ze mnie chłopca na posyłki- pomyślałem.
Chcąc nie chcąc opuściłem budynek, uprzednio chowając w nim ciało zabitej bestii.
Drzwi zamknąłem i zastawiłem stojącą obok szafką. Teraz żaden zarażony tam nie wejdzie ani nie wyjdzie.
Skoczyłem, chwyciłem się krawędzi dachu budowli, następnie się podciągnąłem na niego. Wyskoczyłem za płot, lądując w niskich trawach.
Znajdowałem się na pagórku, na ulicy pod nim szwędali się zarażeni. I tak szedłem w przeciwnym kierunku, tam gdzie znajdowało się centrum slumsów.
Slumsy...ahhh....te slumsy.
Najbiedniejsza część Stambułu.
To tutaj wybuchła epidiemia, prawdopodbnie dlatego iż mieszkali tu sami żebracy, a Ci nie mieli zapewnionej służby medycznej.
Chorowali, zarażali i przeniosło się po całym mieście. Całe szczęście że GRE wniosłi mur dookoła Stambułu, w przeciwnym wypadku czekalaby nas katastrofa niewyobrażalnych rozmiarów. Światowy rząd nie wie, jak powstrzymać szerzącą się zarazę, ale w nich tkwi nadzieja. Biegłem przez dachy slumsowych budynków, nieraz przeskakując przez gzymsy, wystające dechy, czy lampy uliczne. Siedziałem na dachu wieżyczki jednego z budynków, widziałem dom, z czerwonej cegły na którym koślawym pismem zapisane bylo "Pomocy".
Zszedłem na dół, a raczej zeskakiwałem z gzymsu na gzyms.
Znowu biegłem po dachach, co jakiś czas wykonując skok na kolejny dach.
Teraz znajdowałem się naprzeciwko budynku, kręciło się tu kilkoro gryzoni, ale byli mi obojętni. Przeskoczyłem na budynek chwytając się framugi okna, przeszedłem po ścianie na balkon.
Był to balkon, z dachem, i drzwiami.
Podszedłem do nich i zapukałem.
-Bahir ! Wiem że tam jesteś, przysyła mnie Płomień !-krzyknąłem, nie chciałem robić tego ZA głośno, aby nie prowokować wirali.
Drzwi zostały uchylone, wychilił się z nich młody mężczyzna o czarnych włosach, niebieskich oczach odziany w koszulkę Iron Maiden.
-Jestem Wells, podobno masz coś dla Ahmeda, z garnizonu...-zacząłem.
-Ja? Jakiego Ahmeda? Nie wiem o czym mówisz !-Oburzył się czarno włosy.
-Nie? Lepiej żebyś się dowiedział, bo jak nie, to ten łom wyląduje w twojej dupie !-Pokazałem ocaleńciwi broń.
-Okej, okej...mam dla niego tę przesyłkę, to druga w tym tygdoniu, powiedz mu zeby przystopowal bo moze sie to dla niego zle skonczyc-Bahir rzucił mi pod nogi mały, biały pakuek i zatrzasnął drzwi.
-Ahmed, mam to o co prosiłeś. Kolega nie był zbytnio napalony do współpracy więc musiałem mu pomóc.-Powiedziałem do radyjnego mikrofonou.
-Doskonale, wracaj do garnizonu ! Omar będzie zadowolony-Otrzymałem odpowiedź.
Przez to całe zamieszanie zapomniałem o krwawiącej ranie na ręce.
Na balkonie na którym się znajdowałem wisiała linka z praniem, zdjąłem białą koszulą, wyrwałem z niej rękaw i mocno zawiązałem na przedramieniu.
Usiadłem.
Byłem spragniony, i głodny, miałem nadzieje że w garnizonie dostanę jeść...
Starałem się o tym nie myśleć.
Wyjrzałem przez balkon, gryzonie ciągle szwędały się pod domem.
Poradziłbym sobie z nimi, lecz nie chciałem wywoływać zbędnego hałasu. Dlatego wychyliłem się przez balkon, chwyciłem obiema rękami daszek i podciągnąłem się.
Byłem teraz na dachu z blachy falowanej, był niestabilny, ale stawiając ostrożne kroki mogłem po nim chodzić nie wywołując zamieszania.
Z tego miejsca mogłem przeskoczyć na dach budynku, przede mną.
Zrobiłem to.
Upadek byłby bolesny, ale raczej nie śmiertelny, budynki w slumsach były dosyć niskie.
BIP BIP BIP BIP
Mój zegarek pokazywał godzinę dwunastą w południe.
-Już połowa dnia za mną-mruknąłem dalej mknąc po dachach i gymsach.
W pewnym momencie byłem zmuszony wykonać karkołomny skok, na niższą kondygnację dachów. Zrobiłem to z rozpędu i kiedy dobyłem dachu wykonałem przewrót przez ramię aby zamortyzować upadek.
Lecz kiedy podniosłem głowę, okazało się że nie jestem sam.
Przede mną leżały zwłoki, i klęczący przy nich zarażony. A właściwie zarażona...
Wydawała dzikie dźwięki, agresywne, jak nie-człowiek.
Ewidentnie pożywiała się zwłokami, jednak po chwili mnie wyczuła.
Kakofonie swoich ryków, przerwała krótkim charknięcięm.
Obejrzała się przez ramię, ciągle miała włosy, i jej twarz nie była aż tak zniszczona....w takim razie to wiral.
Powoli podniosła się od posiłku, stawiała powolne kroki w moją stronę, lecz nie trwało to długo, w pewnej chwili wydała krótki ryk, i momentalnie zaczęła biec w moją stronę, kiedy była dostatecznie blisko, doskoczyła do mnie starając się mnie pogryźć. Była kobietą, więc walka z nią była łatwiejsza niż z "Zarażonym z wodociągów". Odepchnąłem ją, na tyle mocno iż musiała podeprzeć się rękami, aby nie upaść.
Wziąłem zamach i uderzyłem ją przez klatkę piersiową łomem.
Zaczęła zasłaniać się rękoma krzycząc "Nie ! Proszę, Nie !". Wirale tak robiły, to resztki ich człowieczeństa obudzone przez silne bodźce bólowe. Wirale w odróżnieniu od gryzoni (którymi później się stawały) czuły ból.
Kobieta po wypowiedzeniu tych słów rzuciła się ponownie, wykonując serię trzech zamaszystych ciosów.
Jej wrzaski musiały zwabić więcej wirali, bo widziałem na dachach przed nami kolejnych wściekłych zarażonych, biegnących w naszą stronę, a za nimi kolejnych.
Mój adwersarz został zepchnięty z dachu, a ja rzuciłem się do ucieczki.
Do garnizonu był kawałek, ale mimo to skoczyłem na budynek po lewo od tego na którym się aktualnie znajdowałem.
Co jakiś czas napotykałem "wyskocznie" z cegieł i dechy położonej na nich.
Pomagało to w wykonaniu dalszego skoku.
Raz musiałem rozhuśtać się na wystającej rurze aby przejść dalej.
Za plecami ciągle słyszałem charki żądnych mojej krwi wirali.
Nie odpuszczali, albowiem też potrafili się wspinać i to bardzo dobrze.
Kolejne skoki, przeskoki, czy wspinaczka po gzymsach.
Widziałem już rury więc pobiegłem ile sił w nogach w ich stronę.
Popychałem po drodze gryzoni, chcących mnie zaatakować.
Wirale ciągle byli za mną.
Może nawet w liczniejszej grupie.
Bo wrzaski stawały się głośniejsze z każdą minutą. Dobiegłem do rur, wskoczyłem na nie i począłem biec w stronę garnizonu.
Część z ścigających mnie potworów musiało odpuścić.
Jednak niektóre były na tyle szybkie iż biegły teraz obok mnie pod rurami albo na rurach za mną.
Kończyły mi się siły, jednak widząc płot garnizonu, zebrałem się w sobie.
Byłem już niedaleko, jednak zombie za mną smagał mnie pazurami po plecach.
Kiedy byłem blisko, strażnicy otworzyli do nich ogień, a ja wskoczyłem przez płot. Wyczerpany usiadłem na chwilę obok jednego z podestów, jednak zaraz po tym ruszyłem do drzwi.
Zapukałem, strażnik otworzył.
-Dobrze widzieć jak ktoś wraca. Lepiej tak niżeli człapałbyś po mieście i gryzł ludzi.-wypalił.
W odpowiedzi skinąłem głową i wszedłem do budynku...
CZYTASZ
Czekając Na Świt
ActionRok temu. W stolicy Turcji-Stambule, wybuchła epidemia nieznanej dotąd choroby. Globalny Resort Epidemiologiczny (GRE), zapewnia wsparcie pozostałym przy życiu mieszkańcom. W tym wszystkim jest Joel Wells, 23 latek mieszkający na przedmieściach. Pod...