Rozdział4:Starcie z Nocnym Łowcą

63 4 1
                                    

...mimo wszystko, zaniepokoiły mnie słowa przyjaciela.
BIP BIP BIP BIP BIP
Wybiła godzina dziewiętnasta.
Na miasto wylał się pomarańcz zachodzącego słońca.
Nawet w budynku, słychać było wrzaski rozjuszonych zarażonych.
W korytarzu stało radyjko, o dziwo łapało sygnał, jednak grało stare jazzowe piosenki z lat pięćdziesiątych....chociaż...w takiej rzeczywistości nawet taka muzyka była rozrywką.
Piosenka która była aktualnie odgrywana to The inks spots-It's a sin to tell a lie.
Opowiadała o tym aby w miłości być szczerym...szkoda ze w tym zaszczanym mieście nie było szans na miłość.
Dlaczego te bydlaki z GRE nie mogą wysłać po nas helikopterów?
Ah, no tak, przecież "w mieście nie ma żadnych zdrowych ludzi...".
Przypomniałem sobie, opowieść Billa o Nocnych Łowcach.
Nie wiele myśląc udałem się do biura Alzara, który siedział przy biurku, grzebiąc coś przy jakimś urządzeniu.
Wyglądało jak bomba C4.
-Hehe, idealna...-Mamrotał do siebie.
Podparłem się z hukiem o jego biurko.
-Nocny Łowca.-Wycedziłem przez zaciśnięte zęby.
Ahmed mnie zbył.
-Wkroczyliśmy na jego tereny łowieckie...on tu przyjdzie...-zacząłem krążyć po pomieszczeniu.
-Nie, to niemożliwe, żaden zarażony nie wchodzi na teren garnizonu-Odpowiedział dalej grzebiąc przy ładunku.
-Ale to nie jest zwykły zarażony. To żądna krwi bestia !-Moją wypowiedź przerwał ryk.
Taki sam jak słyszeliśmy z Evansem w mieście.
Mina Ahmeda zżedła.
-O cholender !-Wstał i pobiegł do piwnicy.
Po chwili w całym budynku rozbrzmiał jego głos wzmacniany.
-UWAGA, UWAGA.
DO WSZYSTKICH OBECNYCH W GARNIZONIE. NIEDŁUGO PRZYBĘDZIE NOCNY ŁOWCA, TAK, KOLEJNY W TYM MIESIĄCU, DLATEGO PROSZĘ O WZMOŻONĄ OSTROŻNOŚĆ, A STRAŻNIKÓW WARTUJĄCYCH PRZED BUDYNKIEM PROSZĘ O PILNY POWRÓT
DZIĘKUJĘ.-Głos zatrzęsnął całym budynkiem.
Dla pewności wziąłem karabin do rąk, i tak chodziłem po garnizonie.
Wszyscy strażnicy jakich mijałem byli zestresowani i poddenerwowani.
Co jakiś czas słyszeliśmy kolejny ryk...roznosił się po okolicy...
Słyszałem urywki rozmów...
"-Myślisz że faktycznie przyleci kolejny Nocny?-
-Nie wiem, ale ryki mówią same za siebie, takie same słyszeliśmy w zeszłym tygodniu...wtedy zapierdolił dziesięciu naszych. Z tym chujcem nie ma żartów-
-Jak uważasz, na moje to wkręta-".
Wszyscy chodzili spięci do zmroku...w końcu wybiła dwudziestapierwsza trzydzieści.
W budynku panowała absolutna cisza i ciemność...jedynie bandyci noszący lampy UV cokolwiek oświetlali.
Cisza...
Cisza...
Cisza...
Odgłos łamania deski...
Cisza...
Cisza...
Cisza...
Dla ukojenia nerwów zacząłem krążyć po korytarzu na 1 pietrze.
Tutaj sie wszyscy zebrali...błądząc w ciemnościach, co chwile na kogoś wpadałem bądź deptałem...
Co kończyło się wiązanką przekleństw w moją stronę...
W końcu przysiadłem, prawdopodobnie opierając się o ścianę, czy szafkę.
Z zewnątrz dobiegały naszych uszu dziwne trzaski, słyszeliśmy też szybkie kroki na dachu...
Ludzie wartujący przy oknach donosili i sapaniu i charkach.
Mieliśmy pewność że kwestią czasu jesto to, że Nocny Łowca znajdzie drogę do środka...
NAGŁY TRASK I KRZYK
Dwie macki, wybiły okno, i wyciągnęły wartownika na dach gdzie słychać było jego agonalne jęki i ryk potwora.
W budynku zawrzało.
-Nie zbliżać się do okien !-Krzyczał facet w masce neoprenowej.
-Zabić to kurestwo !!!-wrzeszczał mężczyzna z maczetą.
-Wyłaź maszkaro, to Ci tak mordę rozwalę że Twoi gnijący kumple Cię nie poznają !-Krzyczała bandytka z pistoletem.
Cisza...
Słychać odległe siorbanie i łapczywe połykanie powietrza...Nocny właśnie pożerał jednego z naszych.
Trzask !
Macka wylądowała na framudze,a za nią kolejna.
Trfało to chwilę, ale w oknie pojawił się on...
Nocny Łowca
Postrach Stambułu.
Potwór ludzkich rozmiarów...jednak...z niewyobrażalną siłą...swego rodzaju mackami w dłoniach i z kostnymi wyrostkami na plecach.
Stał przygarbiony na parapecie, z rozłożynmi rękoma spoczywającymi na bocznych framugach.
Wszyscy stali bez ruchu.
Zarówno adwersarz jak i bandyci.
Potwór patrzył się prosto w moje oczy...swoimi, pustymi jednak z dziką agresją.
W ułamku sekundy, wskoczył do środka, i zaczął wyć.
Ci bardziej tchórzliwi uciekli...
Zostali tylko
Ja
Dziewczyna z pistoletem
Facet z maczetą
I koleś w masce
Ten drugi miał lampę UV.
-Usmaż to !-Wrzeszczał zamaskowany.
W tym czasie potwór zdążył rzucić się na dziewczynę oplatając ją swoimi "nibymackami". Podczas gdy dwoje mężczyzn odpalali lampę, podniosłem rurę z podłogi i podbiegłem do zarażonego.
Otrzymał solidne uderzenie z rury w czubek głowy.
Puścił dziewczę i wskoczył na sufit.
Potrafił chodzić po ścianach...na jego kolanach i dłoniach wymutowały się przyssawki...dlatego zyskał pajęcze zdolności.
-Dzięki...-Mruknęła dziewczyna.
W tym momencie lampa zapaliła !
Potwór zaczął piszczeć i rzucać się po podłodze.
-Strzelaj !-Krzyknął maczetowy (jak go nazwałem).
Dziewka posłusznie oddała kilka strzałów w potwora, oberwał, bo piszczał i ryczał...
W tym momencie lampa znowu zgasła, nasze oczy musiały przyzwyczaić się do ciemnosci, w porównaniu do oczu chorego.
Słyszałem bardzo szybki bieg w moją stronę.
A za chwilę byłem oplecony czymś klejącym i śliskim.
Ten cholerny mutant mnie pochwycił, złapał macką za usta więc nie mogłem wrzeszczeć o pomoc.
Czułem jak wydrapuje mi rany na brzuchu, pazurami.
Zarobił ostrego kopniaka od pistoletowej, odrzuciło go na podłogę.
Jednak nie zniechęciał się, wyrzucał macki na odległość, smagając nimi wszystkich w pomieszczeniu.
Mnie trafił w kolano więc się przewróciłem.
Skurwysyn to wykorzystał, oplątał macką moją kostkę i przyciągnął do siebie.
Nie miałem jak uciec.
Zabłysnęło światło lampy.
Bestia nieco poluzowała uścisk.
Maczetowy podbiegł i jednym cienciem pozbawił potwora macki z lewej ręki.
Zawył i począł wymachiwać łapami uzbrojonymi w pazury.
Maczetowy ciął go dwa razy.
Raz w ramię a raz w klatkę piersiową.
Wstałem, wziąłem rozbig i podbiegłem do adwersarza.
Zarobił kolejnego potężnego kopa.
Przewrócił się.
Lampa ciągle w niego świeciła.
Dziewczyna oddała kolejne kilka strzałów.
Potwór z piekielnym wrzaskiem padł na betonową podłoge.
Zaczął dygotać i czołgać się w moją stronę.
Skubaniec był szybki, chwycił mnie łapami za nogę i starał się ugryźć.
Pokrzyżowałem mu plany jednym kopnięciem w twarz.
Dziewczyna, dobiła go rozgniatając jego łeb o podłogę swoim wojskowym butem.
Wyciągnęła do mnie rękę:
-Tamara, dla przyjaciół Tamm-uśmiechnęła się.
-Joel Wells, dla przyjaciół Joe-Odwzajemniłem uśmiech.
-Tamtych dwóch wariatów to moi bracia:
Logan w masce
Vernon z maczetą-powiedziała spoglądając na męzczyzn.
Logan puścił mi oczko, podczas gdy z Vernonem składali lampę.
-Ehh...to już kolejny w ostatnim czasie-Rzekła Tamm spoglądając na zdekapitowanego truposza.
-Silny był...i zawzięty...-podsumowałem.
-Jeśli chodzi o siłę, poczekaj aż spotkasz Szarżownika!-Zaśmiała się i zastukała pięścią w mój bark.
-Szarżo-kogo?-Spytałem zaintrygowany.
-Szarżownika. Są szczepem rzadkiej mutacji wirusa...dlatego na spotkanie takiego masz małe szanse...bardzo małe.
Otóż szarżownicy...mają jedną rękę normalną...no jak Twoja...a druga jest nieproporcjonalnie wielka.
Rekordowa ważyła 52 kilo.
Bydlaki zasłaniają się nią jak tarczą i pędzą szarżą wprost na Ciebie....a co dalej? Możesz się domyśleć.-Opowiedziała kierując się do koszar sypialnych na 2 piętre.
Zatrzymała się przy drzwiach na klatkę schodową.
-Wells ! Jeszcze jedno.
Przyjdz jutro do kantyny na śniadanie....musimu pogadac, zostaniemy przyjaciolmi i takie tam.-Rzuciła i wyszła.
Ja też zdecywalem pójść odpocząć.
Rzcilem jeszcze ostatnim spojrzeniem na zwłoki i wszyedłem a za mną Vernon i Logan...
To był ciężki dzień...

Czekając Na ŚwitOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz