Wróciłem do garnizonu, na krótko przed zmrokiem.
Zapomniałem zawiadomić Ahmeda.
Wparowałem do jego biura...
-Zabili go, znalazłem ślad, ale na pewnym rozwidleniu się urywał, nic nie zdobyłem-Zawiadomiłem o mojej udawanej porażce.
Twarz mężczyzny nabrała poważnego tonu.
-Kończy nam się antyznya...Maurice pobąkwiał też coś o kurczących się zapasach jedzenia-uderzył pięścią o stół.
-Idź już...dam Ci znać jak coś wymyślę...-Mruknął, wyjmując stost jakichś kartek spod biurka.
Wyszedłem na korytarz.
Stało tutaj małe radyjko...grało piosenkę country...
John Denver-Take Me Home Country Roads.
Stare dobre amerykańskie country.
Uśmiechnąłem się.
Przypomniały mi się czasy dzieciństwa, dziadek miał farmę w kolorado.
Przebywałem tam przez większość wolnego czasu.
Dziadek bardzo lubił tę piosenkę, często przygrywała nam kiedy jako dzieciaki bawiliśmy się z bratem na podwórku.
Rozmarzyłem się na chwilę, wsłuchując się w radosną piosenkę Johna, zapomniałem wtedy o horrorze rozgrywającym się za drzwiami.
Otrząsnąłem się z rozmarzań, i ruszyłem do kantyny.
Zasiadłem przy jednym ze stolików.
Wziąłem z niego szmatkę i zacząłem polerować moje ostrze, po ostatnim incydencie całe było w błocie.
Po krótkim czyszczeniu błyszczało tak że widziałem w nim moje zakapturzone lico.
Uśmiechnąłem się i położyłem ręce na stole rytmicznie stukając w owy palcami.
Wtem, poczułem dotyk na lewym ramieniu.
Odruchowo się odwróciłem, była to Tamm.
Ucieszyłem się na jej widok.
Usiadła na przeciwko i uśmiechnęła się szeroko.
-Nic mi nie jest, nasz lekarz-Miriam powiedziała że to zasłabnięcie było spowodowane nerwami-Opowiedziała.
-A co z Billem?-Rzekłem.
Odwróciła wzrok.
-Z nim...-zaczęła-No trochę gorzej...blisko godzinę temu znowu miał atak...chciał pogryźć jednego z przechodzących obok strażników. Lekarze wstrzyknęli mu antyzynę...powinno być lepiej.-
-Cholera...-zakląłem pod nosem.
-Dzisiejszej nocy...są igrzyska...Omar ma kilku ocaleńców, wystawi ich do walki na arenie z hordą.-Przekazała mi z poważnym tonem.-Arena to opuszczony plac budowy niedaleko Garnizonu, napewno zauważyłeś-
-Tia..ten z wysokimi rusztowaniami?-
-No dokładnie ten. Zostaliśmy zaproszeni...lepiej isc aby nie prowokowac Vadejmana...-Rzekła przyjaciółka, odchodząc od stolika rzuciła-Zaczyna sie o 2 nad ranem. Spotkajmy sie przy tej scianie z drabiną.-odeszła.
Robiło się już ciemno, mój zegarek pokazywał godzinę 21:26.
Postanowiłem położyć się spać na trochę.
Leżałem na korytarzu...Zbudziły mnie odgłosy tłumu i przepychu.
Mieszkańcy garnizonu pchali się do wyjścia, otumaniony spojrzałem na zegarek.
2:56.
Wstałem i doprowadziłem się do ładu, nałożyłem kaptur i poszedłem razem z tłumem.
Wśród przepychających się dostrzegłem Logana i Vernona.
Wszyscy wyszli na zewnątrz mimo środka nocy.
I pokierowali sie na arenę.
Z tłumu została tylko Tamm, opierała się o ścianę i paliła papierosa.
-Jesteś...-Wypaliła na mój widok-chodźmy- wyrzuciła kiepa i zgniotła go butem, po czym wspięła się na drabinę.
Uczynilem to samo.
Moim oczom ukazala sie prowizoryczna trybuna zapelniona wszystkimi mieszkancami obozu.
Na koncu owej trubyny byl dol.
Gleboki na dobre 3 metry.
Byl dosyc rozległy...jak duzy plac.
Zajęliśmy miejsca przy barierkach.
Nad areną wisiala platforma trzymana na dzwigu.
A na niej stal sam Omar.
Na arenie znajdowlo sie kilka podpalonych beczek, i wloczyli sie jency Omara, bylo ich z pięciu.
Po lewej stronie był płot z drutu.
Znajdujący się za nim zarażeni bez trudu by go wywarzyli gdyby nie łańcuchy przypięte kłódkami.
-Rozpoczynamy kolejne KRWAWE IGRZYSKA !-Obwieścił unosząc ręce.
Tłum zawiwatował.
Omar schylił się i podniósł maczety, pałki i rurki, po czym zrzucił je na dół.
Jeńcy sie w nie wyposarzyli.
-Wpuścić lwy !-Krzyknął.
A stojący obok nas strażnik strzelił do kłódki.
Łańcuchy puściły a zombie wlały się na arenę.
Człapały powoli do "gladiatorów".
Tłum wiwatował.
W pewnym momencie jeden z gryzoni rzucił się na wojownika, obalił go na ziemię i rozszarpał.
Mimo wiwiatów i odległości słychac bylo jego wrzaski i blagania o pomoc.
Tlum zawiwatowal mocniej.
Jego towarzysze byli za bardzo pochłonięci walką aby go ratować.
Zostało czterech...
Kolejnego otoczyli, jakaś zarażona wgryzła się od tyłu w jego szyję a reszta dokończyła dzieła.
Ostatnia trójka wybiła hordę w pień.
Usiedli na ziemię zrezygnowani.
Tłum wrzeszczał z ekscytacją.
-Nieźle...teraz poczujcie coś o mocniejszym kalibrze.-Rzucił Omar.
Strażnik strzelił w kolejną bramę.
Na środek wybiegł wybitnie rozjuszony przemieniec.Ocalali wstali z przerażenia.
Bestia padła na cztery kończyny, powoli do zeń podchodząc.
Jeden z wojowników nie wytrzymał presji, rzucił się z maczetą w szale na zarażonego.
Ten uniknął ciosu, i skoczył na człowieka zadając mu potęzny cios łapą uzbrojoną w pięć ostrych pazurów.
Potem wskoczył na niego i począł rozszarpywać, rozrzucając jego trzewia na boki.
Tłum się podniósł i wiwatował jeszcze bardziej.
Podczas gdy koszmar szarpał truchło martwego kolegi, jeden z dwóch ostałych przy życiu ocalałych, rzucił się na potwora okładając go stalową zardzewiałą rurą.
Przemieniec otrzymał serię potężnych ciosów w plecy i głowę.
Odskoczył, ryknąl i wlepiał oczy w napastnika, na niego też skoczył, przygniótł do ziemi i pogryzł po twarzy i szyi.
"Gladiator" szarpał się jeszcze chwile z zarażonym jednak nie mial najmniejszych sznans.
Ostatni podbiegł, przycisnął głowę koszmaru do ziemi i kopnął ją z całej siły.
Bestia była otumaniona.
To była jego szansa, rozpieprzył łeb na drobne kawałeczki, swoją deską nabitą gwoździami.
Uniósł dechę w górę w geście zwycięstwa.
-Brawo, brawo ! A teraz gwóźdź programu !-zawiwatował Omar.
Strażnik przestrzelił ostatnią bramę.
Wywlokło się z niej ogromne monstrum.
Jedną rękę miało zwyczajną...jednak druga...była wielka.
-To jest właśnie szarżownik....-Szepnęła Tamm.
Zarażony szedł stawiając ciężkie kroki.
Ręka-taran widocznie była za ciężka bo ciągnął ją za sobą.
Kiedy tylko zauważył wojownika, postawił łapę przed siebie.
-Sluchaj..to spontaniczne...ale mamy genialną okazję na zlikwidowanie Omara...spójrz-wskazała palcem na platformę na której owy się znajodwał.-Na mój znak odbijesz sie od barierki i wskoczysz na platformę...ja uduszę tego strażnika obok nas...-
Kiwnąłem głową.
Vadejman stał odwrócony tyłem i krzyczał coś do walczącego na arenie.
Potwór zebrał się do szarży i ruszył z niebotyczną prędkością.
Przebiegając obok swojej ofiary uderzył ją taranem tak, że odleciała na trzy metry.
A sam był za ciężki aby się zatrzymać.
Więc przywalił w ścianę.
Wtedy Tamara mocno szturchnęła mnie w ramię.
Wiedziałem co robić.
Ona doskoczyła do strażnika zaciskając rękę na jego szyi, a ja z rozbiegu wskoczyłem na barierką odbijając się od niej.
Wykonany skok pozwolił mi na chwycenie się platformy.
Podciągnąłem się i skoczyłem na Vadejmana.
Przyłożyłem ostrze do jego gardła, klęcząc nad nim.
W jego oczach już nie było widać szaleństwa, a raczej strach.
-Czego u licha chcesz !?-Krzyknął odchylając głowę do tyłu aby szyja nie stykała się z ostrzem.
-Stop uciskowi....nie masz prawa robić tak z tymi i wieloma innymi ! Traktujesz mieszkańców jak śmieci !-Krzyknąłem.
-Dałem im inne życie ! Lepsze, nie moja wina że tak sie odpłacają-niewdzięcznicy.-Warknął.
-Wiedz że po Twojej śmierci, to miejsce znajdzie lepszą przyszłość-Wykonałem szybkie, gwałtowne cięcie po szyi.
Wykrwawił się natychmiast.
Wstałem od jego ciała, rzucając szydercze spojrzenie.
Podszedłem do barierki platformy patrząc na tłum.
-Ludzie ! Wasz "dyktator" nie będzie was już więcej niepokoił. Aczkolwiek potrzebujemy nowego przywódcy, proponuję Billa Evansa!-
Ludzie ochoczo wstali, krzyczeli i podnieśli dłonie.
Billy był znanym generałem więc nic dziwnego że dostał poparcie ludu.
Wskoczyłem spowtem na trybuny.
Szarżownik dokańczał dzieła.
Tamara wzięła karabin po martwym strażniku i wpakowała serię w plecy bestii-jej najsłabszy punkt.
Padła.
Dochodziła godzina 5:00
Wszyscy zebrali się i wrócili do garnizonu.
W kantynie zaczęła się impreza, opijali nowego przywódcę.
Ja byłem wyczerpany...temu położyłem się spać.
Byłem ciekaw co przyniesie jutrzejszy dzień...
CZYTASZ
Czekając Na Świt
ActionRok temu. W stolicy Turcji-Stambule, wybuchła epidemia nieznanej dotąd choroby. Globalny Resort Epidemiologiczny (GRE), zapewnia wsparcie pozostałym przy życiu mieszkańcom. W tym wszystkim jest Joel Wells, 23 latek mieszkający na przedmieściach. Pod...