Rozdział9: Umarł król, Niech żyje król !

53 3 0
                                    

Obudziłem się wcześnie rano.
Zegarek pokazywał zaledwie ósmą rano, co jak co ale dla mnie była to wczesna godzina.
Rzuciłem okiem na kantynę, była pełna ludzi...ale...
Jedni leżeli we własnych rzygach na podłodze.
Inni byli przewieszeni przez bar, a jeszcze inny zwisali z krzeseł.
-Impreza musiała być sroga...-mruknąłem.
Poszedłem do biura Alzara...zastałem go w niecodziennym stanie.
Wisiał z pętlą na szyi, przerzuconą przez lampę przy suficie.
Pod jego stopami leżało przewrócone krzesło.
Najwyraźniej mieszkańcy sami wymierzyli sprawiedliwość, bo na czole miał namalowanego męskiego członka.
Uśmiechnąłem się.
-To teraz zobaczyć jak Bill sobie radzi-Ruszyłem na schody.
Szedłem powoli, nie śpieszyło mi się a w garnizonie panowała kompletna cisza, na każdym piętrze tłumy pijanych do nieprzytomności.
Na jednym z półpięter siedział zapity Logan.
-Szwagier ! Powiedz że jesteś już moim szwagrem Wells !-Po czym zwymiotował i zasnął.
Parsknąłem śmiechem i wszedłem w końcu na trzecie piętro.
Przeszedłem korytarz i powoli uchyliłem drzwi od dawnego biura Omara.
Zastałem Billa opierającego się plecami o biurko, ściskającego w lewej ręce butelkę rumu. Cholera, skąd on to wytrzasnął.
Musiał się dobrze bawić bo na koszuli napisał sobie markerem "NEW BOSS OF FREE STAMBUL".
Ponownie się uśmiechnąłem.
-Dużo mnie ominęło-pomyślałem.
-Wszystko wychodzi...na...na...no...tę...prostą ! O ! Tego słowa mi brakowało-Usłyszałem znajomy głos za plecami.
Odwróciłem głowę, to Tamara stała w progu, trzymając sie framugi drzwi aby nie upaść.
-Cholera, nawet Ty !?-Zaśmiałem się.
-Ja !? Przegapić taką oka-okazję ?
O nie!-Spróbowała wykonać krok, jednak próba zakończyła się bolesnym upadkiem na podłogę.
-To ja tu...so-sobie odpocznę..
T-t-trochę-Zająknęła i zamknęła oczy.
-Jeszcze tylko dach-Pomyślałem i udałem się tam.
Na krawędzi siedział Vernon.
Usłyszał jak wchodzę bo powiedział:
-Siadaj, pogadajmy trochę-
Przysiadłem się obok brata Tamm.
Stuknął mnie łokciem w ramię.
-To co teraz?-zapytał-Booo, Omar nie żyje, Alzar jest w podobnym stanie.
-Nie wiem...chociaż, O !
Musimy zakomunikować GRE że w mieście są żywi...kończy się antyzyna. Bill pracuje nad wzmacniaczem.-Obwieściłem.
-Zaiste, wczoraj zanim wypił mianował mnie swoim majordomusem-pełnię funkcje jakie wcześniej pełnił Ahmed.-
-Właśnie...widziałem wisielca, wy go powiesiliście, czy sam się zabił?-
-No pewnie że my !-Zaśmiał się V.
Vernon oczywiście miał ze sobą piwa.
Otworzyliśmy dwa i jakoś zeszły nam dwie godziny. Poznałem go nieco lepiej.
Pod koniec, dołączył do nas zkacowany Bill. Szybo stał się ofiarą wyszydzeń.
Na co reagował brutalną wiązanką przekeństw i gadaniem o tym jak to go głowa nie boli i żebyśmy dali mi spokój.
Właściwie to leżał obok nas bo "nie miał siły na nic więcej".
Jednak, nadeszła pora na ruszenie się zmiejsca. Wstałem, rzucając butelkę po piwie z dachu.
-Aaa, Wells jeszcze jedno. Nasi zwiadowcy donosili od kilku dni o tym że nasz wirus stał się skuteczniejszy. Kilku naszych się przemieniło bo to cholerstwo przemienia teraz człowieka w zombie jeśli nie poda mu się antyzny w ciągu dwóch godzin. Więc nie daj się pogryźć, jeszcze bardziej-Rzucił do kierującego się do wyjścia mnie.
-Wezmę sobie to do serca-Zarechotałem.
Udałem się na dół, do kantyny.
Większość ludzi już dochodziło do siebie.
Ci co zebrali w sobie wigor, latali z mopami po podłodze czyszcząc pozostałości imprezy.
Oparłem się w progu z założonymi rękoma.
-Ruchy, ruchy !-Krzyknąłem do czyszcząych klaszcząc rytmicznie.
Zostałem obrzucony gradem złowrogich spojrzeń.
-Okej, okej...zluzujcie-Zaśmiałem się nerwowo.-Gdzie Maurice?-
-Krząta się w kuchni-Odpowiedział jakiś współplemieniec.
Udałem się tam, Maui siedział na blacie i grał radosną melodyjkę na harmonijce.
Staruszek zerwał się na równe nogi gdy tylko mnie zobaczył, zasalutował.
-Brawo chłopcze. Obaliłeś tyrana w tak krótkim czasie i w tak brawurowy sposób. Bez niego, życie tutaj będzie łatwiejsze, a jak wznowicie zrzuty to będzie nam jak w niebie...gdyby nie ta zaraza-
Uściskaliśmy się.
-Oj tam, przejmujesz się.
Bill zbuduje wzmacniacz, GRE dowie się o naszym istnieniu i wznowi zrzuty. A kto wie? Może nawet zorganizują ewakuacje?-Uśmiechnąłem się.
Wyszedłem przed Garnizon i przysiadłem na schodkach obok drzwi.
Westchnąłem nostalgicznie.
Mimo iż widziałem za płotem wściekłych, pokrytych wrzodami ryczących zarażonych, to atmosfera panująca w obozie nie pozwalała mi się nimi przejmować.
Jeden z zombiaków mnie wypatrzył.
Wsadził łapy między kraty płotu i warczał.
Pokazałem mu środkowy palec...i co najgorsze..JĘZYK ! Musiało go to porządnie rozjuszyć, ale pewnie nie chciał pokazać jak bardzo uraziłem jego gnijącą dumę.
Wróciłem spowrotem do środka.
Maurice postawił na barze małe radyjko, które grało starego rock'n'rolla.
Ponownie westchnąłem.
Podczas mojej nieobecności w kantynie zjawił się "kacownik" (bo tak postanowiłem przezywać Evansa).
Zauważył mnie i gestem wskazał abym podszedł.
-Czego, kacowniku?-Zażartowałem.
-Jeszcze raz mnie tak nazwiesz a wylądujesz na arenie. Ale mniejsza, patrz co mam !-Triumfalnie wyjął z kieszeni mały niebieski przedmiot wyglądający jak bateria od smartfona.-Wiesz co to? Dupolizie.
Tak.
Część od wzmacniacza, jeszcze dwie i bedzie gotowy...tylkooo-Przerwał.
-Tylkooo...?-
-Tylko skończyły mi się komponenty do budowy następnych. Mógłbyś "okraść" sklep z elektroniką na starówkowym rynku?-
-Jaja se robisz!?-
-A Ty chcesz miec tych ludzi na sumieniu?-
-Nie...-
-To ruszaj dupę i nie pokazuj sie bedz czesci i okablowania.-Spławił mnie gestem dłoni.
Westchnąłem, ubrałem plecak i wyruszyłem.
Łatwo było znalezc drogę poza slumsy po ostatnim wypadzie.
Nie minęła godzina, a już byłem na dachu jednego z budynków otaczających rynek.
Usiadłem, wyjąłem butelkę wody z plecaka i napiłem się.
Biegłem tutaj, a był dobre trzydzieści stopni Celsjusza. A ja jeszcze w tym cholernym kapturze.
Oglądałem bacznie rynek...był pusty...nie było tam żadnych zombie.
Tylko...dwója IZMIRILÓW !
Byli dziwne ubrani...
Klasyczne czerwone maski...i białe szaty, będące na tyle długie iż ciągnęły się za noszącymi.
W rękach mieli jakieś kadziła, chodzli z nimi po rynku.
Zjechałem po rynnie.
Podszedłem do jednego z kapłanów.
-Witaj bracie ! Już niedługo dopełni się przepowiednia !-Powitał mnie rozpylając zawartość kadziła przed moją twarzą.
Zakrztusiłem się.
-Co wy...co...co wy tu robicie?-Wykrzusiłem.
-Przygotowujemy to miejsce na ceremonię nadejścia Wielkiego ! To on wybawi lud od zarazy i zabierze wszystkch ludzi swoim złotym rydwanem prosto do Acenthonade !-Izmiril mówił te słowa z wielkim namaszczeniem.
-Jak sobie chcecie, ja jestem tu tylko po sprzęt-Wskazałem palcem na sklep "BUZZ ELECTRONIC"
-Niech Wielki Cię błogosławi !-Rzekł kapłan.
A ja udałem się do sklepu, o dziwo było tam tego dużo. Jakieś kable, dyski, baterie...
Wszystko wrzuciłem do plecaka i czym prędzej pognałem do garnizonu.

Kiedy dotarłem przed drzwi wybijała godzina 12:00.
Otworzyłem drzwi...a za nimi siedział..
Owczarek niemiecki !!!
-O cholera ! Chłopaki tu jest pies !!!-Wrzasnąłem.
Vernon wychilił się ze swojego biura.
-Ta. Maurice znalazł go włóczącego się niedaleko wodociągów. Nazwał go Huntro...jest z nami od jakichś pół godziny-Odkrzyknął.
Pies na mój widok radośnie zamerdał ogonem, zrobił kika kółek i podbiegł do mnie, wskakując i liżąc.
Pogłaskałem go.
-Dobryyyy, taaaak tak dobry Huntro-Mówilem do zwierzęcia troskliwym tonem.
Owczarek odszedł i położył się przy drzwiach wejściowych.
Wbiegłem do kantyny.
-Ej Mauie ! Znikam na dwie godziny a Ty załatwiasz psa !?-Krzyknąłem.
-Nie złość się...znalazłem go uciekającego przed zarażonymi...był mocno wstraszony...więc sprowadziłem go tutaj i nakarmiłem...nie gniewaj się...-Speszył się stary barman
-Gniewać !? Jestem szczęśliwy, taki zwierzęcy towarzysz umili nam pobyt-Uśmiechnąłem się.
-Evans ! Tu masz swój elektro-syf-Rzuciłem sprzęt przyjacielowi na bar.
-Dokończę drinka i zabieram się do pracy ! ZDROWIE-Uniósł kielich i wlał zawartość do ust. Zabrał elektronikę i udał się na górę.
Nie wiele myśląc udałem się do Vernona-zobaczyć jak zmieniło się biuro majordomusa.
Muszę powiedziec że zmieniło...
Na ścianach wisiały repliki mieczy, szabli, rapierów, toporów a nawet karabinów czy strzelb.
To nie wszystko.
Na małej ściance obok biurka przyklejone taśmą klejącą były plakaty z flashem, batmanem i zieloną latarnią.

Wisienką na torcie była zakonserwowana głowa przemieńca umieszczona w słoiku spoczywającym na skraju biurka

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Wisienką na torcie była zakonserwowana głowa przemieńca umieszczona w słoiku spoczywającym na skraju biurka.
Ze strachem muszę przyznać, iż mam wrażenie, że mnie obserwuje....
-Jezu, genialnie ! Tylko...ten łeb...skąd to masz?-Zagadnąłem do bawiącego się nożem za biurkiem Vernona.
-Pamiętasz tego koszmara co go załatwili na arenie ostatnio? Nooo, to właśnie on. Nazwałem go...ee...jak...hm.
O ! Joel !-Parsknął śmiechem.
Rzuciłem mu mordercze spojrzenie, a ten śmiał się dalej.
-No dobra szefunciu, chciałem jakoś uczcić Twoje zasługi dla tego zadupia-zaśmiał się jeszcze bardziej.
-Głupek-Westchnąłem i wyszedłem.
W korytarzu złapała mnie Tamara (już trzeźwa).
-Hej-Zaczęła.
-No cześć i zacznijmy od jednego ! Ile przegapiłem !?-Krzyknąłem entuzjastycznie.
Spuściła wzrok i niewinnie się uśmiechnęła.
-Noo too tak...Ramie wyskoczył przez szybę na trzecim piętrze. Na jego szczęście wpadł w krzaki co zamortyzowało upadek. Potem udaliśmy się na egzekucję Alzara którą wykonywał-a jak. Bill Evans. Logan złamał jedną ręką stolik i takie tam...-Zaśmiała się.
-Teraz żałuję że to przespałem, chociaż po alkoholu i tak byłbym senny jak cholera-Mruknąłem lekko zdenerwowany.
-Jeszcze zdążymy się napić-Pocieszała.
-No, musimy !-Zaśmiałem się.
Tamm uściskała mnie i ruszyła do drzwi frontowych.
Pogłaskała Huntro i wyszła, w końcu była zwiadowcą.
Zwiadowcy-Zazwyczaj dobrze wyszkoleni w sztuce poruszania się po mieście i w walce z zarażonymi. Biegają po okolicy, zbierają przydatne przedmioty, informują o wszystkim co się dzieje. Infromacje te trafiają do Vernona a potem na tablice ogłoszeń na korytarzu.
Ja postanowiłem wrócić na dach, wcześniej jeszcze ponownie odwiedziłem Billa.
Niestety, był pochłonięty pracą nad urządzeniem.
Niby skacowany, a jednak.
Przysiadłem na krawedzi dachu spószczając z niej nogi.
Widziałem jak wielki obszar pochłonęła epidemia.
Cały Stambuł i jego wiejskie przedmieścia.
Garnizon był naprawdę wysokim budynkiem, ale ciężko mi określić do czego służył przed tym wszystkim.
Na niektórych budynkach widniały napisy "HELP".
Albo "HELP, 4 CHLIDREN INSIDE" skreślone na 2...
Z niektórych budowli unosił się dym.
Ulice też nie wyglądały kolorowo, palące się beczki i wraki samochodów. W dodatku te jęczące pokraki.
Mimo tego iż w obozie było miło i bezpiecznie...to za ogrodzeniem czeka śmierć, a co jeśli gryzonie przebiją się przez ogrodzenie...?
Nie dopuszczałem do siebie takiej myśli, przecież ich organizmy są zbyt wyniszczone pozatym, mamy wartowników. Zabiliby zarażonych i wznieśli silnejszą fortyfikację.
Przez silny wiatr i unoszące się wszędzie pyłki, czy odłamki gazet mało co widziałem. To wina dużej wysokości.
Jeszcze raz obrzuciłem Stambuł ponurym spojrzeniem i wróciłem do środka...

Czekając Na ŚwitOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz