Rozdział6:Stąpając ostrożnie

54 2 0
                                    

Ten dzień zaczął się bardzo gwałtownie.
Tamara zwlekła mnie z materaca i od razu poleciła zejście do piwnicy.
Ubrałem się i zszedłem.
Naprzeciw schodów były małe czerwone drzwi, otworzyłem je.
Za nimi było małe pomieszczenie, na środku którego stała drewniana skrzynia służąca za stolik a na niej mapa.
Przy "stoliku" stała Tamara i Evans.
-Jestes wreszcie !-Wypalił Bill.
Jeszcze przecierając oczy, powiedziałem.
-No...cześć-Spojrzałem na mapę.
Była na niej zaznaczona "X" jakaś brama. To była pewnie ta o której mówiła wczoraj Tamm, ta prowadząca na Stare Miasto.
-Dobra, Wojskowi będę tutaj, przed samą bramą, będą też patrolowali boczne ulice, dlatego przejdziemy, o tymi budynkami.
Sprawdzałam je, nie są zawalone.
Niewykluczone że spotkamy patrolującego wartownika.
Wtedy masz go bez wachania zabić.
Wykrycie skończy się szybkim zgonem. Rozumiesz?-Objaśniała i jeździła palcem po mapie, następnie zwróciła się do mnie.
-A po co my właściwie tam idziemy?-Zapytałem ciągle lekko zaspany.
-Aby odszukać zaginiony patrol, dostaliśmy od naszych komunikat że musieli sie ukryć, ale to było tydzień temu. Wśród nich jest moja przyjaciółka, Rosie.-Jej twarz nabrała poważnego tonu.
Bill zapalił papierosa.
-Myślisz że jeszcze żyją?-Spytał.
-Nie, ja to wiem-Odparła.
-Słuchaj Joel, zbierz najpotrzebniejszy ekwipunek, broń...chociaż...trzymaj-Wyjęła tłumik do karabinu i podała mi go.
Zamontowałem ulepszenie na broni.
-Dzięki-Uśmiechnąłem się.
-Nie ma za co-Odwzajemniła uśmiech.
-Pamiętaj o latarce UV...w razie ataku przemieńców...wyruszamy o 20:30. Skontaktuję się z Tobą przez radio-Rzuciła mi ostatnie spojrzenie i wróciła do studiowania mapy.
Ruszyłem do wyjścia.
-Zaczekaj-Zatrzymał mnie Bill.
-Chodź na dach, musimy pogadać-Udaliśmy się schodami na dach.
Otworzyliśmy drzwi a naszym oczom ukazał się widok Stambułu pochłoniętego zarazą.

Otworzyliśmy drzwi a naszym oczom ukazał się widok Stambułu pochłoniętego zarazą

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

-Niezły widok co?-Powiedział Bill patrząc przed siebie.
-Wolałem go sprzed roku-Odparłem.
-Jasne, każdy wolał, ale co zrobić? Taka natura...chociaż jest teoria że ten cały Wirus, to broń biologiczna, i jakies opozycyjne państwo testuje jego działanie-Mruknął.
Westchnąłem.
-Jak Twoja ręka?-Zapytałem patrząc na przyjaciela.
Odwrócił głowę w moją stronę.
-A wiesz że nawet dobrze? Ataki zelżały, dostałem antyzynę i jest dobrze...no właśnie...antyzyna...-Bill posmętniał.
-Co z nią?-Spytałem poddenerwowany.
-GRE, nadalo na wszystkich liniach radiowych że anulują wysyłanie zrzutów...za powód podają "Brak Zdrowych Mieszkańców"...te dupki chcą nas zabić....-Westchnął.
-Cholera...-Również westchnąłem.
-Jeśli antyzyna się skończy, epidemia wybuchnie również w Garnizonie..wtedy nie będzie obrony-Mówił.
-Coś napewno można zrobić, no
...dać znak życia !-Krzyknąłem z nadzieją.
-Więc tutaj zaczyna się mój plan...zaczynam niedługo tworzyć urządzenie...taki wzmacniacz do radia, wejdziesz na dach najwyższego bloku i nadasz komunikat. Ale jest jeden chaczyk...skonstruowanie tego cuda zajmie mi troche czasu...bedziemy musieli narazie czekac. Antyzyny jeszcze trochę zostało, więc powinno się udać...-Bill opowiedział o swoim planie.
-Musi się udać !!!-Przybiliśmy piątkę.
-Dobra, masz robotę do wykonania, zmykaj-Polecił Bill.
Zszedłem na dolne piętro, właściwie na parter.
Odwiedziłem składzik na broń, zaopatrzyłem się w jedną linę z hakiem, i w ostrze na rękę.
Polegało to na założeniu sztyletu na górnej części przedramienia, tak aby ostrze zaczynało się tam gdzie dłoń.
Kied pięść jest zaciśnięta, ostrze jest od niej dłuższe i można zadawać ciosy.
Z racji tego iż miałem jeszcze sporo czasu, udałem się zjeść do kantyny.
Co prawda, posiłki były skromne, bo konserwy, albo ryby złowione w okolicznym stawie, ale nasz barman-Maurice dawał z siebie wszystko.
Był to bardzo pozytywnie nastawiony do życia podstarzały facet.
Mimo realiów w jakich przyszło nam żyć, Maurice zawsze żartował i był uśmiechnięty.
Takich ludzi brakuje...na tym świecie.
Jak zazwyczaj dostałem od Maurice'a.
Opowiedziałem mu o naszym planie.
Bądź co bądź traktowałem go jak przyjaciela, szybko zdobył moją sympatię.
Podobno przed wybuchem epidemii prowadził z żoną drogerię w centrum miasta...żona niestety zmarła. Na krótko przed wybuchem epidemii.
Zjadłem więc i porozmawiałem z barmanem trochę.
Teraz wystarczyło poczekać.

Czekając Na ŚwitOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz