Rozdział10:Czekając na Świt

45 3 0
                                    

[NASTĘPNEGO DNIA]

Spałem obok schodów więc głośnie walenia skutecznie mnie zbudziły ze snu.
To oczywiście Bill zbiegał po schodach na koniec efektownie zeń zeskakując.
-Wstawaj Kabanie ! Mam coś dla ciebie !-Ryknął stojąc nade mną.
-Już, już-Otrząsnąłem się.
-Patrz !-Wyciągnął z kieszeni kolejne dyski-czerwony i pomarańczowy-Dzięki temu wznowimy zrzuty, tylko daj mi swoje radio.
Jeszcze będąc umysłem we śnie, mozolnie wyciągnąłem urządzenie z tylniej kieszeni spodni.
Podałem mu je, a on zdjął klapkę i wczepił wszystkie cztery urządzonka.
Założył klapkę spowrotem.
- No i gotowe !-Zaśmiał się.-Trzymaj-Podał mi radio.
-Teraz wystarczy ze wleziesz na ten mega wysoki budynek na starym mieście. Nasz technik mówi że winda na dwunaste piętro działa, ale resztę musisz lecieć z lacza-Poklepał mnie po ramieniu-A! No i zawitaj do skrzydła szpitalnego, pani doktor chce z Tobą porozmawiać.-Wbiegł po schodach spowrotem na górę.
Wstałem i udałem się do owego skrzydła.
Doktor już stała przy drzwiach, paląc papierosa.
-Palenie szkodzi...-bąknąłem-Podobno chciała się pani ze mną widzieć.
-A i owszem-Zgasiła fajka o ścianę przy której stała-Bo widzisz, chcę pogadać o tej zarazie. Tajemnicą nie jest to iż ta choroba to wiurs. Nie bakteria, nie grzyb. Wirus, nawet wiem jaki...wścieklizny. Tylko ewoluował, na przestrzeni tysięcy lat wyewoluował do takiej formy że nie zabija nosiciela...tylko tworzy z niego kolonię która dalej go rozmnaża. Udało nam się odkryć że ludzie są ciągle świadomi podczas tego procesu. Czują, myślą..ale nie mają kontroli nad ruchami...po prostu wirus przejmuje kontrole nad ich ciałem ale nie całym umysłem...dlatego wirale potrafią wrzeszczeć o pomoc, mimo iż kiedy się do nich zbliżysz będą chciały Cię pożreć. Co najgorsze...okazuje się że kwarantanna nie działa tak jak powinna. Notuje się już pojedyncze przypadki zachorowań w Europie, Azji a nawet stanach. Wydaje mi się że tę wojnę przegramy...-I weszła do środka bez słowa.
Po co to było?
Nie wiem.
Ruszyłem do biura Vernona.
Siedział z nogami na stole i grał w jakąś grę na konsoli.
-Jeśli chcesz sie dostać do wieżowca, musisz wejść tylnim wejściem, przednie jest zablokowane przez śmieci i zarażonych. Nie dziękuj. Powodzenia-bąknął.
Wzruszyłem ramionami i wyszedłem.
Ludzie których mijałem na korytarzu życzyli mi powodzenia inni ściskali rękę.
Wyszedłem z budynku, słońce rzucało żółty blask na pogrążające się w anarchii miasto.
Wyszedłem poza bramy i ruszyłem w stronę starówki.
Wdrapałem się po ścianie jakiegoś budynku na dach. I skakałem między nimi, to bardzo pomagało w podróżowaniu, było o wiele szybsze, a i zombie na dachach było niewielu.
Udało mi się przemknąć niezauważenie przez mur na drugą stronę miasta.
Byłem zaraz obok mojego celu-14-nasto piętrowego wieżowca.
Był zaledwie po drugiej stronie ulicy.
Istotnie, wejście było zagracone a po śmieciach zataczały się pokraczne istoty.
Obszedłem ostrożnie budynek, a na jego tylnej części były umocowane czerwone drzwi z pionową długą klamką.
Pchnąłem wrota, moim oczom ukazał się krótki korytarzyk na końcu którego był główny hol.
W korytarzu zalegały zwłoki na których ucztował zarażony.
Zastrzeliłem go bez wachania. Jęknął kilka razy, rzucał się chwilę na ziemi i skonał. Huk wystrzałów nie mógł przyciągnąć wirali, strzelałem w budynku.
W samym holu śmierdziało zgnilizną, wokoło latały muchy, a zwłoki walały się po podłodze.
Jednak moja zainteresowanie przykuła stalowa para drzwi i panel z cyferkami na ścianie zaraz obok.
-Bingo !-Syknąłem.
Naciasnąłem przycisk "0", i po chwili na moje szczęscie drzwi się otworzyły a moim oczom ukazala sie gustowna kabina windy.
W środku znajdował się drugi panel, identyczny jak ten na zewnątrz. Z numerami od 1-14.
Wybrałem 12.
Winda ruszyła, była już dosyć stara, gdzie niegdzie pojawiła się korozja.
Strasznie w niej trzęsło.
Czuć było jak mechanizm rozpaczliwie o siebie trze ledwo wpędzając platformę w ruch.
W końcu zatrzymała się a drzwi zostały otwarte.
Od razu po otwarciu powitał mnie widok zarażonego który zajadał się ciałem jakiegoś nieszczęśnika.
Podniósł głowę i odwrócił się do mnie.
Błyskawicznie wstał i ruszył na mnie w szaleńczym ataku.
Przewrócił mnie, zasłoniłem się ręką, co było okropnym błędem. Potwór wbił w nią swe zęby. Jego ślina połączyła się z moją krwią. Byłem chory.
Szarpałem się ale zombie nie chciał puścić, w końcu użyłem drugiej ręki.
Bestia otrzymała silny cios w głowę, ogłuszyło ją to.
Kiedy leżał na ziemi, wstałem i zastrzeliłem monstrum.
Obejrzalem rękę, teraz doszło do mnie co właściwie się stało...zostałem zarażony...rana nie krwawiła jakoś szczególnie mocno, aczkolwiek parzyła...bardzo.
Zakląłem pod nosem...
Teraz przemiania nastepuje szybciej...a ja nie miałem antyzyny.
Otarłem czoło z potu i ruszyłem przed siebie korytarzem na końcu którego znajdowała się klatka schodowa.
Drzwi obok mnie zachybotały, słychać było zza nich ryk zarażonego, widziałem jak szarpie klamkę aby wyjść i dokończyć dzieła jego poległego towarzysza.
Zignorowałem to, w końcu i tak miałem się stać jednym z nich.
Powoli szedłem po schodach, już zaczynało mi się kręcić w głowie, miałem ochotę zwymiotować, jednak powstrzymywałem się i szedłem dalej.
Dotarłem do czternastego piętra.
Znajdowała się tutaj drabinka z włazem na szczycie.
Wdrapałem się ostatkami sił, otworzyłem właz i wszedłem na dach.
Na ziemi był namalowany białą farbą napis "HELP US".
Cholera...ilu ludzi musiało tu zginąć...przez co musieli przechodzić?
Słońce powoli zachodziło, było pięknie, w oddali widać było pagórki i lasy a po drugiej stronie morze. Tak..Stambuł to piękna metropolia.
Wyciągnąłem radio z tylnej kieszeni.
Odpaliłem je...
-Halo, halo ! Mówi Joel Wells. Nadaję ze Stambułu. Prosimy o wznowienie zrzutów, w mieście wciąż są zdrowi ludzie. Powtarzam w mieście wciąż są zdrowi ludzie !-Nadałem...
Nic...
Cisza...
Tylko...
Szumy...
-Co !? Wiedziałem !!! Mówiłem wam !
Tak jest, zrzuty zostaną wznowione od dnia jutrzejszego, trzymajcie się-bez odbioru-otrzymałem odpowiedź.
Uśmiechnąłem się i zmieniłem kanał.
-Bill...jesteśmy w domu ! Wznowią zrzuty od jutra !-Wykrzyczałem do radia.
-WIEDZIAŁEM ŻE NAM SIĘ UDA! CHOLERA WIEDZIAŁEM !!! WRACAJ DO NAS MUSIMY TO OBLAĆ-krzyczał uradowany przyjaciel
Odkaszlnąłem na rękę...krew...
-Wybacz...ja...ehh...ja nie będę w stanie wrócić. Ani dzisiaj...ani jutro...ani nigdy...nie wysyłajcie po mnie nikogo...bez odbioru-Spojrzałem na urządzenie...i cisnąłem nim z dachu budynku.
Przestałem widzieć na jedno oko...obraz stał się rozmazany.
Serce zaczęło szybciej bić...
Zwymiotowałem...czułem jak coś wypala mi organy od zewnątrz...
Kaszlałem krwią...na ubrania, ręce...podłogę....
Ostatkami sił zszedłem na dół...udałem się na półpiętro i padłem pod ścianą.
Podniosłem się do pozycji siedzącej...
Zamknąłem oczy...
Teraz pozostaje mi tylko...czekać na świt...

Czekając Na ŚwitOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz