...oparłem się o ścianę przy drzwiach.
-Wody-wysapałem do strażnika.
Ten w odpowiedzi podał mi butelke stojącą na stołku obok niego.
Napiłem się, i oddałem mu wodę.
Odepchnąłem się do ściany i ruszyłem w stronę pokoju w którym przebywał Ahmed.
-Jest pan ! Panie Wells.
Dobrze pan sobie poradził z wodociągami, woda wróciła !
A ma pan moją przesyłkę?-Wypalił, omało nie spadając z krzesła.
-Tak, mam-podałem facetowi paczuszkę.
-Doskonale !-powiedział, po czym schował ją do szuflady.
-Jeśli jest pan głodny, proszę udać się do kantyny i najeść się do syta, mam dla pana jeszcze jedno zadanie-Rzekł po raz ostatni i począł czytać gazetę.
Poszedłem tam gdzie mi polecono.
Dostałem dwie puszki konserw mięsnych i butelkę wody.
Skromnie. Ale w porównaniu do tego co sie dzieje w mieście i tak całkiem nieźle.
-Ej, słyszeliście co się dzieje?-Rozbrzmiał głos jednego ze zbójów.
-Te dupki z GRE odmawiają zrzutów zaopatrzenia podając że w mieście nie ma zdrowych ludzi. Czaicie?-Unosił się bandyta.
Wybuchnął chaos sprzeciwu !
Wszyscy obecni zaczęli się kłócić.
A ja kontynuowałem posiłek.
Podczas gdy trawało zamieszanie dosiadł się do mnie znajomo wyglądający facet.
-Przepraszam, Ty jesteś Joel Wells?-Spytał z zaintrygowaniem.
-T-tak-Odpowiedziałem lekko zdziwiony.
-O cholera, stary to ja ! Bill ! Nie pamiętasz, trzeciej gimnazjum?-Wypalił z entuzjamem.
Zatkało mnie.
Faktycznie, w trzeciej klasie gimnazjum siedziałem w ławce z niejakim Billem Evansem. Był strasznym lekkoduchem, właściwie to szkoła go nie interesowała.
Zbiliśny piątkę.
-Co robisz w Stambule?-Zapytałem wracając do jedzenia.
-No wiesz...moja praca wymagała podróżowania, no i byłem tutaj podczas jednego ze zleceń, kiedy to wszystko się zaczęło. Więc teraz sobie siedze tutaj w strefie kwarantanny. A Ty?-Zmienił temat.
Odkaszlnąłem.
-No więc, przyjechałem tu na wakacje z Edem i Dalią. Wiesz, normalny wyjazd, mamy tu moze wiec wiesz. No i w wiadomosciach zaczeli podawac o przypadkach zachorowań na dziwną chorobę wściekliznopodobną. Wtedy nikt się tym nie przejmował...a dwa tygdonie pozniej miasto bylo juz objete kwarantanną.-Opowiedzialem Billowi swoją historią.
Przyjaciel pocmokał, wyjął coś z plecaka i postawil na stole.
Były to dwie butelki piwa.
-O kurna, skąd to masz !?-krzyknąłem
-Bywało się tu i tam, to mam-Powiedział triumfalnie.
Wypiliśmy browar, wspominając dawne czasy, i kląc na to miasto.
-Ej stary...jest fajnie i w ogóle, ale miałem jeszcze robotę dla Ahmeda do wykonania...-powiedzialem, wstając od stołu.
-Ejejej, pomogę Ci !-Zaproponował.
Przystałem na propozycję kumpla, w końcu nie widzieliśmy się kilka lat.
Wyszliśmy z kantyny i pokierowaliśmy się do biura Ahmeda.
-Ten dupek Alzar, ostatnio kazał mi się wspinać na jakieś elektryczne gówno, powpinać tranzystory ! Omało się nie zabiłem-Narzekał Bill.
BIP BIP BIP BIP BIP
Zegarek pokazywał godzinę czternastą.
Weszliśmy do pokoju Ahmeda.
-Ahh, pan Wells i pan Evans, jak milo was widziec!-Zaczął Alzar.
-W takim razie, pójdą panowie razem, musicie zdobyć zrzut zaopatrzenia.
Będzie zrzucany w północnej części slumsów, około godziny piętnastej trzydzieści. Rzeczy ze zrzutu zanieście naszemu kwatermistrzowi-Bozakowi, powodzenia !-Opowiedział i wrócił do swoich spraw.
Bill rzucił mu surowe spojrzenie.
Widać było że nie lubi naszego zleceniodawcy.
Wyszliśmy przed budynek.
-Czekaj, czekaj-Powiedzial Evans chwytając mnie za ramię.
-Mamy jeszcze czas, zapalisz?-Rzekł wyciągając paczkę niebieskich L&M'ów.
Skubany nawet teraz palił, zaczął już dawno temu, w gimnazjum.
Grzecznie odmówiłem, ale zaczekałem az przyjaciel wypali papierosa.
Wtedy ruszyliśmy w drogę, Bill prowadził, z naszych rozmów wynikało że znał slumsy lepiej ode mnie.
Ja miałem bliżej do centrum więc okolice slumsowe były mi słabo znane.
Woleliśmy iść dachami, nie bylo co się narażać na pogryzienie przez gryzonie.
Mój stary przyjaciel umiał wspinaczkę uliczną bardzo dobrze, swoje wspinanie po ścianach często uatrakcyjniał licznymi akrobacjami.
-Ej...stary, w razie czego...masz broń?-Spytałem lekko zadyszany.
Bill wyjął pistolet 9mm prawdopodobnie niemieckiej roboty i rzucił mi nonszalanckie spojrzenie.
-Okej, okej-Odpowiedziałem speszony.
BIP BIP BIP BIP
Zegarek pokazywał godzinę piętnastą.
Nic dziwnego, lecieliśmy tak już dłuższy czas.
-Bill ! Mamy piętnastą ! Daleko jeszcze !?-Krzyczałem do przyjaciela stojącego na sąsiednim dachu.
-Po pierwsze, zamknij ryj bo wirale, po drugie widzisz tamte wyższe budowle? Tam jest taki plac, to tam spadają zrzuty.-Odpowiedział poirytowany.
No i faktycznie, usłyszeliśmy szum silników oraz poczuliśmy drganie ziemi, nad naszymi głowami przeleciał samolot, zrzucając średniej wielkości skrzynkę w wyznaczone miejsce-Bill miał rację.
Ruszyliśmy tam wykonując susy przez dachy, chwytając się rur i krawędzi.
Byliśmy na najwyższym budynku przy placu.
Skrzynka leżała już na ziemi, jednak obok niej stała dwójka ludzi, mężczyzna i kobieta.
Zjechaliśmy z Billem po rynnach.
Zobaczyli nas...
-Hamir, to Złote Oko...-Szepnęła kobieta.
Mężczyzna odwrócił głowę, bo klęczał przy skrzynce, chcąc otworzyć zamek.
-Czego tu chcecie ! Byliśmy tu pierwsi, i potrzebujemy tego zaopatrzenia bardziej niż jakieś łachudry !-Kłócił się mężczyzna.
Bill wycelował w niego pistolet.
-Zamknij się, dobrze-Wycedził.
Ja celowałem w kobietę.
-Nie możecie, my...my mamy dwójkę dzieci, musimy je wyżywić !-Mówiła kobieta.
-Tak? A my mamy cały garnizon!-Odpowiedział Evans.
-Joel, trzymaj tych patałachów na muszce póki ja będę otwierał NASZ zrzut-polecił mi przyjaciel, wykonałem jego rozkaz.
-Jesteście potworni...-syknął mężczyzna.
-No wiesz, taka praca...-odpowiedział Bill pakując zapasy do plecaka.
-Dziękuję że tak grzecznie ODSTĄPILIŚCIE nam zapasy z tego oto zrzutu.-Powiedział mój przyjaciel i oddał strzał w głowę Hamira.
-A pani niech się lepiej zbiera, przez hałas zaraz będą tutaj wirale !-Zaśmiał się szyderczo Evans.
Założyłem karabin na plecy, i poczęliśmy się wspinać na te same rynng po których weszliśmy.
-Dranie !!!-Krzyknęła kobieta i pobiegła w przeciwnym kierunku.
Weszliśmy na dach, słychac było wrzaski wirali szukających źródła hałasu, jednak te po chwili ucichły.
Bill usiadł na owym dachu...
-Nienawidzę tego robić.
Po prostu NIE ZNOSZĘ !-Użalał się przyjaciel.
-Ale inaczej my byśmy zgineli...Omar źle reaguje na niesubordynację...dlatego chce pokazać mu wielkiego faka, i spierdolić na drugi koniec Stambułu, tam mnie nie znajdzie...-Powiedział uderzając pięścią o ziemię.
-Wydaje sie okej...-Rzuciłem.
-Dla każdego nowego...ja jestem starszym oficerem...zna mnie całe miasto...traktują mnie jak bezwzględnego psychola...a ja tak jak oni staram się przeżyć-I tutaj wypowiedź mojego kumpla przerwał ryk.
Był dziwny, jak ludzi wrzask połączony z wyciem jakiegoś zwierzęcia.
Bill zamarł.
-Stary...spierdalamy-szepnął
-Ale cze-
-JUŻ !!!-Rzuciliśmy się do ucieczki.
Nie wiedziałem co tak zaniepokoiło Evansa, mogłem sie jedynie domyślać, bo nie był to ryk przemieńca...a co jeśli to coś gorszego?
Byliśmy dopiero w połowie drogi, a już dochodziła piętnasta trzydzieści.
Znowu ten przerażający ryk !
-Nie zatrzymuj się !-Krzczyał do mnie Bill, spadł z dachu na jakiś balkon.
Na jego nieszczęście przebywał tam gryzoń. Mimo jeszcze słońca na niebie gryzonie tak czy siak były silne. Evans ledwo się podnosił, było to na dachu na przeciwległej ulicy, nie mogłem mu pomóc.
Zarażony padł na niego, godząc go szczękami w ramię.
-Ty gnijąco kupo ścierwa !-Wrzasnął na gryzącego go potwora.
Przyjaciel sięgnął po leżącą obok cegłę i przywalił bestii w łeb. Ta puściła uścisk szczęk i upadła obok.
Bill się podniósł, i jedną nogą docisnął głowę chorego do podłoża. Ten w odpowiedzi wrogo charczał.
Mój przyjaciel ponownie sięgnął po cegłę, uderzył potwora w klatkę piersiową tak mocno iż monstrum zaczęło się dusić i kaszleć.
Kopnął zarażonego jeszcze prosto w twarz i wrócił do ucieczki.
Ryk się powtórzył, jednak tym razem był głośniejszy.
-Jak wam idzie panowie?-Z radia rozbrzmiał głos Ahmeda Alzara.
-Wprost wybornie ! Bill został ugryziony, a na dodatek goni nas jakaś rycząca bestia !-Krzyczałem do radia.
-O cholibka...wracajcie szybko ! Jeśli was wyczuł...macie problem...-odpowiedzial
-Wyczuł kto?-Jednak JA odpowiedzi nie otrzymałem.
Biegliśmy więc dalej.
Garnizon już malował się przed nami, a zegarek pokazywał godzinę szesnastą.
Dobiegliśmy ! Podsadziłem rannego Billa przez płot, po czym sam wskoczyłem za niego.
Przyjaciel podał mi zawartość zrzutu, ze słowami -Zanieś Bozakowi, do zobaczenia w skrzydle medycznym-.
Zaniosłem ekwipunek do kwatermistrza i od razu ruszyłem do skrzydła szpitalnego.
Bill siedział na jedym ze spruchniałych taboretów, w miejscu ugryzienia miał już bandaż z logiem Plemienia.
Kaszlnął.
-Podali mi już antyzynę...jednak zaczęły mi się ataki...-Powiedział lekko przygnębiony...
-To znaczy? Przemieniasz się?-Spytałem.
-O nie, co to to nie. Gdyby tak było-zabiliby mnie już dawno temu-otrzymałem odpowiedź.
-Po prostu, mam kilkuminotwe napady agresji...zachowuję się wtenczas jak zwykły śmierdzący wiral-kontynował.
-A powiesz mi, przed czym uciekaliśmy?-zapytałem zaintrygowany.
Bill spoważniał.
-To był...no...jak by Ci to...Nocny Łowca.
Chcesz wiedzieć czym jest?
Proszę bardzo.
To biegający, przyciągający się na mackach zmutowany skurwiel.
Powstają z gryzoni, które za długo siedziały w ciemnościach i odosobnieniu. Mają ogromne tereny łowieckie...a jeśli takiemu podpadniesz nie odpuści, dopóki Cię nie zeżre.
Są gorsze od przemieńcow...wytrzymalsze, inteligentniejsze, szybsze, i w ogóle.
Wiesz co? Jestem pewien że tu przyjdzie, jeszcze tej nocy...musimy ostrzec garnizon...taki potwór to nie byle gryzoń, czy inny wiral.
To bestia stworzona do zabijania...na szczęście mutacja pozbawila ich duzej czesci skory, wiec tak samo jak koszmary, są wrażliwi na lampy UV.-Przyciel opisał mi nowy typ zarażonego...
Zaniepokoiło mnie to...ale cóż począć...jeśli to monstrum faktycznie tu po nas przyjdzie, trzeba się przygotować....
CZYTASZ
Czekając Na Świt
AcciónRok temu. W stolicy Turcji-Stambule, wybuchła epidemia nieznanej dotąd choroby. Globalny Resort Epidemiologiczny (GRE), zapewnia wsparcie pozostałym przy życiu mieszkańcom. W tym wszystkim jest Joel Wells, 23 latek mieszkający na przedmieściach. Pod...