11. ZASKOCZENIE

1.2K 98 10
                                    

Obudziłam się już dobre dwie godziny temu, lecz nie miałam siły, by unieść powieki. Wdychałam w płuca smród pleśni na ścianach wymieszany z zapachem niemytego ciała, zatęchłego materaca oraz moczu. Nie musiałam otwierać oczu, by wyobrazić sobie nieład panujący dookoła mnie. Nieszczelne, zakratowane okna bez klamek, odpadający tynk, niegdyś jasnoniebieskie kafelki na podłodze, krzesło z zawieszonym na jego oparciu ręcznikiem w kącie. Oprócz tego zdezelowana toaleta, popękana umywalka i malutka, metalowa prycza z materacem w przeróżnych kolorach, niepamiętającym czasów ostatniego czyszczenia.

Po co ktoś miałby się nimi zająć, skoro i tak rzadko kiedy można było się umyć? Nie chciałam nawet myśleć o miliardach bakterii, na których właśnie spoczywałam czy przeróżnych płynach ustrojowych wsiąkniętych w materiał.

Brzuch wciąż dopominał się o odrobinę jedzenia, jednak lepiej było zostać w sali. Po pierwsze, brejowatą, bezsmakową owsianką trudno było w jakikolwiek sposób się najeść, po drugie; nie było sensu z własnej woli wystawiać się na kolejne razy. Po wczorajszej nauce zdecydowano o umieszczeniu mnie w izolatce. Można powiedzieć, że odpoczywałam we własnym apartamencie.

Ktoś po drugiej stronie korytarza zaczął wygrywać marsz pogrzebowy na blaszanych talerzach. Wieści o moich przenosinach musiały dotrzeć do wszystkich osadzonych, również do moich oprawców kilkanaście sal dalej. Czasami zastanawiałam się, czy kolejne z rzędu bicie mnie nie zaczyna się im nudzić. Jaka to frajda, rzucać się w pięciu czy sześciu na kogoś, kto nawet jeśli byłby synem Hulka, nigdy nie dałby radę stawić im czoła?

Usłyszałam kopnięcie ciężkiego buta zza drzwi i warknięcie strażnika, który nakazał mi przygotować się do wizyty lekarza. Poza paleniem skóry na całej powierzchni ciała i uczuciem ściągnięcia w niektórych miejscach, tam, gdzie zaschła już krew, wściekle pulsowało moje podbrzusze. Zacisnęłam odruchowo kolana, na samą myśl o oglądaniu mnie przez więziennego lekarza, którego poczynania dalekie były od fachowej porady. Wylewanie spirytusu na kłębek waty według niego miało być lekarstwem na wszystko, na prośbę o zastrzyk uśmierzający ból śmiał mi się prosto w oczy, mówiąc, że nie powinnam nikogo prowokować do bójki, a co za tym idzie — sama byłam sobie winna i nie miałam prawa nawet skarżyć się na cokolwiek.

Poza murami izolatki czekało mnie tylko cierpienie. Uwielbiałam dni takie jak te; zostawałam w sali sama, nikt nie próbował się do mnie dobierać podczas nocy, nikt nie próbował podpalić zapalniczką moich włosów. Miałam kilka godzin względnego spokoju, do czasu, gdy zostanę odgórnie ukarana za podżeganie do agresji innych więźniów. No tak, sam fakt, że zostałam osadzona akurat tutaj był wystarczającym argumentem, by moją głowę w umywalce pełnej wody przytrzymywały dwie pary rąk, uniemożliwiając zaczerpnięcie powietrza dotąd, aż byłam o krok od utraty przytomności. To również wytłumaczenie na skatowanie mnie przy użyciu metalowej nogi od łóżka i obicie żeber przez szóstkę więźniów.

Leżąc na wznak, podniosłam na wysokość oczu posiniaczoną dłoń. Nabierała powoli głębokiego fioletowego koloru. Na jej powierzchni lśniły cienkie linie — pamiątki po bliskim spotkaniu ze scyzorykiem. Nie czułam do nich nienawiści; po tylu latach gnicia w tych warunkach każdy na swój sposób wariował, potrzebował jakiejś rozrywki, stawał się bardziej obojętny na cierpienie innych. Ważne było, by nie dać się stłamsić, nie dać się pokonać ani razu. Bycie ofiarą przypadło w udziale mnie, chociaż wielokrotnie próbowałam odpłacać się pięknym za nadobne. Z czasem nauczyłam się, jak najskuteczniej bronić się przed ciosami i zaciskać szczękę, ilekroć ma się ochotę na słowa sprzeciwu.

Poderwałam się do siadu, czując każdą kość w swoim ciele. Coś było nie tak, głośne przekrzykiwania się rosły w siłę, a kiedy drzwi do izolatki otworzyły się z głuchym jękiem miałam już pewność, że przyszli po mnie, by dokończyć dzieła.

UNFAIR~K.TH ✔️[1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz