14

700 53 0
                                    

-Jak rozmowa z matką? Jeszcze mi o niej nie opowiedziałaś.- obok mnie przy stole usiadła pani Smith, jednocześnie nalewając mi herbaty do kubka- Lekarz mówił, że się pokłóciłyście

-Pewnie małolata zagroziła jej stłuczoną butelką- powiedział z nutą sarkazmu mój ''ojciec'', który również jadł z nami śniadanie.

-Pewny jesteś że to powód do robienia sobie żartów?- spojrzałam się na niego poważnie- Ja mówiłam w tedy bardzo poważnie- uśmiechnęłam się do niego i nie odrywając wzroku ugryzłam tosta, który dostałam na śniadanie.- A co do rozmowy z matką...- wzięłam łyka herbaty-... było ciekawie, ja do wiedziałam się kilku ciekawych rzeczy, ona też, a ta kłótnia to było po prostu nieporozumienie, gdybym miała czas wytłumaczyłabym jej więcej.

-Może jeszcze raz do niej pojedziesz?- odezwała się wyraźnie zainteresowana tematem Katherine

-Słonko to są sprawy dorosłych- odezwała się pani Smith

-Po za tym dostałam dzisiaj list, że matka nie chce kontaktu- wzruszyłam ramionami i dokończyłam śniadanie. Atmosfera w domu stała się nawet dobra, mimo ciągłych docinek pana Smitha, który uciszał się kiedy tylko usłyszał o tamtym poranku, co mnie satysfakcjonowało. Od Jerome'a nie miałam wieści od tamtej nocy, tak samo od policji, co wskazywało na to że albo jeszcze nie znaleźli ciała, albo nic ich na mnie nie nakierowało.

-Madline- zaczęła przybrana matka- dzisiaj musimy iść na chwilę do szpitala, mam podpisać jeszcze jakieś dokumenty.- przełknęłam z trudem napój zestresowana. Nie chciałam tam wracać, ale musiałam siedzieć cicho, na pewno zaczęłaby podejrzewać że coś jest nie tak. Kiedy postanowiłam wstać od stołu i pójść do pokoju usłyszałam pukanie do drzwi, zanim zdążyłam do nich podbiec zrobiła to moja matka zastępcza. Przyszedł do nas jakiś mężczyzna, dokładnie nie słyszałam o czym rozmawiają, było coś o jakiejś przesyłce. Po chwili pani Smith weszła do pokoju z wielkim bukietem fioletowych róż i zbliżyła się do mnie.

-To dla ciebie- przekazała mi je i wróciła do jedzenia

-Z jakiej okazji?- spytałam zdziwiona oglądając kwiaty, były śliczne.

-Tego nie wiem, ktoś wysłał ci to przez pocztę kwiatową- wzruszyła ramionami. W gąszczu kwiatów zauważyłam malutką karteczkę z wiadomością wypisaną ozdobnym pochyłym pismem.

''Maddy

Mam nadzieję, że kwiaty się podobały. Chciałbym się z tobą dzisiaj spotkać, o dwudziestej na polu cyrkowym, tam gdzie za pierwszym razem, mam niespodziankę

                                                                                                                                          JV''

Uśmiechnęłam się lekko i wiadomość schowałam do kieszeni spodni.

-Jaki debil ugania się za taką laską?- prychnął ojciec, a ja przewróciłam oczami.

-A jaka szklana butelka ugania się za takim pijakiem?- odpowiedziałam sarkastycznie i mężczyzna uciszył się.

Po śniadaniu wróciłam do pokoju i zaczęłam czytać książkę o dwunastej zjadłam obiad z rodziną (ale bez ojca, bo szlajał się gdzieś po mieście), a o osiemnajstej razem z matką pojechałam do szpitala. Cały czas byłam nerwowa, czego nie dało się nie zauważyć. Podczas wysiadania z auta potknęłam się o kamień i gdyby nie jakaś przypadkowa kobieta byłabym cała poobijana, potem kiedy wchodziłyśmy do budynku cały czas zerkałam w przerwę między budynkami, gdzie doszło do zabójstwa, przez co moje palce zostały lekko przytrzaśnięte przez drzwi, kiedy szłam korytarzem szpitala, rozglądając się czy czasem nie ma tu policji, wpadłam na wózek z lekami który prowadziła pielęgniarka która pomogła mi się wydostać z łazienki podczas próby gwałtu (o ironio).

-Nic ci nie jest?- spytała kobieta i pomogła mi wstać. Syknęłam z powodu bólu ręki, za którą mnie złapała

-Przepraszam- mruknęłam i pomogłam zbierać pudełka z tabletkami, kiedy się z tym uporałyśmy i chciałam iść z matką, pielęgniarka mnie zatrzymała.

-Zgłosiłaś to?- zaprzeczyłam głową, a ona westchnęła- Teraz i tak by go nie ukarali- wiedzieli o zabójstwie, musiałam udawać, że nie wiem o co chodzi.

-Co pani ma na myśli?

-Dzisiaj rano przełożona wyszła zapalić papierosa przy jednym z wyjść i znalazła ciało doktora.

-Nie powiem że to tragedia, ma za swoje- mruknęłam i usłyszałam wołanie matki więc szybko się pożegnałam i do niej podeszłam. Stała przed pokojem lekarskim pokazując mi jakieś kartki, które były powodem naszego przyjeżdżania tutaj, pani Smith była zdenerwowana z powodu nie miłej obsługi, ale po chwili jej przeszło i ruszyłyśmy w stronę wyjścia. Kiedy tylko opuściłyśmy budynek odetchnęłam z ulgą, ale tak samo jak wcześniej zerkałam na zaułek, było to odruchem. W pewnej chwili zaczęło padać, na początku tylko kropiło, ale po kilku minutach woda lała się z nieba jak z kranu. Razem z matką zaczęłyśmy biec do samochodu, który stał na parkingu do którego nie było aż tak blisko. Nagle na coś wpadłam i tym razem wylądowałam na ziemi, a całe moje ubranie zostało ubrudzone przez błoto.

-Nic ci nie jest?- usłyszałam głos jakiegoś mężczyzny.

-Nie, wszystko dobrze- mruknęłam i z pomocą przemokniętego mężczyzny z brodą i w kapeluszu wstałam.- Dziękuję- uśmiechnęłam się lekko i otrzepałam się z brudu, co i tak nie przyniosło za dużych rezultatów.

-Witaj Madeline- odwróciłam się kiedy tylko usłyszałam znajomy głos i przełknęłam ślinę.

-Dzień dobry panie Gordon- powiedziałam zestresowana- Przepraszam, muszę iść- zaczęłam biec w stronę auta, w którym siedziała już matka. Była już dziewiętnasta pięćdziesiąt, więc pani Smith, mimo swoich początkowych oporów których winą była ulewa, podwiozła mnie pod cyrk i dała parasolkę. Na miejscu była o czasie, ale nigdzie nie widziałam Jerome'a. Zrobiło mi się zimno, więc na rozgrzanie zaczęłam chodzić w kółko co zdziwiłoby przechodniów, gdyby tylko jakiś się nie śpieszył. Zatrzymałam się na chwilę i próbowałam jakoś otrzepać się z błota, nie szło mi to dobrze i tak byłam cała brudna. Nie miałam ze sobą zegarka, ale oszacowałam że minęło już około dziesięć minut od mojego przyjazdu, zastanawiałam się czy rudzielec w ogóle przyjdzie. Spojrzałam z stronę cyrku, który był rozświetlony różnymi kolorowymi światłami, a do środka wchodziły tłumy widzów ciekawi występów. Nagle to wszystko znikło mi sprzed oczu, a na swojej twarzy poczułam czyjeś ręce.

-Jerome, jak zwykle o czasie- znowu widziałam kolorowy namiot, ale swój wzrok skierowałam na chłopaka który stał za mną z szerokim uśmiechem na twarzy.- Co to za niespodzianka?- spytałam ciekawa, a chłopak wyjął tylko coś z kieszeni swojej granatowej kurtki. Były to kolorowe kartki z wydrukowanymi zwierzętami i informacjami o występie w cyrku. Znowu spojrzałam na Valeskę, założył sobie okulary na nos a na głowę czarny kapelusz.

-Idziemy?

you are my boss lady →jerome valeska✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz