18. Seksoforov

1.3K 80 87
                                    

Na swoje nieszczęście nie wyczuł momentu, w którym leki zaczęły działać. Zmęczony nieustającym bólem zasnął powyginany na kanapie z zeszytem na kolanach. Nie obudził się, kiedy otworzyły się drzwi, ani nawet gdy Viktor rzucił butami w ścianę.

Pijany mężczyzna stracił równowagę w swoim wymagającym slalomie i runął na podłogę. Dopiero głośny huk zmusił Yuuriego do gwałtownego uniesienia głowy. Przez moment zupełnie nie wiedział co się dzieje. Potrzebował chwili, żeby zauważyć, że wciąż jest w domu Nikiforova, który schlany właśnie próbuje podnieść się z ziemi.

- Co za żenada - skomentował, patrząc na niego wręcz nienawistnie.

- Yuuri, och Yuuri - mruknął, siadając z prostymi nogami. Wiedział, że w jego stanie walka z grawitacją nie ma sensu.

- Zamknij się - syknął, opierając się na kanapie.

- Kooocham cieee...bie wiesz? - zawył, a z jego oczu spłynęły łzy. Tak przynajmniej wyglądał w tym świetle.

- A ja już nie wiem w co wierzyć - szepnął, sięgając po odstawioną na stole whisky. Obracał chwilę karafkę w dłoniach i oglądał jej wymyślne zamknięcie.

- W Boga, skarbie, w Boga - rzekł, doczołgując się do niego. Katsuki pokiwał głową i otworzył butelkę. Do jego nosa dotarła silna woń drogiego alkoholu, a on upił jeden porządny łyk, po którym na moment zrobiło mu się słabo. Viktor w tym czasie niczym ślimak-sprinter klęknął przed nim i zaczął całować jego kolana.

Yuuri był potwornie zmęczony, czy raczej otępiały z winy leków i nie miał nawet sił tego komentować. Pozwolił więc, żeby Rosjanin wsunął dłonie na jego uda, lekko je ściskając. Odpił kolejny łyk alkoholu, mając nadzieję, że i jemu uda się tego wszystkiego jutro nie pamiętać.

- Yuuri, wybaczysz mi? - przeciągał jego imię i mówił tak, jakby śpiewał. Nie było to niczym innym jak pijackim bełkotem, ale i tak miało w sobie jakiś urok. Swoimi nieskoordynowanymi ruchami dotarł do miednicy chłopaka, a rozbiegane oczy szukały tęczówek ukochanego.

- Wytrzeźwiej - rzekł beznamiętnie, odsuwając nieco jego głowę.

- Proszę!

- Wytrzeźwiej - powtórzył, podnosząc się z kanapy.

- Błagam! - lamentował, trzymając go od tyłu za biodra. Na tym też poziomie znajdowała się jego twarz.

- Niedojrze głupi to głuchy - skomentował, czując jego policzek na swoim pośladku. Chciał iść do jednej z tych (podobno) siedmiu sypialni, ale nie mógł się ruszyć, bo Viktor objął jego nogi. - Puść mnie wreszcie, pijawko!

- Nie bo odlecisz, motylku.

- Prędzej zmiażdżę cię kapciem, ty głupi komarze.

- Ale pierw się w ciebie wbiję - zaśmiał się, gryząc go w pośladek. Yuuri, choć był zły, to nie mógł pohamować reakcji swojego ciała. Czuł, że policzki zapiekły go na samą myśl o powtórce z ostatniej nocy.

- Idź spać - rozkazał, oswobadzając się z jego uścisku. Z początku chciał zostawić go samego w salonie, ale stwierdził, że trochę mu żal tej pijawki (czy tam komara) i pomoże mu pokonać przeszkodę w postaci krwiożerczych schodów. Złapał go za ręce i ciągnął po podłodze, chociaż sprawiało mu to niewyobrażalną trudność, bo ważył zdecydowanie więcej. I nie chciał współpracować. - Rusz tą dupę, alkoholiku!

- Żebym twojej nie ruszył - zaśmiał się, chwytając barierkę. Powoli wchodził do góry, chwiejąc się, jakby był na łodzi podczas sztormu.

Even if I'm acting 》Victuuri ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz