– Niech was wszystkich szlag trafi! – Pansy była wściekła - kobieta pracująca w odprawie bagażowej nie chciała się zgodzić na przewóz w bagażu podręcznym jej nowiutkiego perfumu Chanel, który kosztował ją aż jedną piątą wypłaty.
– Bardzo mi przykro, paniusiu, ale zasady to zasady. Tam jest kosz – Pansy wyglądała jakby miała się zaraz rozpłakać. Zacisnęła zęby i powolnym krokiem podeszła do kosza na śmieci. Gdy już była przy nim, odwróciła się z wymalowaną na twarzy nadzieją.
– Czy jest szansa na cofnięcie z powrotem mojej walizki?
– Nie. Nie ma najmniejszej szansy – dodała niewzruszona tą dramatyczną sytuacją kobieta. Pansy ciężko westchnęła.
– W takim razie, kochanie musimy się pożegnać – powiedziała po czym zaczęła czule gładzić buteleczkę perfum. – Pamiętaj, że mamusia cię kocha – powiedziała łamiącym się głosem po czym wrzuciła buteleczkę do kosza. Słysząc jak perfum roztrzaskuje się na dnie, jęknęła cicho.
– Skończyła już pani? Ileż można rozczulać się nad butelką jakiegoś perfum? – sfrustrowany mężczyzna czekający w kolejce, przyglądał się tej sytuacji bez mrugnięcia okiem, najwyraźniej nie rozumiejąc powagi sytuacji.
– Jakiegoś perfum? Jakiegoś? Jak pan może?! To nie jakiś perfum! To Chanel No. 5! Wie pan ile taki perfum kosztuje? Sądząc po pańskim ubraniu i tych okularkach nie wydaję mi się, panie chciałem się ubrać jak hipster, ale coś mi nie wyszło.
– Nie zamierzam się zniżać do pani poziomu, nie będę się wdawać w tą nic nie wnoszącą rozmowę – powiedział spokojnie mężczyzna.
– Słyszycie? Słyszycie wszyscy?! Powiedziałam prawdę to się wycofuje! Tchórz! – Pansy wpadła w szał. Zaczęła się wydzierać na całe lotnisko.
– Jeśli pani nie przestanie, będę zmuszona wezwać ochronę – kobieta pracująca przy odprawie dała o sobie znać.
– Te lotnisko to jakiś żart! Najpierw każą mi wyrzucić perfum, później gość w śmiechu wartym wdzianku prawi mi kazania, a teraz szantażują mnie ochroną! Po co ja w ogóle ruszałam się z domu? – Pansy wypluwała z siebie słowa z prędkością światła w międzyczasie ponownie wkładając swoje rzeczy do torby Louis Vuitton, którą Dafne podarowała jej rok temu na urodziny. – Żegnam państwa – dodała pełnym złości tonem.
Mogłoby się wydawać, że to koniec przygód Pansy na lotnisku. Gdy dziewczyna usłyszała tak znajomy dla niej głos myślała, że zaraz wybuchnie.– Hej, Pansy! Pansy, czy to ty? – jej oczom ukazała się sylwetka Draco Malfoya, jej byłego chłopaka.
– Ten dzień nie mógł być gorszy – wymruczała pod nosem – Oh, Draco, cóż za miłe spotkanie – powiedziała głosem przesadnie ironicznym. Najgorsze w aktualnej relacji jej i blondyna był fakt, iż Malfoy nie widział w rozpadzie ich związku swojej winy. Rozmawiał z nią beztrosko i udawał, że nic złego się nie wydarzyło.
– Gdzie lecisz, Pans? – wiedział, że nie znosiła tego zdrobnienia. Dziewczyna całą sobą próbowała odgarnąć wspomnienia napływające do jej głowy. – Pans, wszystko dobrze? Pansy? Pansy!
– Ja, uhm, przepraszam. Zamyśliłam się. Mówiłeś coś?
– Tak. Pytałem się gdzie lecisz?
– Do Hiszpanii, a ty?
– Ja do – wypowiedź chłopaka została przerwana przez głośne cholera, które wydobyło się z ust brunetki. – Co się stało?
– Mój samolot, cholera, muszę szybko znaleźć moją bramkę! Samolot odlatuje za trzy minuty! – Pansy mówiła tak szybko, że trudno było cokolwiek zrozumieć. Oddaliła się w stronę bramki najszybszym krokiem na jaki mogła sobie pozwolić w dziesięciocentymetrowych szpilkach. – Niech szlag trafi Dafne, jej telefonowanie do mnie i pomysł wystrojenia się na lotnisko – pomyślała.
– Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – stewardessa stojąca przed wejściem do rękawa łączącego samolot i lotnisko zdenerwowała Pansy swoim przesadnie słodkim tonem. Dziewczyna pospiesznie podała kartę pokładową i w milczeniu weszła na pokład samolotu.
CZYTASZ
summer vibes → hansy
Hayran Kurgu[zawieszone] wakacyjne hansy non magic au Pansy Parkinson, mieszkanka Londynu, pracująca na niskim szczeblu w ogromnej korporacji wyjeżdża na zasłużone wakacje do Hiszpanii. Po drodze jednak spotyka ją mnóstwo nieszczęść (wredna jędza pracująca na l...