Żegnaj, Jim.

331 37 3
                                    

Zniecierpliwiona kobieta chodziła wokół ciemnego pomieszczenia. Na środku pokoju siedział przywiązany do krzesła mężczyzna. Nie mówił, nie ruszał się, a przecież o to jej chodziło. By powiedział, potwierdził. Ale on nie chciał. W pomieszczeniu roznosił się zapach papierosa, ale ona w ręce trzymała pistolet. Oczy w ciemności bacznie obserwowały jej czynności i były w stanie zareagować w każdej chwili.
- Powiedz mi proszę, wszystko co o nich wiesz, a może Cię wypuszczę. - zero reakcji. Mężczyzna ani drgnął.
- Milczeniem wcale nie poprawiasz swojej sytuacji, wiesz? - powiedziała chodząc wkoło i niespokojnie poprawiając broń. - Przecież możesz być wolny już za chwilę. Pod warunkiem, że zapomnisz co tu się wydarzyło.
Odpowiedział jej szyderczy śmiech. Pomimo zadanych bolesnych tortur, otwarte rany nie przeszkadzały mężczyznie. Śmiał się szyderco jak prawdziwy żołnierz. Czuł jakby wciąż był na polu walki, w rękach wroga.
- Nie było mnie tutaj długo, więc powiedz mi, co się stało z dziadem Smithem. - stanęła niedaleko obiektu. - Chciałabym się z nim zobaczyć, w końcu niecodziennie spotyka się bossa jednej z największych mafii.
Znów odpowiedział jej szyderczy śmiech.
- Co Cię tak śmieszy? - zapytała mając tego wszystkiego powoli dość.
- Możesz go spotkać na cmentarzu.
Kobieta otwarła usta z niedowierzaniem. Postać w rogu pokoju niespokojnie się poruszyła. Dla kobiety niemożliwe było, że ten człowiek nie żyje. Skoro cała mafia dalej funkcjonuje, to znaczy, że ktoś przejął jego stanowisko.
- W takim razie kto jest teraz na jego miejscu? - spytała stając przed nim. - Hm... Może Kris? Tak, idealnie wyobrażam go sobie w tej roli, poza tym był jego ulubieńcem. Mylę się?
- Możesz sama jej spytać, kto był większym ulubieńcem. - odparł szyderczo.
Kobieta bardzo się zdziwiła. Czyżby po tylu latach w koronie zasiada kobieta? Dziadziuś umiera, a w pierdolonej koronie zasiada kobieta?!
- Jej? - spytała. - A kim ta ona jest?
- Twoim wrogiem. Jebanym wrogiem. - odparł patrząc na nią z wielkim uśmiechem i spojrzeniem, które mogło by ją zabić. - Wrogiem, który wydrapie ci oczy, kiedy będziesz spać. Pozbawi wszystkiego, co tylko sobie cenisz. A rodzina? Zabije każdego, by tylko zadać Ci ból. Osoba która, gdyby chciała może zasiąść w Brytyjskim rządzie, zaraz obok wielkiego Mycrofta Holmesa. Osoba która ma wszystko w jednym palcu, siedzi, kiedy reszta jej ludzi załatwia jej sprawy. Kobieta która zaangażuje wszystkich i wszystko, aby sprzątnąć Cię z tego świata. Kobieta z władzą, jest Bogiem.
- Skoro Bóg jest kobietą, to jakie ma imię?
- Alishia Carter. - odparł szyderczo, a po chwili wybuchł głośnym śmiechem.
Kobieta trzymająca pistolet, przeładowała go wycelowała w mężczyznę.
- Strzelaj. - rzuciła postać z ciemności, z taką złością, że zabiłaby teraz każdego.
Po chwili w pomieszczeniu słychać było tylko huk strzału i odgłos rozlewającej się krwi...

*Carter Viev*

Wyszłam z kawiarni, po popołudniowym spotkaniu z Jimem. Wracałam pieszo, a ulice zapełnione były ludźmi. Nikt na nikogo nie zwracał uwagi. Każdy ma swoje sprawy, ktoś się śpieszy, ktoś spaceruje. Kiedy odwróciłam się, z poszukiwaniem taksówki, obok mnie zatrzymał się znajomy czarny samochód. Powoli weszłam do środka i odjechaliśmy w błogiej ciszy. Po dotarciu do opuszczonego magazynu czekał na mnie Mycroft.
- Witaj Alishio. - zaczął, poprawiając swoją parasolkę. - Jak spotkanie z panem Moriarty'm?
- Znowu zaczynasz Mike? - odparłam opryskliwie. - Wiesz co, nie wiem jak możesz się tak różnić od Sherlocka. Mieliśmy dobre relacje, ale ty wszystko musisz psuć, prawda?
- Ja nic nie psuję, chce Cię tylko ostrzec. - odparł. - A raczej zawiązać układ nie do odrzucenia.
- Słucham.
- Albo zerwiesz kontakt z panem Moriarty'm albo te zdjęcia trafią do kogo trzeba. - kobieta stojąca obok pokazała mi dzisiejsze zdjęcia z kawiarni, Sebastiana i mnie, kiedy jechaliśmy razem. Na innych znajdowały się sytuację z klubu lub nocowania u Jima.
- Ty skurwysynu. - odparłam. - Zamierzasz mnie teraz szantażować?
- To tylko układ. - i właśnie w tym momencie nie wytrzymałam. Wyrwałam Mycroftowi jego parasol. Zamachnęłam się i z całej siły przypierdoliłam mu w ten pusty łeb. Mike upadł na podłogę, trzymając się za krwawiący nos, a ja opuściłam magazyny.

Kilka godzin później, siedząc w swoim mieszkaniu postanowiłam się spotkać z Garberym. W klubie mówił coś o zleceniu, które jest bardzo ważne i zapłaci pokaźną sumkę. Nalałam sobię szklankę szkockiej i wybrałam jego numer.
- Proszę, słucham. - odpowiedział mi głos po drugiej stronie.
- Witaj Gary. - powiedziałam z uśmiechem na ustach.
- Alishio, co Cię do mnie sprowadza?
- Dzwonię do Ciebie w sprawie tego zlecenia, o którym mówiłeś w klubie. Chciałam o tym porozmawiać. - odparłam biorąc głębszy łyk.
- Kiedy jesteś w stanie się spotkać? - spytał od razu. - Sprawa nie jest na telefon.
- Nawet teraz. - odparłam, licząc że się zgodzi.
- Będę czekał w moim klubie. - odparł.
Odłożyłam szklankę, ubrałam płaszcz i wyszłam z mieszkania. Złapałam taksówkę i ruszyłam do klubu. Po kilkudziesięciu minutach byłam już przed dużym klubem. Po wejściu od razu skierowałam się do biura Garego. Ochroniarz wpuścił mnie do środka a Gary kazał usiąść.
- Mów, o co chodziło. - powiedziałam siadając wygodnie w fotelu.
Gary nalał nam whiskey. Wypiliśmy za nasze zdrowie i przeszliśmy do spraw biznesowych.
- Chodzi o bardzo specjalnego mężczyznę. - zaczął niepewnie. - Wybrałem do tego Ciebie, bo po tylu latach wiem, że jesteś to w stanie zrobić. Zapłacę ci czterdzieści milionów funtów. Wiem, że przydadzą Ci się te pieniądze.
Obkręciłam szklankę dokładnie się jej przyglądając.
- Kto to taki? - odparłam spokojnie. Gary zmieszał się na chwilę.
- Jim Moriarty.
Przez chwilę zrobiło mi się słabo, ale nie dałam nic po sobie poznać.
- Przyjmuję.
Chwilę potem Gary dokonał przelewu czterdziestu milionów na moje konto bankowe.
- Gra się dopiero zaczyna. - rzekłam i opuściłam jego gabinet oraz klub.
Po wyjściu zadzwonił mój telefon. Dzwoniącym okazał się nikt inny jak Jim Moriarty, mój obiekt zlecenia.
- Wybacz Jim, ale musimy się pożegnać. To koniec. - odparłam z uśmiechem na ustach i rozłączyłam się.
- Tak Gary, gra się dopiero zaczyna...

🖤🖤🖤🖤😂😂

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

🖤🖤🖤🖤😂😂

Do następnego

Black Game - Jim MoriartyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz