XXXIX. Jedynka i Dwójka.

7.7K 290 9
                                    

"Nie pozwól nikomu decydować o twoim życiu, bo w tedy zostaniesz kimś, kim nie powinnaś być. Będziesz nikim. Będziesz człowiekiem na zawsze skłóconym z życiem."

Margaret Starks - "W oczekiwaniu na szczęście"


Patrzyłam zszokowana na moich ochroniarzy, którzy bez większego problemu powalili na ziemię Justina, który próbował uratować przerażoną blondynkę, a gdy Liam wskoczył na plecy jednego z goryli, drugi rzucił Biebera na płytki, aż ten jęknął z bólu. 

- Matko kochana! - pisnęłam przerażona. - Jedynka, Dwójka! Zostawcie, znam ich! - zaczęłam machać rękoma jak wariatka, chcąc zwrócić uwagę komandosów. Co jak co, ale trafiłam nieźle. Bez większego problemu pokonali dwóch gangsterów. No i Annie oczywiście, ale ona wielką przeszkodą nie była. Ryan podbiegł do nas przerażony, trzymając nadal w dłoniach jakieś pięć paczek chipsów o różnych smakach. Żarłok... 

- Co się stało? 

- Chłopaków podniosło. - popatrzyłam na oszołomioną Ann, która nadal siedziała na podłodze, później przeniosłam spojrzenie na Justina, próbującego jeszcze uderzyć Dwójkę, a na końcu zwróciłam swoją uwagę na Liama, który stał zgięty w pół i trzymał się za nos, z którego pokaźnie płynęła krew. W pierwszym odruchu chciałam do niego podejść i jakoś mu pomóc, ale przecież nie mogłam. On był już dla mnie nikim i równie dobrze moi ludzie mogli mu zrobić większą krzywdę, a ja zdecydowanie nie powinnam reagować.        

- Co to do cholery miało być? - blondynka poderwała się z podłogi. - Kto to jest do jasnej ciasnej?!

- Jedynka i Dwójka. - obojętnie wzruszyłam ramionami. 

- Że co?

- Ochroniarze. - Ryan walnął mnie lekko w ramię, żebym nie była oschła. - Musieliśmy wynająć zawodowców, żeby pilnowali Liz. Przepraszam was za... To. - wskazałam palcem szatyna, który próbował jakoś chusteczkami zatamować krwawienie. Czułam, że mi się przygląda, jednak z premedytacją, unikałam jego spojrzenia. Wolałam nie widzieć tego jaki jest piękny i cierpiący zarazem.

- Ale... Przecież ludzie Justina mieli cię pilnować. 

- Ale nie pilnują. Wybaczcie, ale trochę się śpieszymy. - chwyciłam rękaw Ryana i chciałam odejść, ale blondynka zastawiła mi drogę. Po jej minie doskonale widziałam, że to nie będzie łatwe starcie. 

- Co jest z tobą, Liz? Od miesiąca mnie olewasz, a teraz jeszcze zrezygnowałaś z chłopaków? 

- Nie potrafili mnie ochronić. - powiedziałam poważnie, po czym przeniosłam zimne spojrzenie na Justina, który widząc to, lekko spuścił głowę. Widocznie miał odrobinę wyrzutów sumienia. W sumie nawet mnie to cieszyło i wcale nie chciałam tego kryć. Mógł mi przecież nie obiecywać pomocy, chociaż... To niby nie jego wina. Miał to robić tylko i wyłącznie z własnej woli, więc nie mogłam wymagać nie wiadomo czego. Westchnęłam cicho. Serio byłam suką. Trudno.

- Jak to? Nic z tego nie rozumiem. 

- Po prostu potrzebowałam zawodowców, okej? Przy tych panach czuję się bezpiecznie. 

- No dobra, to twoja decyzja. - znów zablokowała mi drogę, gdy chciałam przejść. - Ale mnie czemu unikasz? Jesteś zła?

- Nie jestem. 

- Więc o co chodzi? 

- Mówiłam ci, że mam dużo obowiązków. - posłałam błagalne spojrzenie mojemu bratu, żeby wymyślił coś mądrego, jednak on tylko wzruszył ramionami jak gdyby nigdy nic. 

Stay with me, shawty.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz