-16- Lie cz. 2

766 114 47
                                    

Plan był prosty - głowa wysoko, uśmiech na twarzy i pewność siebie. Byle tylko sprawić wrażenie, że jest dzielny i ma wszystko pod kontrolą.

Jimin bardzo dbał o reputację rezolutnego, samodzielnego chłopca. I teraz ta reputacja właśnie waliła się jak domek z kart, a on nie mógł zrobić nic, żeby ją ratować. Czuł się jak bezwolna kukła, jakby nie miał władzy nad własnym ciałem. Nie potrafił się uspokoić. Gula w gardle go dusiła, a szloch sprawiał, że cały się trząsł. Jigaemae trzymał go za łokieć i holował po korytarzu, popychając delikatnie i zmuszając do robienia kolejnych kroków. Nie mówił nic, nawet nie patrzył na niego, ale Jimin doskonale wiedział, co musi sobie myśleć. Pewnie był nim rozczarowany. Pewnie miał dość swojej pracy, którą tancerz mu tak nieustannie utrudniał. Pewnie tracił do niego szacunek, na który Jimin tak ciężko pracował.

Właściciel kliniki podniósł się na ich widok zza kontuaru. Jimin widząc to pochylił głowę i próbował ukryć opuchniętą, zaczerwienioną od płaczu twarz. Miał w kieszeni maseczkę, ale nie założył jej. Nawet nie przyszło mu to do głowy. Bezmyślnie stał, gdy Jigaemae zsuwał mu kaptur głęboko na czoło.

-Dziękujemy za wizytę i zaufanie - rzucił mężczyzna. - Jesteście państwo zawsze mile widziani, ale mam nadzieję, że zdrowie dopisze i szybko się nie zobaczymy.

Menadżer nawet się nie zatrzymał. Burknął pod nosem jakąś odpowiedź, która chyba miała być równie uprzejma, ale w jego głosie słychać było zniecierpliwienie. Wdusił guzik, gdy tylko doszli do windy.

-Proszę przekazać moje najszczersze pozdrowienia panu Bangowi - dodał właściciel kliniki niezrażony tym, że nie dali wciągnąć się w pogawędkę. - Mam nadzieję, że ma się dobrze.

Jimin przestąpił z nogi na nogę. Czuł się tak beznadziejnie odsłonięty, stercząc na środku tego wielkiego holu, wśród białych kwiatów i obrazów w złotych ramach. Chciał się schować, zakopać 10 metrów pod ziemią, nie pokazywać nikomu w tym beznadziejnym stanie.

Drzwi windy się otworzyły i Jigaemae delikatnie pchnął go, dając mu znać, żeby wsiadł. Jimin zrobił krok i kosztowało go to mnóstwo energii.

-Spokojnej nocy, panowie!

-Spokojnej...

Drzwi zasunęły się, zostawiając ich w towarzystwie olbrzymich luster. Jimin zobaczył swoje odbicie - niedopięty płaszcz, przekrwione oczy, policzki płonące czerwienią - i znowu zaniósł się szlochem. Przyłożył dłoń do twarzy, próbując powstrzymać dźwięki, wepchnąć z powrotem do gardła to zawodzenie. Miał ochotę rzucić się na ziemię i skulić w kulkę. Zresztą nogi już zaczęły się pod nim uginać, już zaczął się osuwać na podłogę wyłożoną wzorzystą wykładziną. Menadżer był przy nim od razu, czujny jak zawsze. Podtrzymał go i Jimin zawisł na jego ramieniu, wtulają twarz w zgięcia jego szyi.

-Jeszcze tylko trochę - mruknął. - Wytrzymaj jeszcze chwilę.

Zjechali na praktycznie pusty parking podziemny. Jigaemae zaprowadził go swojej Toyoty i otworzył drzwi od strony pasażera.

-Wskakuj.

Gdy tylko zajął miejsce obok niego, ruszył tak gwałtownie, że opony zapiszczały. Najwyraźniej on też czuł potrzebę oddalenia się od kliniki jak najszybciej, bez oglądania się za siebie.

Menadżer nie mówił nic, gdy jechali nocnymi ulicami Seulu. Był skupiony na jeździe, więc Jimin mógł skoncentrować się na wewnętrznym lamencie.

Był kłębkiem uczuć i myśli splątanych w jakimś straszliwym galimatiasie. Co teraz? Co jeśli? Co z Yoongim? Co z Bangtanami? Co powiedzą ludzie? Co napiszą portale plotkarskie? Co pomyślą jego rodzice? Co miał teraz zrobić? Jego mózg wymyślał kolejne scenariusze i każdy był bardziej przerażający niż poprzedni. Czuł się jak w potrzasku. Jakby został przeniesiony do greckiej tragedii, w której nieważne, które rozwiązanie wybierze, nie uniknie katastrofy.

Szczęście kiedyś się skończyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz