Rozdział 17

2.5K 125 12
                                    


Pomimo złości jaka zawładnęła Kordianem, po usłyszeniu nagiej prawdy o dalszym żywocie Carmen, mężczyzna musiał usiąść. Litavor patrzył zaskoczonym wyrazem twarzy na swego przyjaciela siedzącego naprzeciw. Nie wiedział co odpowiedzieć, dlatego postanowił przemilczeć chwilę.
-Wiem... jest moją siostrą i powinienem otoczyć ją opieką tak jak przystało na starszego brata. Lecz ja patrząc na nią widzę matkę.- Clemens wstał od biurka podchodząc tym samym do okna tuż za fotelem na którym siedział. Wpatrywał się w  widoki jakie znajdowały się za szybą.                 - Carmen jest tak podobna do własnej rodzicielki nie tylko z wyglądu, ale również charakteru. Gdy tylko ją ujrzałem, zrozumiałem, że jeśli wdała się w starą lunę nasz żywot nie będzie łatwy. Chodź do tej pory jej bunt nie był groźny, to upór był jej sposobem na walkę. Sam dobrze wiesz Kordianie jak ciężko byłą ją złamać, ile było trzeba użyć siły i jaką wykazać się cierpliwością. Jednak ona jest tylko człowiekiem, więc jej bunt jak wielki by nie był zawsze zostanie stłamszony po sam koniec.

-Jednak postanowiłeś ją zabić. Dlaczego, skoro zawsze ją broniłeś w ostatniej chwili przed agonią?- Kordian przerwał przyjacielowi. Tyle pytań cisnęło mu się na język, jednak nie chciał zasypać nimi alfę, ponieważ było by to nieodpowiednie i nie miłe. Chodź byli przyjaciółmi, szacunek wobec wyższego sobie musiał pozostać zachowany.
-Nie mogę patrzeć na ojca, który nie chce wyjść ze swych komnat. On cierpi. Chodź zapewnia wszystkich o pogodzeniu się ze śmiercią swojej mate, to nie zapominajmy, że moja matka była jego całym światem i nikt nie był by wstanie zapomnieć o swoim przeznaczeniu.
-I myślisz, że gdy zabijesz Carmen to wszystko wróci do normy?- Kordian czuł się rozdarty. Z jednej strony pragnął śmierci nastolatki, lecz z drugiej czuł smutek na myśl o jej stracie. Nie był pewien czy wilk, który chodź był zraniony, zdołałby pogodzić się ze stratą przeznaczonej.
-Sam wcześniej powiedziałeś, że od kąt przebywa tutaj ta nastolatka, nic nie jest takie samo. To trwa za długo i czas się z tym uporać.- mężczyzna warknął odchodząc od okna, udając się prosto do niewielkiego barku z trunkami. –Chcesz?- skierował pytanie do swego bety jednocześnie machając pełną butelką whisky w powietrzu.

***

Dni mijały w zawrotnym tempie. Wydawało by się, że każdy zapomniał o przetrzymywanej ludzkiej dziewczynie w lochach. Wszelkie plotki ucichły powodując, że życie wszystkich toczyło się jak dawniej. Jednak w podziemiach zamku każdego wieczora rozbrzmiewał kobiecy krzyk, który powodował ciarki na ciele. Był przeraźliwy, nasiąknięty bólem, smutkiem i ogromnym żalem. Jednak szybko zostawał stłumiony przez strażników. Carmen po przebywaniu przez kolejny miesiąc w zamknięciu, pragnęła jedynie ujrzeć chodź na parę chwil błękitne niebo tak by promienie słońca muskały przyjemnie jej twarz, jednocześnie mogąc zaczerpnąć świeżego powietrza. Stała się wrakiem człowieka nie znającym nic innego prócz cierpienia w wszelakiej postaci. Była wychudzona i odwodniona z powodu braku pożywienia. Chodź dostawała raz w tygodniu malutki bochenek chleba oraz butelkę wody, dziewczyna nie była w stanie dowlec się pod same drzwi gdzie pozostawiano posiłek. Dlatego też patrzyła z drugiego końca celi na rozkładający się chleb. Każdego dnia, gdy zabierano ją do sali przesłuchań błagała o śmierć. Chodź słowa jakie wydobywały się z jej spierzchniętych ust były jedynie stłumionym szeptem,  rozumiano jak bardzo nie miała ochoty na dalsze życie pośród cierpienia. Każdy, kto tylko ujrzał Carmen wiedział, że jej żywot dobiega końca. Widoczne kości, brak mięśni i wisząca skóra jak na szkielecie dawała mizerny obraz nędzy człowieka. Nastolatka nigdy nie przypuszczała, że tak łatwo będzie jej się przyzwyczaić do śmierci, która wisiała nad nią nie ubłagalnie. Majaczyła uśmiechając się sama do siebie, wyciągała włosy, które wypadały z powodu braku odpowiednich witamin i układała je w jedną, zwartą kępkę tuż przy głowie. Gdy starała się unieść rękę do góry, odczuwała odpływające siły, przez co kończyna zaczyna się trząść i opadała bezwładnie, wręcz boleśnie na brudną posadzkę. Gdy tylko odprowadzano ją do celi, zawsze układano ją w jednym miejscu gdzie pozostawała w bezruchu do następnych tortur. Przykrym widokiem był fakt, że z braku sił dziewczyna nie była w stanie wstać i zrobić najważniejszych potrzeby fizjologiczne z dala od legowiska przez co zapach jej ciała był wręcz odrzucający. Nawet Derek, chodź był nieugięty na cierpienie więźniów gdy tylko dostrzegał brunetkę miał cichą ochotę udzielić jej pomocy i nie podnosić na nią ponownie ręki. Niestety, rozkaz alfy był najważniejszy i nie mógł podważyć jego słów.
Natomiast w tym samym czasie Kordian upajał się wolnością. W zupełności zapominał o dziewczynie. Również jego wewnętrzny wilk nie chciał słyszeć o nastolatce. Mężczyzna mimo to odczuwał chwilowy niepokój i osłabienie, które jednak szybko mijało. Nie bywał często w podziemiach zamku gdyż po długiej rozmowie z Clemensem doszli do wniosku, że lepiej będzie zaufać Derekowi i sprawdzić jego umiejętności podczas  prowadzenia więzienia. Jak do tej pory szło mu dobrze i Kordian nie widział przeciwwskazań aby musiał interweniować. Dodatkowo informacje o planie zabicia Carmen były mu dostarczane na bieżąco przez co nic go nie omijało. Chodź wiadomości te przyswajał z obojętności, jego wilk cierpiał słysząc te wszystkie okropne słowa.
Powrócił do cieszenia się z pięknych ciał młodych wilczyc, systematycznie wypełniał swoje obowiązki, jak również odnalazł czas na długie treningi w udoskonalaniu swojego ciała i technik walki.
-Witaj przyjacielu!- do gabinetu mężczyzny wparował jak gdyby nic Clemens. Kordian popatrzył na niego zaskoczony, gdy ten rozsiadał się w najlepsze w fotelu naprzeciw biurka bety. –Mam dla ciebie nowe wiadomości!- uśmiechnął się zadowolony. Widok ten nie był codziennością gdyż alfa słynął ze swej powagi i stanowczości jednocześnie nie ukazując żadnych emocji, które mogłyby go zdradzić o tym co myśli w danej chwili.
-W takim razie zamieniam się w słuch.- Kordian odchrząknął splatając razem dłonie na biurku, jednocześnie pochylając się bliżej przyjaciela.
- Nasz problem jest praktycznie unicestwiony. Byłem dzisiaj sprawdzić jak się miewa nasze ''maleństwo'' i muszę przyznać, że Derek naprawdę się spisał. Ta dziewczyna żyje na ostatkach sił i zapewniam, że długo to nie potrwa. Tak naprawdę mój ojciec mógłby ją zabić w każdej chwili. Przypuszczam, że nawet ulżył by jej cierpieniom.  – cichy śmiech tryumfu rozniósł się po pomieszczeniu. Kordian popatrzył na niego z pod byka.
-No co?!- mina Clemensa zmieniła się, ukazując zaskoczenie na jego twarzy.
-Po co tyle zachodu dla jednego nic nie znaczącego człowieka? Czy nie lepiej  było by  ją po prostu wygnać?- beta stada nie okazał zadowolenia jakiego oczekiwał jego przyjaciel. Dobrze wiedział, że jego przeznaczenie jest bliskie zrujnowania i w każdej chwili może zostać zdmuchnięte jak domek z kart, nie mając na to żadnego wpływu.
-Zasługuje na karę!- alfa uderzył otwartą dłonią w biurko. Zdecydowanie był niezadowolony z powodu braku stu procentowej pochwały ze strony jego bety. Kordian na te słowa pokręcił jedynie głową w geście rezygnacji.
-Nie zgadzasz się ze mną?- Clemens zmarszczył brwi w oczekiwaniu na odpowiedź.
-Rób jak uważasz, w końcu to ty jesteś alfą.- Kordian chciał rozluźnić atmosferę, dlatego zaśmiał się nerwowo szukając na twarzy przyjaciela jakichkolwiek dobrych emocji.
-Jeszcze dziś pragnę abyś udał się do podziemi i porozmawiał z Derekiem. Czekałem już naprawdę długo i sądzę, że najwyższy czas aby pozbyć się problemu. Daję ci czas do jutra. Masz poinformować ojca i zająć się wszelkimi sprawami związanymi z pozbyciem się Carmen.- słowa które wychodziły z ust przedstawiciela watahy ociekały chłodem. Twarz mężczyzny zmieniła się w jednej chwili i nie była już  wcale pogodna.
-Oczywiście, wszystkiego dopilnuję.- Kordian mruknął w odpowiedzi spuszczając wzrok.

OddalonaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz