Rozdział 18

2.5K 122 3
                                    

Życie uwielbia się z nami bawić, tym samym komplikując nasze dalsze poczynania i marzenia. Tak było i tym razem. Szelest i niezidentyfikowany ruch w opuszczonym korytarzu zbudził czujność wśród strażników. Przez zapach i cierpienie Carmen, Kordian w ostatniej chwili zdołał zainterweniować. Wybiegł naprzeciw straży zatrzymując ich w ostatnim momencie. Rozpoczął z nimi wymianę zdań tuż za rogiem. Tak blisko, jego przeznaczonej. To było istne szaleństwo i wielkie ryzyko. Dzieliło ich zaledwie kilka kroków od dziewczyny. Mężczyzna nie chciał myśleć co by go spotkało gdyby strażnicy ujrzeli  przy nim więźniarkę. Był by skończony we własnym stadzie. Nie mógł do tego dopuścić. Czujność musiała stać się jego priorytetem chociaż na czas ucieczki.
-Wybacz beto, myśleliśmy, że to jakiś intruz.- mruknął speszony jeden z mężczyzn kłaniając się przed Kordianem.
-Radzę wam się stąd jak najszybciej wynosić, gdyż wy również jak i inni, nie macie prawa tu przebywać.- brunet warknął gniewnie w stronę gwardii. Dobrze wiedział, że prócz niego w te rejony może zapuszczać się jedynie najbliższa rodzina Alfy. Mężczyźni ukłonili się i bez słowa odeszli. Litavor wypuścił z płuc wstrzymywane powietrze po czym upewnił się, że nikt go nie obserwuje. Podszedł do nieprzytomnej dziewczyny po czym podniósł ją jak najdelikatniej potrafił. Był świadom, że czas nieubłaganie ucieka i w każdej chwili prawda może ujrzeć światło dzienne, a to wszystko za sprawą jednego, nieumyślnego błędu jakiego mógłby się dopuścić. Przemierzając korytarze starał się być jak najciszej przy okazji nasłuchując i wytężając wzrok. Na szczęście na ich drodze nie pojawili się już nie proszeni ludzie. Mężczyzna sprawnie wymijał korytarze z dziewczyną na rękach, aż dotarł pod drzwi swojej komnaty. Bez zastanowienia wszedł do sypialni zatrzaskując drewnianą powłokę kopnięciem nogi. Niestety, nie wiedział co ma dalej czynić gdyż nie przygotował sobie żadnego planu na później.  Chciał ją uchronić przed śmiercią chodź kilka dni wcześniej sam pragnął poddać ją egzekucji. Położył bezwładne ciało nastolatki wśród miękkiej, satynowej pościeli. Wyprostował się kładąc dłonie na biodrach dając sobie tym samym chwilę na zebranie myśli. W głowie panował istny chaos, a żaden pomysł nie wydawał się na tyle odpowiedni aby go zrealizować. Kątem oka spojrzał na skatowane ciało przeznaczonej i uznał, że najlepszym rozwiązaniem będzie umycie dziewczyny gdyż rany nie wyglądały najlepiej. Jednocześnie nie mógł liczyć na pomoc ze strony lekarzy i mógł polegać jedynie na swej wiedzy z zakresu pierwszej pomocy. Żwawym krokiem udał się do łazienki gdzie napuścił do wanny ciepłej wody. Chciał umyć brudne ciało Carmen póki miał na to odrobinę czasu. Chodź z każdą chwilą było go co raz to mniej, to musiał oczyścić dziewczynę z wszelkiego brudu. Gdy w wannie było wystarczająco dużo wody, Kordian powrócił po dziewczynę. Lecz zanim wziął ją ponownie w swe ramiona uznał, że najlepiej będzie ściągnąć z niej zniszczone łachmany gdy jeszcze znajduje się w pozycji leżącej, przez co odczuje mniej bólu, a jemu samemu będzie łatwiej ściągnąć bezużyteczny już materiał.
Rozpoczął od bluzki, a raczej jej pozostałości. Powoli, centymetr po centymetrze przesuwał materiał wzdłuż jej jednej, a następnie drugiej ręki, tak aby na koniec podnieść lekko w górę jej głowę i całkowicie pozbyć się brudnego łachmanu. Chodź nie jednokrotnie widział nagą kobietę, tym razem poczuł się naprawdę nie swojo. W jego głowie rodziła się pewna blokada której nie mógł przekroczyć. Więź mate działała na niego nawet nieświadomie, gdyż brudna i skatowana Carmen bez górnej części garderoby była dla niego jak zakazany owoc, który kusi nieustannie. Westchnął cicho, poczym przesunął się bliżej zapięcia spodni. Odpiął guziki i rozsunął suwak jeansów. Delikatnie dotknął jej dolnej partii pleców po czym podniósł do góry na zaledwie kilka centymetrów tak aby mógł zsunąć z jej chudej pupy spodnie aż do samych kostek. Zniszczone ubrania rzucił w kąt obiecując sobie, że gdy wróci, spali je w kominku dla wewnętrznego spokoju. Jeżeli chciał umyć dziewczynę, musiał również ściągnąć z niej bieliznę która nie była w najlepszym stanie. Przełknął gulę, która stanęła mu w gardle i chwycił nerwowo za odpięcie biustonosza. Zmarszczył brwi gdy  ten nie  chciał się puścić i musiał się z nim siłować. Wiedział, że czas nieubłaganie się kończy i musi się pośpieszyć jeżeli chce zdążyć, tak aby nie przyłapano go na zdradzie Alfy. Wypuścił powietrze ze świstem gdy udało mu się w końcu uporać z zapięciem górnej części bielizny. Jego wilk automatycznie zawył ze smutku. Jej piersi wcale nie były krągłe, a nawet ciężko było je nazwać małymi, gdyż była wychudzona do tego stopnia, że skóra wręcz na niej wisiała. Poczuł złość na każdego kto przyczynił się do takiego stanu jego Carmen. Chodź nie chciał takiej mate, więź zaczęła oddziaływać na jego tok myślenia wobec tej że nastolatki. Nie tracąc na czasie zsunął powoli wzdłuż jej nóg materiał majtek. Zassał powietrze nie chcąc dać przejąć kontroli nad nim przez jego wilka. Musiał myśleć racjonalnie, chodź więź przeznaczenia rozpoczęła swe działanie domagając się szybkiego sparowania. Wziął szybko jej nagie ciało w swe ramiona unosząc ponad materac.
Usłyszał cichy pomruk ze strony dziewczyny. Popatrzył na nią zaskoczony, gdyż był pewien, że Carmen już dawno straciła przytomność.
-Carmen?- głos mężczyzny na chwilę zadrżał z napływu emocji.
-B...boli.- wyszeptała ledwie słyszalnie. Na to jedno słowo, jego wilk zaskomlał ze smutku.
-Wiem mała, wiem.- chłopak mruknął przytulając ją mocniej do swego ciała. Zaniósł ją do łazienki gdzie powoli ułożył ją w wannie wypełnionej wodą. Dziewczyna cicho jęknęła ponieważ kilka ran dało o sobie znać zbyt mocno aby móc je zignorować.
-Wszystko będzie dobrze.- Beta wyszeptał te słowa w stronę dziewczyny, lecz wydawałoby się jak gdyby próbował podnieść na duchu samego siebie. Starał się obmywać jej ciało jak najdelikatniej potrafił lecz nigdy do tej pory nie używał delikatności, dlatego też było to dla niego nowe i nieznane doświadczenie. Z oczu dziewczyny wypłynęło kilka samotnych łez świadczących o bólu jaki się w niej kłębił. Chodź Kordian tyle czasu opierał się przeznaczeniu, więź nie dała za wygraną aż w końcu oplotła go swymi silnymi mackami przebijając jego lodowate serce.

OddalonaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz