Rozdział 2

5K 234 11
                                    


Wszystko ma swoje granice...
Dziś jednak poczułam, że ja swoją już dawno przekroczyłam. Pozostałam sama w salonie, zwinięta przy załomie dwóch ścian. Gdy tylko ojciec zaprzestał swych czynności, chciałam uciec i zaszyć się gdzieś z dala od świata. Nawet gdybym spróbowała uciec, tak naprawdę nie mam do kąt. Nie znalazłabym schronienia u nikogo, byłabym zdana jedynie na pastwę losu, który i tak nigdy nie był mi przychylny. Leżałam, próbując oddychać jak najwolniej i jak najmniej, ponieważ sprawiało mi to niewyobrażalny ból. Jednak, muszę wstać, ponieważ gdy wróci ojciec będzie tylko gorzej. Spróbowałam podnieść się na rękach, jednak szybko upadłam ponownie na ziemię. Po policzkach popłynęło kilka słonych łez, z powodu bezradności i bólu jaki ogarnął moje ciało. Nie dam rady dotrzeć sama na górę tych cholernych schodów. Mamo... gdzie jesteś gdy potrzebuję cię tak bardzo?!
-Dalej tu jesteś?! Co za niedołężną córkę urodziła mi Elizabeth, pomyśleć że mogłabyś być jedną z nich! To absurd! Takie ludzkie ścierwo nie powinno mieć prawa do życia!- krzyczał, stojąc zaledwie cztery kroki od mojego bezradnego ciała. Nie miałam pojęcia o co mu chodzi, jednak wiedziałam jedno.... Związane jest to z moją matkę. Na odchodne kopnął mnie prosto w bolące już żebra. Jęknęłam z bólu, naprawdę brakowało mi siły aby wstać i ukryć się przed niebezpieczeństwem jakie czekało na mnie za każdym razem gdy tylko przebywam w tym domu. Jednak wiedziałam, że nikt mi nie pomoże i muszę radzić sobie zdana jedynie na siebie. Usłyszałam charakterystyczny dźwięk jaki wydobywa silnik z auta tego okrutnego mężczyzny. Najprawdopodobniej ojciec w tej chwili wyjeżdża zjeść obiad na mieście, a więc mam około godziny aby ulotnić się z tego miejsca. Nienawidzę tego świata z całego serca, nikt nie jest w sojuszu ze mną. To tak jak gdyby wszyscy przeciwstawili się przeciw mnie specjalnie. Czym zawiniłam?! Czuję się niekochana, po części zagubiona w tym wielkim świecie, ponieważ wszystko co dobre i interesujące omija mnie szerokim łukiem. Od młodych lat musiałam radzić sobie sama, nikt nigdy mi nie pomógł. Na każdym kroku. do dziś słyszę głupie dogryzania i docinki, a okres dojrzewania wspominam nie najlepiej. Kojarzę go z nadmierną agresją i pobudzeniem, któremu nijak nie umiałam zaradzić. Ojciec był częstym gościem w mojej szkole, co jak wiadome kończyło się licznymi siniakami, ranami i niekiedy złamaniami z którymi musiałam sobie radzić i nauczyć się je maskować w dość szybki i efektowny sposób. Naprawdę, w tamtym okresie czasu brakowało mi opieki matki, która niejednokrotnie mogłaby mi doradzić czy wesprzeć w wielu momentach mojego życia. Jednak może dzięki temu nauczyłam się życia, dorosłam szybciej? Nie chcę nawet szukać pozytywów na siłę, bo po co? To i tak nic nie zmieni, a cholerną optymistką nie jestem. Ponowiłam próbę podparcia się na rękach. Kosztowało mnie to dużo energii, jednak tym razem nie upadłam od razu, chodź kończyny trzęsły się jak osiki. W powolnym tępię podniosłam się na kolana. Zaskomlałam z ogromnego bólu jaki przeszył moje ciało. Zawsze wytrzymywałam, dawałam radę znieść ciosy tego bydlaka, jednak dziś były one mocniejsze, wypełnione większą nienawiścią w moją osobę. O ile da się nienawidzić bardziej. Do dziś, po 12 latach, nie dostałam odpowiedzi dlaczego nie potrafi on znieść tak bardzo własnej córki.
***

Całe ciało płonęło żywym ogniem, a ja nie umiałam temu zaradzić. Starałam się opatrzyć większość ran jak najlepiej umiałam , jednak to wcale nie dawało ukojenia. Ułożyłam się na łóżku, nie starając się nawet znaleźć odpowiedniej pozycji. Dobrze wiedziałam, iż nic by to nie dało. Bałam się iść jutrzejszego dnia do szkoły, w szczególności iż trudno będzie zatuszować tak mocno pokiereszowane ciało. Nigdy nienawidziłam tej placówki, zawsze traktowano mnie jak odmieńca. Nie pamiętam nawet czy kiedykolwiek ktoś potrafił się za mną wstawić. Wszyscy myślą, że życie w takiej cichej, antyspołecznej egzystencji jest wyłącznie moim wyborem i najlepiej mi w tym nie przeszkadzać. Zawsze siedzę sama, nie ważne czy jest to lekcja, czy przerwa. Dzielę sobie dni na gorsze i lepsze jednak często nie wiem gdzie mam już szukać pozytywów. Pogodziłam się, że już nikt mnie nie obroni i jestem zdana sama na siebie. Problem jednak jest w tym iż sama nie umiem się postawić, odeprzeć ataku. Jestem za słaba, co niestety inni wykorzystując przeciw mnie jako dobrą zabawę. Tak często mnie wyzywano, bito, popychano oraz niszczono rzeczy na które tak ciężko zapracowałam, że stałam się oddalona. Niejednokrotnie nie wiedziałam, w czym wyjść z domu, ponieważ gdy wyciągałam ubrania z szafy były one po prostu zniszczone, potargane czy dziurawe. Chodziłam wtedy jeszcze dorabiać w małej kawiarence na obrzeżach miasta. Może nie zarabiałam wiele, jednak dla mnie liczył się każdy grosz, a po za tym atmosfera była naprawdę miła. To była moja tzw. bezpieczna przystań, do momentu aż ojciec nie dowiedział się o moim sposobie zarabiania. Stało się to 2lata temu... wpadł do kawiarni z dobrze widoczną gołym okiem furią. Zaczął krzyczeć po niczemu winnym pracownikom, po czym wpadł na zaplecze gdzie znajdował się kierownik i rozpoczął swój wywód na temat pracy nieletnich. Kazał mnie zwolnić natychmiastowo i zaręczył, że jeżeli jeszcze raz spróbuje wspomóż mnie finansowo, to nic go nie powstrzyma przed "zniszczeniem" szefa kawiarni.
Od tamtej pory jestem zdana na los ojca, przez którego chodzę w znoszonych ubraniach, mam pełno blizn i zadrapań, a na dodatek moje posiłki są mocno ograniczane do tego stopnia iż spokojnie mogę policzyć żebra.

OddalonaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz