Piekący ból ciała uniemożliwiał mi racjonalne myślenie. Co jakiś czas mruczałam niezrozumiałe słowa, nie otwierając oczu nawet na kilka sekund. Żałowałam swojego szczeniackiego zachowania, przez które przyszło mi cierpieć.
-Boli.- wychrypiałam, pozwalając tym samym aby kilka słonych łez spłynęło po bladym policzku. Mężczyzna nic nie odpowiedział idąc w stronę domu głównego trzymając mnie swych ramionach.
Czułam każdą cząstkę swojego ciała, która dawała o sobie znać.
-Następnym razem zastanowisz się dwa razy zanim zrobisz coś głupiego.- warknął wchodząc po marmurowych schodach wprost do zamku.
Ból nasilał się z każdą chwilą, a ja nie mogąc znieść cierpienia zaciskałam mocno swe piąstki na jego koszulce.
Kordian skierował się wprost do skrzydła szpitalnego.
-Proszę... zrób coś!- wykrzyczałam dławiąc się łzami.
-Skarbie...- jego głos był łagodny, jednak nie dane mu było dokończyć zdania.
-Gdzie była?- usłyszałam głos lekarza gdzieś za nami. –Połóż ją Beto na łóżku.Gdy tylko ułożono mnie na miękkim materacu, skuliłam się chcąc aby wszystkie problemy odeszły w niepamięć.
W pomieszczeniu można było usłyszeć jedynie mój płacz, który nie miał końca.
-Beto, musisz ją uspokoić. Inaczej nic nie zdziałamy. – usłyszałam głos starszego lekarza.
Bałam się , nie mogąc nikomu zaufać. W każdym chciałam dopatrzeć się jedynie zła.
-Skarbie...- głęboki głos Kordiana spowodował, że moje wszystkie mięśnie spięły się mimowolnie.
– Oni chcą ci pomóc.- poczułam delikatny dotyk na prawym policzku przez co zacisnęłam mocno powieki. Pokręciłam jedynie głową na znak mojego protestu. W zamian usłyszałam ciężki świst powietrza wydobywającego się z ust mężczyzny.
-Wyjdźcie i zaczekajcie przed salą.- ochrypły, władczy ton spowodował ciarki na mojej skórze. Usłyszałam ciche szuranie butów o podłogę, a następnie stłumione zamknięcie drzwi.
Przez chwilę w sali panowała niezręczna cisza, która powodowała, że byłam co raz to bardziej nerwowa.
-Otwórz oczy.- jego głos był delikatny i taki spokojny, a jednocześnie władczy. To nie było do niego podobne. Nigdy jeszcze nie mówił do mnie takim tonem.- Popatrz na mnie maluszku.- ponownie dzisiejszego dnia pogłaskał mnie po policzku. Uchyliłam lekko powieki unosząc powoli głowę do góry. Mężczyzna siedział obok mnie, zdecydowanie zbyt blisko.
-Obiecuję, że już cię nie skrzywdzę. Nie musisz się bać.- wyciągnął w moim kierunku rękę, której zresztą nie chwyciłam. Brunet zmarszczył brwi po czym wstał i nakazał mi się położyć.
-Ja chcę wrócić do domu.- zaszlochałam. Cała ta sytuacja przerażała mnie do tego stopnia, że strach blokował mój umysł i ciało.
-To nie był twój dom...- westchnął. –Gdy wyzdrowiejesz zamieszkasz ze mną.- mruknął odwracając wzrok. Przez chwilę sądziłam, że się przesłyszałam lecz jego pełen wyczekiwania wzrok utwierdził mnie w przekonaniu, że to nie żart.
-Ale... Jak to z t-tobą?- mruknęłam cicho. W oczach ponowie stanęły łzy.- Ja ... n-nie chcę!- wykrzyczałam cała się trzęsąc. Zwinęłam się w kłębek nie zważając na ból jaki sprawia mi ta pozycja. Po pomieszczeniu rozszedł się dźwięk histerycznego płaczu. Kordian wcale nie próbował mnie uspokoić, po prostu wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami, donośnie przy tym warcząc. Ponownie mnie zostawił.***
Gdy tylko Kordian wyszedł z pomieszczenia napotkał kilka par oczu wpatrzonych w niego.
-Zapomnieliście o szacunku?!- warknął w ich stronę. Ci automatycznie upuścili głowy w dół. Beta lekko się uśmiechnął.
-Gdy tylko Carmen się uspokoi masz tam wejść i ją opatrzyć, podaj również środki nasenne. Nie chcę by sprawiała problemy gdy ja nie mogę tego kontrolować. Gdyby spytała, wrócę wieczorem. – Gdy tylko mężczyzna zakończył monolog, stary Samuel skinął głową na znak zgody. Kordian nie tracąc więcej czasu, skierował się wprost do gabinetu Alfy. Po drodze napotkał kilka zaciekawionych i nie sparowanych samic. Prychnął pod nosem, gdyż wiedział, że większość z nich chciałaby stać się jego partnerką. Niestety nie miał ochoty na nową kobietę, wystarczająco dużo problemów musiał znosić już przy jednej. Gdy znalazł się na końcu korytarza, zapukał trzy razy w dębowe drzwi. Odczekał i dopiero gdy usłyszał stłumione ,,proszę'', postanowił wejść. Za obszernym biurkiem siedział Clemens, a wokół niego i jego laptopa mnożyły się dokumenty.
-Witaj przyjacielu.- przywitał betę ochrypły głos Alfy. – Co z Carmen?
Kordian opadł ciałem na jeden z foteli naprzeciw biurka.
-Dość szybko udało mi się ją odnaleźć, ale ta sytuacja wybiła mnie z rytmu. Taki mały robak zdołał mi uciec...- warknął ściskając dłonie w pięści. –Teraz zajęli się nią lekarze. Jest zbyt słaba i chyba w końcu zaczyna odczuwać efekty doznanych obrażeń.
-Będę musiał z nią porozmawiać.- Clemens uniósł wzrok znad laptopa. –Czy ona pamięta cokolwiek z naszej rozmowy podczas której się przemieniłeś?- mężczyzna zmarszczył brwi w zamyśleniu.
-Nie sądzę. Dziś napomknąłem o wspólnym mieszkaniu i nie najlepiej zareagowała na tą informację.- Kordian westchnął odchylając głowę do tyłu, przecierając tym samym twarz dłońmi.
-Chcesz z nią być?- pytanie jakie wyszło z ust Alfy zaskoczyło Kordiana.
-Jeżeli mam być szczery, jako człowiek nie mam najmniejszej ochoty z nią być. Przecież to jeszcze dziecko, nie wie nic o życiu, a różnica między nami wynosi aż 8 lat. Zapewne będzie zagubiona gdy wyjdzie ze szpitala, a ja nie mam zamiaru jej niańczyć. Jednak mój wilk pragnie jej bliskości. Był bym okrutny zabierając mu całe szczęście. Gdybym wyrzekł się w pełni tej więzi, zapewne ucierpiałbym na tym.- odchrząknąłem kończąc temat.
-Jedziesz dzisiaj z dokumentami do sąsiedniej watahy?- Alfa zamknął laptopa zbierając kilka arkuszy do jednej teczki. –Przekaż im jeszcze to.- podał Kordianowi zebrane razem papiery. Beta wstał z fotela zabierając od Clemensa dokumentację. Wiedział, że jeżeli wyjedzie wystarczająco wcześnie, będzie mógł załatwić całą sprawę i wrócić odpowiednio szybko. Był świadom, że wraz z powrotem czekają na niego prywatne sprawy do rozstrzygnięcia.
- Do zobaczenia wieczorem.- Kordian pożegnał się po czym wyszedł z gabinetu.
CZYTASZ
Oddalona
WerewolfMłoda Carmen zaznała wielu cierpień, które jak gdyby nie chciały jej już nigdy opuścić. Okrutny kat, dręczyciel, a przede wszystkim ojciec. Brak bezpieczeństwa we własnym domu oraz wszelkiej pomocy ze strony innych, każdego dnia daje powód do str...