Epilog

2.2K 222 117
                                    

Poprawiłem czarny krawat i wygładziłem ciemnoczerwoną koszulę. Przejrzałem się w lustrze pięć razy i postanowiłem podwinąć rękawy, żeby jeszcze bardziej wyeksponować cholernie drogi zegarek. Zdecydowałem się na perfumy od Saori i po raz ósmy tego wieczoru poprawiłem włosy. Sprawdziłem czy mam przy sobie kartę, dokumenty, klucze do mieszkania i małe pudełeczko, gwiazdę tego wieczoru.

Wyszedłem z domu i ruszyłem w stronę pobliskiej restauracji, jednej z najdroższych w Tokio. Odkładałem pieniądze na ten wieczór. Wszystko miałem idealnie zaplanowane. Po drodze odebrałem z kwiaciarni sto osiem białych róż, które według sprzedawczyni symbolizują czystość i nieslazitelność miłości, a ich liczba jest oczywistym "wyjdź za mnie". No cóż, jak dla mnie oczywiste będzie to wtedy, kiedy uklęknę przed ukochaną z pierścionkiem, ale nie chciałem kłócić się z profesjonalistką. I tak byłem pełen podziwu dla pani, która zdołała naciągnąć biednego studenta na takie kwiaty.

Sprawdziłem godzinę na moim wypasionym, superdrogim zegarku i postanowiłem, że przy najbliższej okazji kupię do niego baterie. Wyciągnąłem więc telefon i spojrzałem na wyświetlacz. Miałem jeszcze sporo czasu, a to znaczy, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Wyciszyłem urządzenie, żeby nic nam nie przeszkodziło podczas kolacji i wszedłem do restauracji. Rezerwacja się zgadzała. Usiadłem przy zaklepanym stoliku przy oknie i wyjrzałem na ulicę. Zaczynałem się denerwować. Ilekroć podchodził do mnie kelner, zbywałem go krótkim "Jeszcze na kogoś czekam" aż w końcu poprosiłem o drinka, żeby lekko zbić nagromadzone emocje.

Sączyłem zamówiony napój, poprawiając krawat i zegarek, patrząc czy kwiaty, które wstawiłem do wazonu, o który poprosiłem kelnera, się nie przewróciły oraz trzydzieści osiem razy sprawdzając, czy aby na lewno wziąłem pierścionek i podałem ukochanej dobrą godzinę. Miała się zjawić równo o dziewiętnastej. Mieliśmy spędzić w restauracji kilka godzin, a potem świętować zaręczyny u mnie w mieszkaniu.
Byłem podekscytowany i zdenerwowany. Wystukiwałem obcasem czarnych lakierek jakąś dawno usłyszaną melodię i co chwilę zerkałem na zegarek.

Piętnaście minut po czasie zorientowałem się, że coś jest nie tak. Zadzwoniłem do dziewczyny, jednak nie odbierała. Ani za drugim razem. Ani za trzynastym. Ani nawet za dwudziestym szóstym. Kelner już przestał przychodzić.

Gdy godzina na moim telefonie zgodziła się z tą na moim niedorzecznie drogim zegarku, wskazując dwudziestą trzy, zadzwoniłem do niej po raz ostatni. Nadal nic. Wściekły i rozczarowany zabrałem kwiaty, zapłaciłem za drinka i wyszedłem, zwalniając stolik potencjalnemu gościowi. Podłapałem współczujące spojrzenie kelnera i odwróciłem wzrok. Ciekawe jak często był świadkiem nieudanych zaręczyn, bądź perfidnego wystawienia kochanka? Czy tylko ja byłem takim frajerem?

Miałem ochotę krzyczeć. Wiedziałem, że Saori ma próbę, która może się przedłużyć, jednak nie spodziewałem się, że mnie wystawi. Nie zadzwoni, nie napisze. Nic. Nawet nie odbierze. Miałem ochotę cisnąć róże do rzeki, obok której przechodziłem, jednak powstrzymała mnie ilość pieniędzy, które za nie zapłaciłem.

Nie chciałem jej widzieć, ale równocześnie chciałem się na nią wydrzeć, wyrzucić jej wszystko, zapytać, jak mogła mi to zrobić. Dziewczyna, na której zależało mi najbardziej na świecie. Moja ukochana Saori. Moja przyszła, niedoszła narzeczona. Miałem ochotę skoczyć, pociąć się, rzucić pod samochód. Czułem się zdradzony, oszukany i wykorzystany. Nie mogłem pojąć, jak mogła mi to zrobić.

Usłyszałem jak wibruje mi telefon i niemal rzuciłem się, żeby go odebrać. Na ekranie wyświetlił mi się numer Saori. Odebrałem i już miałem zamiar zacząć się wydzierać, gdy usłyszałem głos jej matki. Była roztrzęsiona, nie panowała nad sobą. Jej ton zmroził mi krew w żyłach i sprawił, że zatrzymałem się na środku chodnika.

— Kuroo? Proszę... Musisz... Szpital niedaleko waszego liceum, błagam... Przyjedź jak najszybciej — jąkała się niemiłosiernie, a ja prawie zemdlałem. Wszystko stało się jasne i poczułem do siebie nieopisaną nienawiść. Ruszyłem biegiem, nie rozłączając się.

***

Nienawidziłem się. Nienawidziłem się tak bardzo. Byłem wściekły, że osądziłem ją tak bezpodstawnie. Moja kochana Saori. Wyszła od razu po zakończeniu próby i żeby się nie spóźnić biegła na spotkanie. Tak się spieszyła, że...

Poczułem łzy w oczach. Jak mogłem? Jak mogłem?

Nie potrafiłem o tym myśleć. Wizja Saori, wbiegającej na przejście. Światła samochodu. Pisk opon...

Poryczałem się jak dziecko. Nigdy w życiu nie biegłem tak szybko.

Gdy tylko dopadłem do drzwi szpitala, pchnąłem je bez zastanowienia, omal nie przewracając stojącej obok kobiety. Ta tylko krzyknęła coś za mną, ale nic nie słyszałem. Wepchnąłem się w kolejkę do recepcji i zażądałem numeru sali. Nie chcieli udzielić mi żadnych informacji. Krzyczałem. Waliłem pięścią w blat. Błagałem ze łzami w oczach, aż w końcu kobieta podała mi oddział i numer sali. Biegłem, nie przejmując się ludźmi. Wpadłem na schody, niemal się potykając i rzuciłem na podany oddział.

Wszystko będzie dobrze. Saori będzie cała. Będę ją odwiedzał, przynosił kwiaty, będę jej pomagał. Najwyżej złamała nogę, prawda? Musi być cała. Musi.

Na korytarzu zobaczyłem rodziców Hany. Mężczyzna obejmował żonę z beznamiętnym wyrazem twarzy, a kobieta łkała cicho w ramiona męża.

Poczułem lodowate ukłucie strachu na ten widok i podbiegłem do nich.

— Gdzie ona jest? — spytałem szybko. Kobieta pokręciła głową.

— Spóźniłeś się, synu — powiedział pan Shirohana, kładąc mi dłoń an ramieniu, a ja poczułem jak osuwa się pode mną ziemia. Zajrzałem szybko do sali obok. Była pusta.

Równie pusta jak moje serce.

✔️Tonacja miłości || Kuroo Tetsurō x OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz