Epilog

150 17 1
                                    

  Czekałaś w wyznaczonym miejscu, o wyznaczonej porze. Siedziałaś na swoich dwóch walizkach i pocierałaś ramiona. Ta noc była wyjątkowo chłodna, a to nie zwiastowało nic dobrego. Dmuchnęłaś ciepłym oddechem w lodowate palce. Dochodziła 22:00. Jeszcze tylko chwila pomyślałaś. Myliłaś się.
Minuty mijały, a zapowiedziany transport nie przyjeżdżał. Przeklinałaś się w duchu, że dałaś się zmanipulować, pewnie jakiemuś cholernemu dzieciakowi. Przyrzekłaś sobie - jeśli żartowniś nie pojawi się do wpół do, wracasz do domu Ariany i zasypiasz zmęczona z emocji.
22:28. Nikt. Zrezygnowana wstałaś z walizki i wyjęłaś klucze do posiadłości. Już prawie udało Ci się otworzyć dom, kiedy usłyszałaś pisk opon na podjeździe.
Samochód który wjechał na posesję to czarny Range Rover, dokładnie taki sam, jakim poruszała się Ariana. Kierowca wysiadł i uścisnął Ci dłoń. Następnie otworzył dla Ciebie tylne drzwi i zaczął pakować Twoje walizki do bagażnika. Chwilę później ruszyliście.
- Dokąd jedziemy, jeśli mogę zapytać? - zwróciłaś się grzecznie do szofera.
- Na lotnisko, Madame.
Delikatnie skinęłaś głową. Droga, którą się poruszaliście była nierówna i wyboista, mało tego, biegła przez jakieś pustkowie. Wokół był tylko ciemny las, rozświetlony światłami pojazdu. Myślałaś, że skoro jedziecie na lotnisko, szofer wybierze raczej autostradę. Zaczęło Cię to niepokoić. Zmarszczyłaś brwi.
- Wydawało mi się, że skoro jedziemy na lotnisko, użyjemy autostrady. - zakomunikowałaś.
- Wedle polecenia szefa, jedziemy skrótem. - odpowiedział szofer. - Za dziesięć minut będziemy na miejscu.
Przygryzłaś wargę. Ciągle byliście w lesie, a które lotnisko jest do licha w środku ciemnego lasu? Coś tu poważnie nie grało.
Twój oddech przyspieszył, kiedy kierowca zaczął zwalniać. Po chwili pojęłaś, co Cię czeka. No bo co innego może czekać młodą dziewczynę w lesie w środku nocy?!
Krew zaszumiała Ci w uszach, kiedy samochód podskoczył na kamieniu. Zacisnęłaś powieki, kiedy mężczyzna wyszedł na zewnątrz i podszedł do Twoich drzwi. Jednak zamiast wyszarpać cię za włosy z pojazdu, zajął się kołem. Coś podokręcał i ponownie wsiadł do auta. Ruszył z piskiem opon, o mało nie dostałaś zawału.
Droga, którą teraz się poruszaliście miała gładszą nawierzchnię niż poprzednia i wyprowadzała z lasu. Wokoło było ciemno i pusto, aż przed Wami zaczęły wyłaniać się światełka. Im bliżej byliście, tym lepiej było słychać warkot silników.
Lotnisko.
Dziękowałaś Bogu w myślach, że Cię nie okłamali, przynajmniej w temacie samolocie.
Ale nadal coś było nie w porządku.
To lotnisko było inne. Żadnych wielkich budynków. Żadnych samochodów na ogromnych parkingach, ba, żadnych ogromnych parkingów. Cztery hangary, na których dachach stały helikoptery. Jeden pas startowy. Lotnisko było bardzo małe. Bardzo, bardzo.
Szofer otworzył Ci drzwi i wyciągnął Twoje walizki z bagażnika. Obok zaraz pojawiła się młoda kobieta w krótkiej blond fryzurze i damskim garniturze.
- Wilson, co do cholery?! Miała wylecieć dziesięć minut temu! - skarciła szofera blondynka.
- Wybacz Anette, prawie złapałem gumę, więc mogłabyś się na mnie nie wydzierać. - rzucił w pośpiechu kierowca. - A teraz wybacz, ale za pięć minut mam być w centrum. Żegnam. - Mężczyzna wsiadł do samochodu i w pośpiechu odjechał.
- Cokolwiek. - Warknęła kobieta stojąca obok Ciebie. - Ten pacan zawsze znajdzie sobie wymówkę. - Strzepnęła niewidoczne kłaczki z żakietu i wygładziła włosy. Uśmiechnęła się do Ciebie promiennie. - Wybacz, złociutka. Anette Daweson. - podała Ci rękę, którą niepewnie uścisnęłaś. - Z kim mam przyjemność?
- T.I. T.N. Miło mi. - powiedziałaś zdezorientowana.
- T.I. Cóż za piękne imię. - rozpłynęła się fałszywie kobieta. - A teraz chodź T.I. Samolot czeka.
Kobieta pociągnęła Cię za sobą. Na pasie startowym stał przygotowany już niewielki samolot. Anette zaczęła wchodzić po schodkach, dając Ci gestem znak, abyś za nią podążyła. Ruszyłaś w górę i chwilę później znalazłaś się w przytulnej kabinie pasażerskiej. Samolot mógł pomieścić ośmiu pasażerów. Anette usiadła na fotelu przy małym stoliku i wskazała mi fotel na przeciwko.
Kiedy już się usadowiłam, kobieta zaczęła mówić.
- No więc... jest kilka zasad, które Cię dotyczą, złotko. - wyciągnęła teczkę z papierami i założyła okulary do czytania na nos. - Wszystko Ci powiem, i to nic, czego powinnaś się bać. Ale zanim cokolwiek omówimy, będziesz mi musiała oddać swój telefon.
   Spojrzałaś na nią zaskoczona.
- Później Ci go zwrócą, nie martw się. - wyciągnęła rozprostowaną dłoń w twoim kierunku. - Niechętnie wyjęłaś komórkę z kieszeni spodni i jej ją podałaś. Kobieta odłożyła ją zaraz obok siebie.
- Dziękuję, skarbie. Wracając... - przekartkowała kilka plików papieru w swojej teczce i wyciągnęła jeden z nich i położyła przed Tobą. Potem sięgnęła po długopis i poleciła Ci:
- Przeczytaj i podpisz. Masz nieograniczony czas, by się z tym zapoznać, ale radziłabym się streszczać, bo pewna osoba oczekuje Ciebie już wystarczająco długo.
- A jeśli... nie będę chciała podpisać? Albo coś mi się nie spodoba? - zapytałaś cicho. Nie miałaś zamiaru podpisywać czego, na czego podstawie ktoś mógłby Cię skrzywdzić.
  Anette uśmiechnęła się delikatnie.
- Słuchaj, słońce, wóz albo przewóz. Teraz albo nigdy. Drugiej szansy by spotkać się z tą dziewczyną już nie dostaniesz. Więc przestań gdybać tylko to przejrzyj i podpisz.
Westchnęłaś i zaczęłaś czytać dokumenty.
„Ja niżej podpisana T.I. T.N. wyrażam zgodę na przebywanie w delegacji zagranicznej przez okres conajmniej dwóch miesięcy, udając się tam z własnej, nieprzymuszonej woli i poddając się pod bezwzględne kierownictwo przełożonego. Oświadczam, że pod żadnym pozorem nie będę wnosić skargi sądowej na właściciela i przełożonego oraz klienta zlecenia (...) „
Spojrzałaś na Anette pytająco.
- Przecież to... jakaś klauzula milczenia. Ja dla nikogo nie pracuję. Jestem niepełnoletnia.
- Mylisz się. - Anette poprawiła okulary na nosie. - Wiek jest nieważny. Mój szef jest teraz także Twoim szefem. Z chwilą wejścia do służbowego samochodu, jesteś traktowana jak pracownik. A teraz wyruszasz w delegację.
  Pokręciłaś zdezorientowana głową.
- Podpisz, albo załatwimy to inaczej. - Blondynka zacisnęła pięść.
- Czyli... jak? - zapytałaś cicho.
- Podpisz! - uderzyła ręką o stół.
  Wzięłaś długopis i zrobiłaś parafkę w wyznaczonym miejscu. Wzrok kobiety nagle złagodniał.
- Mądra z Ciebie młoda dama. - położyła dłoń na Twojej drżące ręce i odwróciła głowę.
- Blake, możemy lecieć! - krzyknęła do pilota.
- Robi się, Nette! - odkrzyknął mężczyzna i zaczęliśmy kołować. Spojrzałaś przez okno na ciemność otaczającą nas. Wszędzie było tak spokojnie, a tutaj... właśnie wybrałaś sobie przyszłość.
- Dokąd lecimy? - chciałaś wiedzieć.
- Tajemnica. - uśmiechnęła się smutno Anette. - Dowiesz się później. Mogę Ci powiedzieć tylko, że na pewno Ci się spodoba.
- Jak długo? - zapytałaś, nadal będąc ciekawską. Blondynka zachichotała.
- Kilka godzin. A teraz się trzymaj. - samolot był coraz bliżej wzbicia się w niebo. W końcu maszyna oderwała się od ziemi.
  Lecieliście.
- Jest jedna ważna sprawa. - Anette przeszła na fotel obok Ciebie i usadowiła się w nim wygodnie.
- Jaka? - zapytałaś zniecierpliwiona.
- Szef zdecydował, że nie możesz dotrzeć tam w pełni świadoma. Prosił abym Cię ogłuszyła.
  Dostałaś gęsiej skórki. Twój żołądek zrobił voltę i nagle poczułaś go w gardle.
- To... jest konieczne? - wydusiłaś.
- Niestety, kochanie. - Anette położyła dłoń na Twoim ramieniu. - Przykro mi.
- Ja nie chcę... czy to zaboli? - nadal nie potrafiłaś nic powiedzieć normalnie. Byłaś w zbyt wielkim szoku.
- Mogłoby zaboleć. Gdybym uderzyła Cię w potylice, albo dała Ci zastrzyk. Mogłabym Cię też poddusić chloroformem. - nagle stałaś się biała jak kartka papieru. - Ale tego nie zrobię. Nie jestem zwolenniczką radykalnych metod.
  Odetchnęłaś z ulgą.
- Jednakże muszę wykonać swoje zadanie w całości. Więc... jest jeszcze jeden sposób. Najprzyjemniejszy z możliwych. Na pół godziny przed końcem lotu dam Ci tabletki nasenne. Będą to tabletki na poważne problemy ze snem, więc będą silniejsze niż takie zwykłe. Zaczynają działać w ciągu pięciu minut. Daje Ci to dziesięć godzin mocnego snu, podczas którego będziesz prawie nieświadoma.
  Pokręciłaś przerażona głową.
- Pomyśl logicznie - nalega blondynka. - jesteś dziesięć tysięcy metrów nad ziemią, nie masz dokąd uciec. Mogę Ci zrobić krzywdę, a mogę po prostu położyć Cię spać. Jeśli Cię nie ogłuszę, obie będziemy miały problemy. A Ty zaoszczędzisz sobie dodatkowego stresu, strachu i nerwów. Tutaj nikt Cię nie skrzywdzi,  jeśli uprzednio na to nie zasłużysz. Śpiąc, jesteś bezpieczna. Połknięcie tabletek nie zaboli.
- Ja... nie wiem. Boję się. - przyznałaś.
- Wiem, złotko, wiem. - ku Twojemu zaskoczeniu, Anette przytuliła Cię. - Nie myśl o tym na razie. Znajdziemy Ci jakieś zajęcie. Masz ochotę poczytać? Może chcesz posłuchać muzyki, albo porozmawiać, poplotkować? Obejrzeć ulubiony serial lub jakąś komedię? Pobyć sama?
- Chyba chcę pobyć sama. - skwitowałaś.
- Rozumiem. - Anette wstała z miejsca i ruszyła w stronę kokpitu. - Rozważaj. Medytuj. Módl się, czy na co tam masz ochotę. Przyjdę w odpowiednim momencie.
  Skinęłaś głową.
  Oparłaś głowę o szybę i wbiłaś wzrok w mrok. Co teraz będzie? A co jeśli te leki to trucizna. Albo narkotyki? Chcą Cię wykończyć? Wywieźć? Sprzedać?
  Tysiące myśli kłębiło się po Twojej głowie, aż w końcu zrobiło Ci się niedobrze.
  Szybko poderwałaś się z fotela i zaczęłaś walić do drzwi kokpitu. Anette otworzyła zdziwiona.
- Łazienka - wyszeptałaś, zakrywając usta dłonią. Kobieta chwyciła Cię za nadgarstek i pociągnęła do drzwi po drugiej stronie kabiny. Otworzyła je przed Tobą.
  Padłaś na kolana i zwymiotowałaś do muszli. Żołądek bolał Cię jak nigdy, a gardło paliło od słonego smaku. W Twoich oczach stanęły łzy. Po karku spłynęła Ci strużka potu.
  Kiedy wkońcu udało Ci się stanąć na równe nogi Anette podała Ci butelkę wody. Wzięłaś łyk i przepłukałaś usta. Następnie blondynka znowu zaciągnęła Cię do kabiny i posadziła na siedzeniu.
- Zrobiłaś to specjalnie? Żebym nie mogła podać Ci tych tabletek? - zapytała poddenerwowana.
- Nie... to chyba ze stresu. - odpowiedziałaś cicho.
- Tak czy siak, tabletki nadal możesz zażyć. Potrafisz przełykać?
- Chyba, tak... - wychrypiałaś.
- Świetnie. Proszę bardzo. - Anette wyciągnęła z kieszeni dwie duże pigułki i podała Ci butelkę wody.
- Czy one muszą być takie... duże? - odchrząknęłaś, patrząc na tabletki.
- Tak. Nie marudź, tylko łykaj. Możesz to zrobić na dwa razy, będzie Ci łatwiej.
  Zawachałaś się.
- Już! - kobiecie powoli kończyła się cierpliwość.
  Włożyłaś jedną z tabletek do ust. Wzięłaś łyk wody i poczułaś nieprzyjemne ukłucie w klatce piersiowej. Tak powinno być?
- Szybciej, następną. - ponagliła blondynka.
  Połknęłaś kolejną pigułkę. Skutek był taki sam.
- Cudownie. - odrzekła kobieta i poklepała Cię po głowie. - A teraz zamknij oczy i ułuż się wygodnie, jeśli nie chcesz zemdleć w ciągu najbliższych pięciu minut.
  Zrobiłaś jak kazała, było za późno by się spierać.
Pamiętaj, robisz to dla Ariany - uświadomiłaś sobie. - Warto walczyć o naszą przyjaźń...

~
- Przyjaciółki? - zapytała Ari splatając swój mały palec z Twoim.
- Przyjaciółki. - zgodziłaś się, wzmacniając uścisk.
- Na zawsze. - zapytała zaniepokojona.
- Na zawsze. - odpowiedziałaś uspokajając ją.
~

- 𝐟𝐫𝐢𝐞𝐧𝐝𝐬? 𝐟𝐫𝐢𝐞𝐧𝐝𝐬. | 𝐚𝐠 𝐱 𝐫𝐞𝐚𝐝𝐞𝐫 𝐩.𝐨𝐧𝐞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz