Cześć! Nazywam się Adam. Jestem brunetem, o zielonych
oczach. Gdy miałem 5 lat, mój ojciec zmarł po długiej walce z rakiem. Ta historia jest o moim życiu –jak się zaczęło i jak się skończyło. Urodziłem się w mieście Ghouston i tam miałem pozostać, aż do końca mojego życia.
Był sobotni ranek-moje urodziny. Mama namówiła mnie na ostatnią wspólną wycieczkę w góry przed moim wejściem w dorosłość z okazji moich osiemnastych urodzin. Po godzinie drogi zaczął padać deszcz. W osłonie ciemności zauważyłem jadącego na przeciwko nam tira, który coraz szybciej jechał. Za bardzo zbliżył się do nas i wjechał w nasz samochód. Straciłem panowanie nad autem, przez to spadliśmy w przepaść. Auto zaczęło momentalnie się obracać i udeżyło o skałę przynajmniej tak myślałem . Po chwili straciłem przytomność i obudziłem się w szpitalu w Ghouston. Nie wiedziałem jak się tu znalazłem i co się stało. Do pokoju weszła pielęgniarka i zapytała mnie:
-Jak się czujesz?- powiedziała to donośnym lecz łagodnym głosem. Po krótkiej i krępującej ciszy zapytałem:
-Co się stało? Gdzie moja matka?-
-Jechaliście razem autem. Wjechał w was tir i spadliście w przepaść.... Niestety twoja mama nie przeżyła tego tragicznego wypadku- po chwili znów zapytała:
-Czy wszystko w porządku, potrzebujesz czegoś?-
- Nie..Nie potrzebuje. Czuje się dobrze... Czy mógłbym zostać sam?-
-Oczywiście. Za pół godziny masz spotkanie z psychologiem-i wyszła.
Po 30 minutach, aczkolwiek dla mnie była to wieczność, do pokoju, gdzie leżałem wszedł mężczyzna, miał na sobie długi płaszcz oraz prostokątne okulary, które już zaczęły mnie wkurzać. W ręce trzymał jakąś teczkę. Usiadł obok mnie na krześle. Po długiej, wyczerpującej i nie ciekawej rozmowie, mężczyzna wreszcie wyszedł. Po trzech tygodniach leczenia w szpitalu, mogłem wrócić do domu, lecz tak naprawdę nie chciałem, bałem się obowiązków, które stoją przede mną. Po dwóch dniach przyszedł czas na dobijający pogrzeb. Stojąc przed kościołem w eleganckim, czarnym garniturze zastanawiałam się czemu akurat ja, dlaczego mnie to spotkało?! Ja i moja mama nie mieliśmy dużo znajomych... więc za dużo ludzi nie było w kościele. Poczułem jak łzy spływały mi po policzkach. Gdy zastanawiałem się nad tym wszystkim, nie zauważyłem, że msza tak szybko minęła. W mgnieniu oka ludzie zaczęli wychodzić z kościoła ,żeby pójść na cmentarz w kondukcie żałobnym. Gdy się wszyscy tam zebraliśmy, ksiądz odmówił modlitwę i poświęcił trumnę. Z modlitwy zapamiętałem tylko słowa: "Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz..." ludzie z zakładu pogrzebowego zakopali trumnę. Gdy się wszystko zakończyło, wszyscy podchodzili do mnie, składali kondolencje oraz próbowali mnie pocieszyć. Po czym rozeszli się do swoich domów. A ja? A ja zostałem przy swojej zmarłej matce. Ze smutkiem i złością do samego siebie wróciłem do domu...