Po paru minutach ogarnięcia jakoś schodów żeby był dostęp na górę, przypomniałem sobie że Psycholog w wkurzających okularkach dał mi swój numer telefonu i adres w razie czego. Weronika wyszła do sklepu więc ja się ostrożnie udałem na górę do mojego pokoju, znaleźć wizytówkę od psychologa. Gdy znalazłem zadzwoniłem do niego, Odebrał od razu. O dziwo poznał mnie po głosie, jak to możliwe, jak się widzieliśmy tylko jeden raz w życiu? Nevermind... Ustaliłem z nim godzinę spotkania, za 30 minut, czyli o 15.30. Ubrałem się i wyszedłem, okazało się że mój psycholog mieszka po drugiej stronie miasta. Gdy byłem w połowie drogi do niego zobaczyłem Weronikę która bez rozejrzenia się weszła na ulicę. Co ona robi?! Życie jej nie miłe? Pomyślałem w duchu. Nagle zobaczyłem tir który jechał rozpędzony w stronę Weroniki, mało prawdopodobne było że się za trzymie na czas.
-Wera! Uważaj! -krzyknąłem do niej ale ona nie usłyszała bo słuchała jakiejś piosenki na telefonie... Pobiegłem do niej co sił w nogach. Przecież nie mogę stracić kolejnej bliskiej mi osoby! W ostatniej minucie popchnąłem Weronikę na chodnik a sam trafiłem pod koła tira. Usłyszałem słowa... a raczej krzyki w moją stronę od Weroniki... poczułem jej ciepło. To było ostatnie zdarzenia które pamiętam...
Obudziłem się znów w białym pomieszczeniu.Poraz kolejny... Gdy próbowałem podnieść się Poczułem straszny ból przeszywający mnie od kręgosłupa do głowy. Przekląłem i zaprzestałem moich starań żeby usiąść, położyłem się z powrotem i nie mogąc nic robić przypominałem sobie na spokojnie czemu tu jestem. Mniej więcej gdy sobie uświadomiłem niektóre zdarzenia i poskładałem zdarzenia do kupy, do pokoju weszła pielęgniarka.
- W końcu się obudziłeś. Jak się czujesz? -Zrobiła uśmiech który skrywał wiele tajemnic.
- Gdzie jest Weronika? -Spytałem ją nie zwracając uwagi na jej pytanie.
-Bardzo się martwiła o pana, to ona nas wezwała.
- To nie jest odpowiedź na moje pytanie. - Burknąłem w odpowiedzi a z jej twarzy znikł uśmiech.
-Po kilku minutach po wypadku miała zawał serca. Zna ją pan?
-Tak! Czy ona... żyje?
-Niech pan się o nią nie martwi. Już jest dobrze z jej stanem, w końcu minął już tydzień od wypadku.
-T-Tydzień? - wyczeszczyłem oczy.
- Tak byłeś w śpiączce. To cud że wyszedłeś z tego cało. Pamiętasz coś?
-Nic konkretnego... Co mi jest?
-Miał Pan operację, doszło do niebezpiecznego urazu kręgosłupa szyjnego, oraz złamania lewej kończyny dolnej... pomijając sam fakt że masz ogromną śliwę pod okiem i ślady po bliskim spotkaniu z asfaltem po mocnym uderzeniu.
- Ile tu spędzę jeszcze czasu?
-Tyle ile będzie trzeba.
-Czyli?
-Może tydzień jak wszystko pójdzie po dobrej myśli. -Odparła zrezygnowana pielęgniarka, po tych słowach wyszła.