Rozdział 7

44 5 0
                                    

*kontynuacja*

piątek, 22 stycznia 2000
godzina 9:28

Odzyskałam przytomność dopiero w szpitalu. Niezabardzo pamiętałam co się stało. Wiem tylko tyle, że jechaliśmy do babci i nagle spadła gałąź przed nasz samochód. Wtedy nagle stanęliśmy i zobaczyłam szybko przemieszczający się cień przed naszym samochodem. Ta ulicą nie jest za ruchliwa, a tym bardziej o tej porze było mało samochodów. Żaden z nich nie dawał takich cieni. Ten cień był porównywalny do tego, którego widziałam wtedy w kącie salonu.

Nie chciałam o tym mówić mamie, aby dodatkowo jej nie stresować. Zdrzemnęłam się.

Obudziła mnie pielęgniarka pobierając mi krew do badań. Gdy tu przyjechałam byłam nieprzytomna, więc nie mogli wykonać podstawowych badań wcześniej. Poinformowano mnie, że moja rodzina leży w drugiej sali. Jak się potem okazało, ja najmniej ucierpiałam w tym wypadku, więc po kilku dniach powinnam być wypuszczona do domu.

Rozmawiałam jeszcze z lekarzem. Powiedział mi, że przyjedzie za kilka godzin do szpitala policja, aby ustalić przyczyny wypadku.

-co ja miałam im powiedzieć? Że widziałam ducha? Nie uwierzyli by. -pomyślalam.

Wszystko się waliło w moim życiu w ciągu kilku dni. Mój stan psychiczny był w fatalnym stanie. Mama wcześniej ze mną rozmawiała o wizycie u psychologa, ale powiedziałam jej, że nie potrzebuję rozmawiać z obcą osobą o swoich problemach. Poradzę sobie jakoś. Muszę.

Około 12:00 do szpitala przyjechała moja babcia. Została poinformowana przez lekarza o wypadku i szybko wsiadła w samolot do Polski i przyjechała do szpitala.

-jak się czujesz słońce? -powiedziała zapłakana.

-już lepiej. Dostałam jakieś leki przeciwbólowe i będę miała robioną kolejną serię badań za kilka godzin. Byłaś już u rodziców, Oli i Marcela? -zapytałam.

-zaraz do nich będę szła. Gdy wypuszczą cię do domu będziesz mieszkała kilka dni u mnie.

Zaraz po tym przyszedł do mnie lekarz i powiedział że zabiera mnie na badania. Zdążyłam się tylko pożegnać z babcią. Wiedziałam, że z tego wyjdę. W końcu z moim fizycznym stanem zdrowia nie było tak źle.

Pojechaliśmy na badania podstawowe, aby zobaczyć czy nie mam nic złamanego. Miałam zwichniętą lekko rękę i dwa złamane żebra. Poza tym nic poważniejszego mi nie było. Wróciłam na salę.

Po pewnym czasie przyszła policja. Spisała moje zeznania i poszła chyba rozmawiać z rodzicami.

Minęło kilka dni od wypadku. Julka wróciła do babci, a jej rodzina spędzi w szpitalu jeszcze około 3 dni.

poniedziałek, 25 stycznia 2000
godzina 17:38

-już się trochę lepiej czujesz? -zapytała babcia.

-tak. -odpowiedziałam

Dzisiaj właśnie zaczęły się ferie zimowe. Byłam bardzo szczęśliwa. Zadzwoniłam do Zuzi, żeby zapytać jak się czuje.

-halo? Zuzia?

-cześć Julka. Słyszałam że byłaś w szpitalu. Nic ci nie jest? Jak się czujesz?

-nic poważnego się nie stało. Ja już się trochę lepiej czuję. A ty kiedy wyszłaś ze szpitala?

-ja wyszłam jeden dzień po twoim wypadku. Samochód mnie potrącił i mocno uderzyłam głową upadając na asfalt. Poza tym mam kilka siniaków i obdarć.

-całe szczęście, że nic poważniejszego ci nie jest. Tak się o ciebie martwiłam.

-miło mi. Pamiętasz jak ci w szkole mówiłam o tym wyjeździe w góry w przyszłą niedzielę? Chciałabyś pojechać ze mną?

-no nie wiem. Ostatnio bardzo dużo się wydarzyło. Nie wiem czy jestem w stanie.

-no nie daj się prosić. Wiem, że zawsze chciałaś zobaczyć góry zimą.

-zapytam się rodziców, okej? A teraz muszę kończyć, idę jeść kolację. Paa.

-okej, papa.

Nie byłam do końca przekonana czy powinnam jechać. Bałam się mojego "pecha". Do piątku moi rodzice powinni wrócić do domu. Wtedy się ich o to zapytam.

Zjadłam z babcią kolację i pooglądałam jeszcze chwilę telewizję. Leciał jakiś nudny film, więc babcia przełączyła na wiadomości. Ku mojemu zdziwieniu w telewizji był nasz dom. Tak naprawdę to części domu. Był cały zdemolowany. Jakby ktoś tam wszedł i wszystko pobił.

Babcia szybko zadzwoniła do mojego wujka, który mieszkał parę kilometrów od niej, żeby po nas przyjechał i nas tam zawiózł. Po kilkunastu minutach był pod domem babci.

Szybko się zebrałyśmy i wyszłyśmy z domu. Była około 21:30 gdy byliśmy na miejscu. Tak jak mówili w wiadomościach wszystko było rozwalone. Ktoś lub coś musiało tam być. Na miejscu byli znów ci panowie z megafonami. Prawdopodobnie byli poinformowani przez telewizję. Rozglądali się po domu. Najwyraźniej na nas czekali.

Dowódca chwilę rozmawiał z moim wujkiem i nagle zaczęli iść w stronę tej piwnicy. Nie chciałam się rozdzielać, więc poszłam za nimi. Strasznie nie chciałam tam iść.

Ku mojemu zdziwieniu wszystko w piwnicy wyglądało tak, jakby nikogo tam nie było. Nic nie było nawet ruszone. Wszystko było na swoim miejscu oprócz tego wiszącego ciała, którego już tam nie było.

Niewinna WycieczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz