3. Martyn I: Dzika dama

55 4 0
                                    

– Zwolnij, pani! – wykrzyknął. Wiatr zagłuszał jego słowa.

Czasami miał ochotę dać tej dziewczynie porządnego klapsa. Nie żeby jej nie lubił. Po prostu to mogłoby wbić jej trochę rozumu do głowy i przestałaby niepotrzebnie ryzykować życie, tak jak teraz, gdy gnała galopem po leśnej ścieżce. Jej kara klacz przeskakiwała nad rowami, jakby miała skrzydła.

Lady Stark zniknęła z widoku. Przyspieszył. Serce Martyna waliło. Jeśli coś jej się stanie, obedrą go ze skóry. Pognał w dół zbocza, nigdzie nie dostrzegł nawet cienia obecności dziewczyny, zdawała się rozpłynąć w powietrza. Zatrzymał się i nasłuchiwał. Żadnego stukotu kopyt, łamania gałęzi, skrzeku wystraszonych ptaków, wzbijających się do lotu. Całkowita cisza z wyjątkiem huczenia wiatru. Westchnął.

Przyjrzał się uważnie ścieżce, próbując dostrzec ślady kopyt. Zmrużył oczy i podjął trop. Trochę do przodu, następnie w lewo i prosto aż do szerszego strumienia. Zbyt szeroki, aby skoczyć, zbyt głęboki, aby przejść. Musiała skręcić. Dostrzegł trop w prawo. Ruszył powoli, uważając, aby go nie zgubić. Czuł się, jakby tropił zwierzę, a nie szlachetnie urodzoną damę.

W końcu ujrzał całkiem niespodziewany widok. Klacz spokojnie pląsała po ściółce, niespięta. Zirytował się. Nie sądził, że również da się na to nabrać jak pozostali strażnicy. Zaczerwienił się, upokorzony. Lady mogła zeskoczyć w dowolnym momencie i wspiąć się na drzewo, tam nie dostrzegłby nawet drobnego śladu, gdy przeskoczyła na kolejne jak wiewiórka – poza końskimi nie widział innych odcisków.

Spojrzał spode łba na Bantis. Zawsze zastanawiał się, jak to się działo, że nawet gdy Lyanna porzuciła konia, ten nadal biegł, trzymają się kursu, po czym zawsze znajdował ją, gdy chciała wracać. Gdy kiedyś zapytał, stwierdziła tylko:

– Nie uwierzysz, Mar. Nikt nie wierzy.

Więcej nie dopytywał, chociaż ciekawość zżerała go od środka. Dziewczyna rzadko robiła się tajemnicza, chyba że chciała się zabawić, ale tym razem nie zdradziła mu nawet wskazówki.

Przywiązał oba konie do drzewa i czekał. Będzie musiała do niego przyjść. Usiadł na ziemi. Chociaż w takim gąszczu nie było śniegu, który pokrywał ziemię w zamku niczym cukier i tak mroziło mu tyłek. Południowe ubrania...

Ciepłe Krainy Burzy stanowiły początkowo przyjemną odskocznię od północnej zimy, ale po dłuższym czasie miał dość. Brakowało mu pięknego białego puchu, sięgającego do pasa, grubych futer i ulgi po powrocie do zamku. A nade wszystko tęsknił za żoną, Paula została sama z dziesięcioletnim synem. Jory lepił teraz śniegowe ludki z Vayonem Poolem, a on czekał na wpół dziką szlachciankę pod drzewem cytrynowym, marznąc mimo temperatury godnej północnego lata.

Sekundy stawały się minutami, minuty godzinami, a Lyanna Stark nadal nie wracała. Przez głowę Martyna przebiegały setki scen, w których mogła zginąć lub doznać trwałego uszczerbku. A jeśli ktoś ją zaatakował? Porwał, zabił, zgwałcił? A może zgubiła się w tej dzikiej puszczy i nigdy jej nie znajdą? Jeśli panienka nie wróci, powieszą go. Albo odeślą na służbę do Dreadfort. Nie wiedział, co gorsze.

Pozory myląWhere stories live. Discover now