Eren Yeager przez ostatnie kilka nocy niemal nie był w stanie spać. Rozmyślał. Spędzał całe godziny na analizowaniu przeróżnych rzeczy wpatrując się w sufit, przez co za dnia zdawał się odpływać, jednak robił wszystko co w jego mocy, aby zatuszować swoje zmęczenie. Wtem, z zamyślenia wyrwał go dźwięk kroków rozchodzący się cichym echem po korytarzu. Spojrzenie nieco zaspanych, szmaragdowych oczu skierowało się w stronę krat, które oddzielały celę chłopaka od pozostałej części zamkowych lochów, a chwilę później po drugiej stronie pojawiła się doskonale znana młodemu szatynowi postać sprawującego nad nim pieczę Levi'a Ackermanna, zwanego także Najsilniejszym Żołnierzem Ludzkości. Mężczyzna przyjrzał mu się, by następnie przekręcić klucz w zamku i wszedł do środka.
– Dzień dobry, heichou... – ziewnął cicho, przecierając oczy.
– Dla kogo dobry, dla tego dobry. – mruknął pod nosem. – Co z tobą, Yeager? Wyglądasz jak gówno.
Nastolatek przygryzł wargę, po czym podniósł się do siadu.
– Nie spałem za dobrze... to nic takiego. – uniósł delikatnie kącik ust.
– Jak tam chcesz. – wzruszył ramionami. – Tylko ruszaj dupsko, jeżeli masz jakąkolwiek chęć, żeby zdążyć na śniadanie.
– Tak jest, heichou.
Chwilę później znajdowali się już pod drewnianymi drzwiami kilka pięter wyżej.
– Dobrze spałeś, Eren? Nie wyglądasz najlepiej. – odezwała się Mikasa, gdy chłopak wraz z nią oraz Arminem usiadł przy stole w jadalni.
– Tak, tak... jest dobrze. Nie martw się. – uśmiechnął się.
Blondyn zmierzył go spojrzeniem od stóp do głów. Jego wzrok mówił tylko jedno, co zielonooki doskonale wiedział.
"Chyba musimy pogadać".
Zdawał sobie sprawę, iż nie uda mu się uniknąć rozmowy z nieco niższym od siebie nastolatkiem. Westchnął. Od dziecka rozmawiał z Arlertem o wszystkim, a jednak... nie był pewien, czy jest gotowy powiedzieć mu zwłaszcza o jednej rzeczy, która dręczyła go najbardziej. I to całkiem długo. Zaczął skubać widelcem w talerzu nie zdając sobie sprawy z tego, że siedząca nieopodal postać nie spuszczała z niego wzroku.
✴
Kiedy był mały, zawsze z uwagą wsłuchiwał się w słowa matki, która opowiadała mu różne historie. Kilka z nich znał na pamięć, słowo w słowo, bo prosił ją, by mu je powtarzała co wieczór, gdy razem leżeli, zazwyczaj głodni, gdyż pieniędzy niespecjalnie starczało na jedzenie dla nich obojga. Do dzisiaj jedna z nich nie dawała mu spokoju. Była z nich wszystkich najciekawsza. Jednak nie widział w niej tego, co kiedyś, gdy jako mały gówniarz odgarniał przydługie, czarne kosmyki z twarzy, żeby móc wpatrywać się w identyczne jak te jego oczy Kuchel, która po chwili uśmiechała się do niego i proponowała, żeby w końcu je ściąć. Robiła to co jakiś czas. Lubił fryzurę, jaką układała z jego włosów po przycięciu ich do odpowiedniej długości. Za każdym razem, kiedy dawała mu lusterko powtarzała, że wygląda pięknie, niczym mały anioł, na co ten śmiał się cicho. Czochrała go po dopiero co ułożonych włosach i przytulała do siebie mocno.
Pewnego dnia się nie obudziła. Miał wtedy jakieś siedem lat. Chyba. Jak co rano otworzył oczy, spodziewając się dostrzec jej uśmiech, ale... jej twarz była blada. Wręcz nienaturalnie. Nie uśmiechała się. Leżała nieruchomo. Jej dłonie, policzki, przedramiona... wszystko było zimne. Po kilku chwilach dotarło do niego, że matka nie żyje.

CZYTASZ
Oczy Koloru Nieba | Riren
Fanfic(Opis prawdopodobnie ulegnie zmianie) Opowieść o tym, jak drogi dwóch kompletnych przeciwieństw: brutalnego, chłodnego kapitana i empatycznego, uśmiechniętego dzieciaka tytana, złączyły się w jedną. Cudowna okładka autorstwa kochanej Agaci, której d...