Chciałabym się pozbyć tych wszystkich uczuć. Wyrzucić je z własnego umysłu i duszy. Czuję jak zatruwają mnie od środka i nie pozwalają normalnie oddychać, funkcjonować. Chcę krzyczeć i pozbyć się tego wszystkiego. Chcę przez chwilę poczuć się wolna. Od strachu. Niechcianych myśli i emocji. Boję się, że pewnego dnia nie wytrzymam. Nie będę umiała powstrzymać słonych łez i zacznę płakać na środku ulicy pełnej ludzi. Wybuchnę jak bomba, która wszystko po drodze niszczy i nie będzie odwrotu.
– Więc krzycz, Melanio. Tutaj nikt cię nie usłyszy. Nikogo nie ma.
– Ty jesteś.
Czułam jego ciepły oddech na karku. Ręce oplatające mnie w pasie, trzymały mnie pewnie kiedy stałam blisko przepaści. Czułam się przy nim bezpiecznie i byłam pewna, że mnie nie puści.
–Ja, Melanio? A kim ja dla ciebie jestem? Obcą osobą, przed którą nie musisz udawać. Daję ci okazję do tego żebyś robiła to co chcesz. Daję ci moment na to abyś wyzbyła się wszystkich masek jakie nosisz i emocji, które cię przytłaczają. Pozwalam ci na to wszystko. Wiesz dlaczego? Bo ty robisz to samo dla mnie. Jesteś tutaj dla mnie. A ja daję ci możliwość tego byś była tu dla siebie. Tak, więc krzycz Melanio. Innej okazji nie będzie.
Posłuchałam Ryana. Zaczęłam krzyczeć dopóki starczyło mi sil w płucach, a w gardle nie zaczęło nieprzyjemnie drapać. Nikt oprócz Ryana nie słyszał mojej chwili załamania. On przez ten cały czas trzymał mnie mocno. Nie przestał nawet wtedy kiedy zaczęłam się wyrywać i spazmatycznie płakać. Nic nie powiedział przez ten cały czas. Po prostu był przy mnie i to było dla mnie najważniejsze. W tamtej chwili nie liczyło się dla mnie nic innego. Systematyczne ruchy jakie wykonywał McCrot przeczesując moje włosy palcami, pozwoliły mi się szybciej uspokoić. Wtulona w jego klatkę piersiową, wdychałam zapach perfum, które otaczały mnie z każdej strony. Nie wiem ile czasu byliśmy w takiej pozycji, ale robiło się coraz zimniej. Słońce dawno już zaszło, a my musieliśmy wrócić jeszcze do samochodu.
Jutro.
Następny dzień będzie dniem powrotu do normalności. Nie wiedziałam jak wygląda normalność. Bałam się wrócić do rodzinnego domu, przejść tymi samymi ulicami, spać w własnym łózko i kupować płatki śniadaniowe w sklepie na rogu ulicy. Za dużo się we mnie zmieniło bym mogła do tego wrócić. Jednocześnie wiedziałam, ze nie mam gdzie uciec. Nie potrafiłabym zostawić tego wszystkiego na nie wiadomo jaki czas. Porzucić wszystko co dawało mi poczucie bezpieczeństwa. Tylko, ze w tym momencie to Ryan McCrot był moim bezpieczeństwem. Azylem. Domem. Bezpiecznym portem, do którego zawsze mogę przybić i nie bać się, że zgarnie mnie sztorm.
– Złotą drachmę za twoje myśli.
– Ukradnę całe złoto Olimpu, byle tylko ta chwila trwała wiecznie. Nie chcę wracać do tego wszystkiego co zostawiliśmy za sobą.
– Nie da się uciec od problemów, Melanio. Choćby nie wiadomo jakby się pragnęło.
– To co my właśnie zrobiliśmy, Ryan? Jak nazwiesz sytuację gdzie dwoje osób, w nocy kradnie samochód, śpi po tanich hostelach i żywi się w barach całodobowych i na stacjach benzynowych, gdzie w każdej jest budka fotograficzna? Czy nie tak właśnie wygląda ucieczka?
– To tylko przerwa od życia. Ucieczka jest dla tchórzy, Melanio. A my wrócimy do normalności.
– To czym jest dla ciebie normalność? Walka z potworami? Zdradzanie dziewczyny? Zabijanie potwora, który udaje recepcjonistę?
– Tak, taka jest nasza rzeczywistość.
– To obłęd - nie życie.
Nie mogłam uwierzyć, że Ryan mówił całkowicie poważnie. Według niego to tak wyglądała normalność. Nie wiem co mnie bardziej bolało. To, że nie stara się tego zmienić czy naprawdę miał rację. Od teraz tak będzie wyglądać moje życie - ciągła ucieczka i walka z potworami, kłamanie, spanie z bronią pod poduszką i leczenie śmiertelnych ran przed pójściem do szkoły.
W czasie pobytu w Obozie starałam się to jeszcze wypierać z świadomości. Mogłam wmawiać sobie, że to do czego przygotowują mnie inni herosi nie są elementami, które pozwolą mi przeżyć w walce. Łatwiej mi było udawać niż przyznać się do tego, że grozi mi niebezpieczeństwo za barierą Obozu Herosów.
– Jesteśmy herosami. Owszem nie wybieraliśmy takiego życia i to nie nasza wina, że nasi rodzice mieli krótki, ale intensywny i skutkujący naszymi narodzinami, romans. Ale tacy jesteśmy - mamy moce i masę potworów na karku. Oprócz tego możemy żyć intensywniej i mieć pewność, że jeśli zginiemy nie będzie to na darmo. Mamy jakiś cel w życiu.
– Ale ja nie chcę zginąć z bronią w ręku i w ciemnym zaułku. Chcę się zestarzeć i czekać na przyjazd wnuków na niedzielny obiad.
– Nie zawsze mamy to czego pragniemy. To nie bajka, że zakończenia są szczęśliwe.
***
W dziewięćdziesiątym szóstym odkryłam co straciłam. Nie było to nic wyjątkowego i nie przypominało grzmot jaki wydaje Zeus gdy jest zdenerwowany. Było to podczas śniadania, które jadłam w pośpiechu przed wyjściem do szkoły. Mama krzątała się po kuchni, udając, że wcale nie przejmuje się moimi podpuchniętymi oczami i szlochem jaki słychać z mojego pokoju każdej nocy. Przypomniał mi się ten jeden konkretny wieczór i nasza podróż do Las Vegas. Nigdy tam nie dojechaliśmy, ale to nie było ważne - cel, który sobie wyznaczyliśmy był tylko pretekstem do ucieczki z Obozu. Zdarzyło się wtedy tyle rzeczy - szalonych, niebezpiecznych i romantycznych, ale gdybym mogła przeżyć to jeszcze raz, nie zawahałabym się ani chwili.
Za każdy razem kiedy otwieram pudełko w mojej głowie z imieniem Ryan, mam łzy w oczach. Moja mama nadal udawała, że nie widzi jak łzy (jedna za drugą) wpadają do miski z mlekiem i płatkami. Tak było jej wygodniej. Nie mogła znieść moich ataków paniki, płaczliwego bełkotu i monotonnego powtarzania imienia mężczyzny, który rozbił moje serce na milion kawałków.
W pewnym sensie ją rozumiem. Nie mogła patrzeć na cierpienie ukochanej córki, ale to nie upoważniało jej do ignorowania mnie kiedy byłam w pobliżu.
I kiedy prawie się już podniosłam, a trochę mi zajęło, ona zniszczyła mnie jednym prostym pytaniem.
– Którego z nich kochałaś bardziej, Mel?
***
Las Vegas było moim marzeniem. Synonimem początku nowego szczęśliwego życia, bez etykietek i przeszłości, która wisiała nade mną, grożąca upadkiem w każdej chwili. Kiedy Ryan o tym usłyszał, zaproponował mi coś całkowicie szalonego i impulsywnego. Chciał byśmy tam pojechali i zaczęli moje wymarzone życie w mieście rozpusty i hazardu. Pragnął spełnić moje marzenie, chociaż nie był mi nic winien.
Po tylu latach wydaje mi się, że nie zrobił tego dla samej ucieczki i odrobiny szaleństwa pod koniec wakacji. Zrobił to dla mnie. Zrobił to dla Melanie Regent, dziewczyny, która poszłaby z nim na koniec świata gdyby tylko się uśmiechnął. Udaję, że to nie była żadna forma litości. Pragnę wierzyć, że to był impuls płynący prosto z serca.
Ryan był dobrym człowiekiem. Wielu osób może sądzić inaczej, ale ja znam prawdę. Może i był oschły, wredny i nieprzewidywalny, ale kiedy byliśmy sami zmieniał się. Był delikatniejszy, bardziej rozmowny i opanowany. W jego uśmiechu było wtedy więcej szczerości, oczach zrozumienia kiedy czegoś nie rozumiałam, albo nie umiałam tego ubrać w słowa. Są dni, miesiące i lata, że cholernie tęsknie za wspólnymi wieczorami spędzonymi na plaży gdzie mogliśmy rozmawiać godzinami. Nie przeszkadzał mi wtedy chłód, niewyspanie z jakim musiałam się zmierzyć następnego dnia i rozkojarzenia, które w szczególności objawiało się podczas treningów z łukiem i sztyletami. Były to nasze wieczory gdzie marzenia stawały się prawdą, wątpliwości uciekały wraz z kolejnym podmuchem wiatru, a pytania męczące nas od tygodni odnalazły prawidłową odpowiedź.
CZYTASZ
Pomódl się za mnie || Percy Jackson
FanfictionMelanie miała piętnaście lat, kiedy kiedy trafiła do Obozu Herosów. Dziś ma trzydzieści sześć i nadal płaci za swoje błędy. Nie żałuje żadnej chwili spędzonej z Ryanem, ale kiedy o nich myśli ma łzy w oczach. Była w stanie zrobić dla niego wszystko...