10. Akcja ratunkowa.

77 7 3
                                    

Michał.

Praca jako kelner nie jest wcale taka zła. Tak właściwie to nawet mi się podoba. Niestety nie można powiedzieć tego o tym stroju, ale Kamilowi się podobało, więc to nie ma znaczenia.

Było przed 20 i zadzwoniła do mnie Laura. Nie było na razie wielu klientów, więc zrobiłem sobie przerwę. Wyszedłem tylnym wyjściem i odebrałem telefon.

- Jak tam zabawa? - spytałem dziewczynę.

- Michał... - jęknęła. - Tragedia... Moi rodzice za niedługo mają wrócić, a Kamil umarł...

- Jak umarł?

- No, leży i nie wstaję... Jest narąbany.

- Mogłem się tego po was spodziewać... Wiedziałem, że coś odwalicie.

- Nie rób mi teraz wyrzutów, tylko mi pomóż... Jak moi rodzice wrócą i zobaczą nas najebanych to nas więcej już nie zobaczysz.

- Okej, o której będą twoi rodzice?

- Za godzinę mniej więcej.

- Zaraz przyjdę i go zabiorę. - powiedziałem i rozłączyłem się.

Dlaczego oni zawsze coś zrobią i muszę im ratować tyłki?

Wszedłem na zaplecze i spytałem mamę czy mogę wyjść wcześniej. Oczywiście się zgodziła. Poszedłem się przebrać i udałem się szybko do Laury. Otworzyła mi drzwi i wciągnęła mnie szybko do środka.

- Michał, jak dobrze, że jesteś! - przytuliła mnie. - Kamil jest w moim pokoju.

Zdjąłem buty i poszedłem do jej pokoju. Kamil leżał na łóżku i spał.

- Kamil. - potrząsłem nim. - Wstawaj musimy iść. - dalej nim trząsłem.

Kamil lekko się przebudził i coś mamrotał pod nosem. Laura położyła się i przykryła.

- Weź moje klucze i zamknijcie za sobą. Ja już nie wstaję. - powiedziała odwracając się do ściany.

- Okej. - odpowiedziałem jej i pomogłem podnieść się Kamilowi.

Wróciliśmy do przedpokoju i wziąłem kluczę z zawieszką z kotkiem. Ubrałem buty i czekałem aż mój przyjaciel upora się ze zrobieniem tego samego. Nie udało mu się.

- Daj to. - klęknąłem przy nim i ubrałem mu buty. - Wkładaj kurtkę i idziemy.

Z tym zadaniem już sobie poradził. Wyciągnąłem go z mieszkania i zamknąłem drzwi na klucz. Pomagałem mu iść, bo wyglądał jakby miał się wywrócić.

- Gdzie idziemy? - zapytał mnie, gdy byliśmy już w połowie drogi.

- Do domu.

- Nie możesz mnie zabrać do domu. Nie jak jestem półżywy... - mamrotał tak, że aż ciężko było go zrozumieć.

- Idziemy do mnie, więc się nie martw. - odpowiedziałem mu.

- A twoi rodzice? - potknął się i runął w błoto.

- Na razie nikogo nie ma w domu, więc się nie martw i na miłość boską wstawaj. - pomogłem mu wstać.

- Okej...

W końcu doczołgaliśmy się do mnie do domu. Gdy tylko weszliśmy, to Kamil zdjął z siebie kurtkę i buty. Ja zrobiłem to samo i zabrałem go do kuchni. Nalałem mu wody do szklanki i dałem mu do picia. Wypił całą i położył głowę na stole.

- Dobrze się czujesz? - zapytałem się przyjaciela, który absolutnie nie wyglądał jakby w ogóle coś czuł.

- Mhm. - nie brzmiało to przekonująco.

Pedalskie dzieci awokado [yaoi]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz