Ostatnia Bitwa

2K 116 22
                                    

Życie nie jest takie cudowne jak niektórzy sobie wyobrażają. Podobnie jest z tego przeciwieństwem - nie każda osoba, która widzi same negatywy, jest faktycznie nimi otoczona.

Gdy grupka przyjaciół stała na dziedzińcu ich ukochanej szkoły patrząc w niebo, gdzie powoli tarcza ochronna budowała swoje sklepienie, chwycili za ręce i uśmiechnęli. Ginny i George odeszli kawałek dalej, obiecując sobie bezpieczny powrót, gdy Wiki i Fred zbliżyli się do siebie, przyglądając załzawionym oczom.

- Kocham cię. - powiedziała, chwytając go za kark i przyciągnęła do krótkiego, ale pełnego uczuć pocałunku.

- Obiecaj, że jeszcze się zobaczymy. - I chociaż nie odpowiedział jej "Ja ciebie też" te słowa ukrywały więcej niż człowiek, który nigdy się nie zakochał może, dostrzec.

Kiwnęła lekko głową i odbiegli od siebie, każdy na swoje pozycje, zaciskając spocone dłonie na różdżkach.

Bliźniaki oparły się o balustradę, a światło bijące od Protego Maxima oświetlało ich i tak blade twarze. Jasność wygrywała swoją bitwę z nocą, a ta ich miała się dopiero zacząć.

Przez myśli Freda przewinęło się jego całe życie. Od pierwszych kawałów, urodzin, narodzin Ginny, przez pójście do Hogwartu, lata przyjaźni z Wiktorią i jego pierwsze rumieńce, gdy zdał sobie sprawę, że lubi ją bardziej bardziej. A gdy George go zaczepił, przed oczami miał bieg przez tunel do Komnaty Tajemnic, walkę profesor McGonagall i Snape'a, pogodzenie się Percy'ego z całą ich rodziną oraz ostatni słodki pocałunek zmieszany z ogromnym strachem.

- Wszystko ok, Fred? - zapytał George, zerkając z troską na brata.

- Tak. - odparł, uśmiechając się słabo i szturchnął go łokciem. - A tam?

- Też ok. - również się uśmiechnął.

Oh, jak mało osób wie, że w raz z rozpadającą się tarczą, jednocześnie z rozpoczęciem wojny, bracia ściskali się, ścierając za swoimi plecami łzami, nie chcąc smucić tego drugiego.

Natomiast w głowie Wiktorii siedzącej cicho w objęciu Ginny, w kółko powtarzały się słowo profesor McGonagall.

- Hogwart jest zagrożony! – zawołała profesor McGonagall. – Brońcie naszych granic, chrońcie nas, spełnijcie waszą powinność wobec szkoły! "

 I zamierzała go spełnić.

~*~*~


 Tentakule, diabelskie sidła, mandragory oraz wiele innych niebezpiecznych roślin tworząc małą armię profesor Sprout, wraz z Puffonami toczyły głównie walkę z nie zliczoną ilością stworzeń atakujących ich ze strony Zakazanego Lasu. Błyski zaklęć i iskier odbijały się w kłach, ostrzach, którymi szalcownicy bronili się, gdy wytrącono im różdżki. Na dziedzińcu kamienne posągi, żołnierze ze ścian odpychali natarcie olbrzymów. Często na darmo, a ich ciężkie głowy, kończyny, korpusy rozpadały się na tysiące kawałeczków.

Krew znajdowała się wszędzie, niebo przecinały deportujący się czarodzieje, dementorzy oraz śmiercionośne zaklęcia. Testrale z niespotykaną dla nich brutalnością wgryzały się w krtanie nie widzących ich Śmierciożerów, gdy z innej strony zamku hipogryf padał z przeraźliwym i łamiącym serce piskiem. Hagrid z trudem odpychał i ciskał kamieniami w akromantule, wspominając przy tym swojego drogiego przyjaciela, Aragoga.

Przyjaciółki z trudem utrzymywały się na grzbiecie Firenzo, gdy uciekali z jednej z zasadzek Śmierciożerców. Pędząc jednym ze zrujnowanych korytarzy, centaur nadepnął niefortunnie na kamień. Szczęście w nieszczęściu, ponieważ w tym momencie, idealnie nad ich głowami przeleciała Avada Kedavra.

więzi rodzinne {fred weasley}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz