Rozdział III

2.7K 131 12
                                    

     Obudził się z tępym bólem głowy. Nie wiedział co się stało i gdzie się znajduje, ale czuł, że nie jest w swoim domu. Tak nie pachniał jego dom. Podniósł się ciężko do siadu i rozejrzał po sypialni, w której się znajdował. Ściany były koloru lekko złotego, komoda, szafa oraz łóżko było wykonane z ciemnego mahoniowego drewna, pościel była czerwona ta jak zasłony. Jego panika rosła z każdą chwilą. Mimo bólu w całym ciele, chciał jak najszybciej wstać i uciec. Nie czuł się komfortowo w obcych miejscach, kiedy nie wiedział jak się w nich znalazł i jak długo w nich przebywał... w sumie to i bez tego bał się obcych miejsc i nie chciał w nich przebywać. Odkrył się i zsunął nogi na podłogę, jednak gdy dotknął stopami zimnych paneli, przez całe jego ciało przeszedł bardzo nieprzyjemny dreszcz. Wtedy też zaczął nasłuchiwać czy nie ma kogoś w pobliżu. Na jego nieszczęście jednak ktoś był w domu i właśnie się tu kierował. Wstrzymał boleśnie oddech, nie wiedząc kogo zobaczy.
     Jakież wielkie było jego zdziwienie, kiedy przez drzwi wszedł lew, który zawrócił mu w głowie -  Kovu - ze sporą tacą w rękach. Zastanawiał się po co mu ona, jednak w aktualnej sytuacji, kiedy był na skraju wybuchnięcia płaczem przez panikę, a ponownym zemdleniem przez wieki ból w czaszce, nie był w stanie długo zajmować tym swoich myśli. Wpatrywał się wielkimi oczami w mężczyznę przed nim, nie mając odwagi odezwać się jako pierwszy. Czekał aż to mężczyzna zacznie mówić

     - Ile szczęścia! Nareszcie się obudziłeś! - powiedział radośnie lew i podszedł do łóżka, na którym siedział chłopak, odkładając tacę z lekkim śniadaniem i herbatą, na mały stoliczek. - Jak się czujesz? Leżałeś mi tutaj dwa dni, strasznie się martwiłem, mam nadzieję, że czujesz się trochę lepiej - zaatakował go potokiem słów, z lekkim, miłym uśmiechem.

     - C-co się stało? - spytał nieco zachrypniętym głosem i patrzył na niego z lekkim strachem w oczach. Ostatnim co pamiętał było to, że stał przy drzwiach, a potem... potem już nic. Bał się tego, co się mogło wydarzyć gdy był nieprzytomny.

     - Am... muszę cię bardzo przeprosić... Przeze mnie spadłeś ze schodów... Bardzo cię przepraszam, że coś takiego cię przeze mnie spotkało. Straciłeś przytomność, więc wziąłem cię do siebie, zawołałem lekarza, ten cię opatrzył, powiedział, że jak się obudzisz, to masz się nie ruszać z łóżka przez dwa dni przynajmniej. Na prawdę przepraszam, że przeze mnie to się stało - powiedział skruszony na jednym wydechu, z prędkością karabinu maszynowego i spuścił lekko głowę w dół. Czuł się winny krzywdy tej delikatnej osóbki, jaką był Ali.

     Patrzył na niego w niemym szoku. Nie spodziewał się tylu takich słów. Nie wiedział jednak co na to wszystko odpowiedzieć. Westchnął ciężko i w jednej chwili zrobiło mu się na tyle słabo, że jego oczy zaszły mglą, natomiast ciało zaczęło się osuwać z łóżka na ziemię.

     Gdy tylko dojrzał jak Ali zsuwa się z łóżka, szybko go złapał i przytrzymał, przytulając wręcz jego ciało do swojego. Nie zadając na razie żadnych zbędnych pytań, położył go delikatnie z powrotem na łóżku i wpatrzył w niego, gotowy w każdej chwili biec po lekarza.

     - Wszystko dobrze? - spytał po chwili, gładząc go po mokrym od zimnego potu czole. Martwił się nim, a do tego czuł bardzo wielkie wyrzuty sumienia. - Hej... proszę odezwij się.

     - Wszyst-tko dobrze... spokojnie - powiedział słabo, ale nie chciał żeby ten się tak przejmował. Widział w jego oczach to jak się martwi, jednak nie miał mu niczego za złe. Chyba tylko dlatego, że zakochał się w nim od pierwszego wejrzenia.

     - Jesteś cały blady... dasz radę coś zjeść? - spytał z tak wielką troską w głosie, że aż sam siebie zdziwił.

     - Nie jestem głodny... I-i nie musisz się aż tak mną martwić. Nie chce też ci dłużej przeszkadzać. Może lepiej będzie jak pójdę do dom...

This night | omegaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz