Może kiedyś, za jakiś czas...
Feliks Łukasiewicz szedł dziarskim krokiem przez zaśnieżone uliczki. Tak jak zwykle, przebiegł przez "most zakochanych", zatrzymał się przy sklepie zoologicznym, by popatrzeć przez witrynę sklepu i obejrzeć pływające w akwarium rubki, po czym przeszedł na drugą stronę ulicy. Podszedł do drzwi zadbanej kamienicy, a gdy zobaczył, że są otwarte, postanowił zrobić niespodziankę rodzeństwu, pojawiając się przed czasem. Ostrożnie wszedł po starych, krętych schodach na pierwsze piętro i zapukał trzy razy małą kołatką. Drzwi otworzyła mu jego siostra, Czechy.
-To ty Feliksie? Spodziewaliśmy się Ciebie później- powiedziała zaskoczona dziewczyna, jednak zaraz rzuciła się bratu na szyję.
-Witaj, siostro. Mam nadzieję, że totalnie nie przeszkadzam swoim przedwczesnym przyjściem- mruknął Polska w ramię szatynki, oddając przy tym uścisk.
-Och, nie, nic się nie stało, chociaż...Mógłbyś skoczyć do sklepu po jakiś sok? Zupełnie o tym zapomniałam, przez co mamy w domu samo piwo i wódkę, a sorki, ale chcę pamiętać coś z tego wieczoru- oznajmiła Radmila, zaraz robiąc kocie oczka w stronę blondyna.
Wyjść znowu na ten mróz? Brrr!
-No, dobra- zgodził się z udawaną radością i wyszedł z domu.
O tej porze, w wigilię, niewiele sklepów było otwartych, jednak zielonooki dzielnie przebijał się przez białe wysepki.
Niestety, gdy ciepłe buty zaczęły przemakać, nie było mu już tak wesoło. Było mu zimno, mokro, a z zamarzającego nosa ściekała mu strużka smarków, które co chwilę próbował wciągnąć z powrotem.
W końcu, zły na cały świat, usiadł na najbliższej ławce, obok jakiegoś bezdomnego. Spojrzał na swoje skostniałe palce. Chyba nie mogą mu tak po prostu zamarznąć, prawda?
Do domu nie mógł wrócić. Nawet nie chciał wyobrazić sobie wkurzonej Czeszki, trzymającj metalową chochlę, w którą uzbrajała się na całe święta.
-Pol'sha?- nagły ruch nieznajomego zwrócił jego uwagę.
Rosja?
Rzeczywiście, pod warstwą śniegu na głowie i ramionach można było zauważyć charakterystyczne dla federacji rosyjskiej detale, takie jak platynowe włosy, szalik oraz kremowy płaszcz.
-Wwania? Co ty tutaj robisz?- spytał zaskoczony Polak.
-O to samo mógłbym zapytać Ciebie. Dlaczego nie świętujesz teraz z rodziną?- fioletowooki otrzepał się z białego kurzu i odwrócił się w stronę Polski.
-Tak jakby, pierwszy zadałem to pytanie!- zziębnięte policzki pokryły się intensywną czerwienią- Z resztą, generalnie nie muszę Ci nic mówić!
-Och Feliksie, dobrze, że chociaż ty jesteś taki jak zawsze- mruknął z nostalgią Rosjanin, zamykając przy tym oczy.
-Coś się, totalnie, stało?- spytał zielonooki, zdezorientowany zachowaniem swojego wroga.
-Nie zrozumiesz... Nie przeszedłeś tego co ja- smutne spojrzenie fioletowych tęczówek znowu przeniosło się na twarz niższego chłopaka.
Czerwona jak pomidor...
-Och, zamknij się! Totalnie powiedz, co Ci leży na wątrobie- nikt nie będzie mu mówił, że nie rozumie!
-Ech, w takim razie...- przełknął ślinę- Gdy doprowadziłeś do upadku komunizmu, straciłem wszystko. Zabrałeś mi podwładnych, potęgę,... siostry. Jednak tak na prawdę chcę... chciałbym Cię przeprosić. Ja... robiłem straszne rzeczy...