°1°

1.5K 97 16
                                    

-Jack, słyszysz? Płyną po nas! Jack, obudź się! Jack!

Słyszałem ją. Bardzo dobrze ją słyszałem. Mój organizm jednak postanowił zupełnie odmówić posłuszeństwa. Nie byłem w stanie podnieść moich ociążałych powiek, cokolwiek wydobyć z mojego zaschniętego gardła, machnąć ręką. Totalnie nic. Po prostu nie mogłem dać żadnego znaku, że żyłem.

Rose przestała mną potrząsać. Chyba pomyślała, że już odszedłem z tego świata. Co było prawie prawdą - miałem wrażenie, że stoję na pograniczu między życiem, a śmiercią.

Odgłosy krzyczących na szalupie ludzi zaczęły się oddalać, a Rose wciąż znajdowała się na drzwiach. Chwileczkę, czyżby postanowiła się poddać? A co z obietnicą, którą mi dała? Ona musiała dalej żyć.

Chyba ona tez przypomniała sobie o obietnicy, bo z jej ust wydobył się cichutki, zachrypnięty, słaby głos:

-Wracajcie... Wracajcie... Wracajcie...

Nie mogłem odejść. Musiałem jej pomóc.

Zacząłem walczyć z ogarniającą mnie ciemnością i próbować rozruszać moje rozbolałe i sztywne z zimna kończyny. Mrok zaczynał być coraz słabszy, krew zaczęła szybciej pulsować mi w żyłach, a moje ciało odzyskało swobodę ruchów.

Udało się. Wywalczyłem życie.

Już miałem otworzyć powieki, już miałem spróbować otworzyć usta, by powiedzieć jej cokolwiek, jakieś słowa otuchy, kiedy nagle usłyszałem, jak rozpaczliwie powiedziała:

-Nie poddam się. Nigdy się nie poddam, Jack.

Nagle moje ręce zostały pozbawione oparcia. Przerażony otworzyłem oczy, będąc pewien, że zdążę jej dać znać, że przeżyłem, ale było za późno - odwróciła się ode mnie i zaczęła płynąć w stronę szalupy.

Moje ciało zanurzyło się głębiej w wodzie o rekordowo niskiej temperaturze. Hej, przecież przed chwilą resztkami sił udało mi się wrócić do żywych - nie mogę teraz zginąć!

Zacząłem poruszać moimi kończynami i płynąć w górę, zmuszając je do maksymalnego wysiłku. Płynąłem bardzo długo, miałem wrażenie, że już nigdy nie wynurzę się na powierzchnię. A jednak się udało.

Szalupa, która prawdopodobnie zabrała Rose, znacznie się oddaliła. Nie miałem szans do niej wejść. Rozejrzałem się po oceanie, starając się wysilić mój umysł. Jak by tu się uratować?...

Nagle zdarzył się cud - to kolejna szalupa zawróciła! Resztkami sił z zacząłem wymachiwać rękami. Chciałem też krzyczeć, ale z moich ust wydobył się tylko dziwny warkot i suchy kaszel.

Kiedy tylko mnie dostrzegli i wciągneli mnie do środka, przestałem reagować na polecenia. Osiągnąłem mój limit. Zapdłem w głęboki sen, podczas którego kilkakrotnie budziłem się na pokładzie Carpathii, jednak zaraz wracałem do niego z powrotem. Miałem bardzo wysoką gorączkę i pielęgniarki dawały mi bardzo mało szans na przeżycie. Koniec końców jednak, w dzień w którym Carpathia podbiła do portu w Ameryce, całkowicie odzyskałem przytomność i z radością, podszedłem do listy ocalałych i spytałem o Rose DeWit-Bukater będąc pewien, że zaraz ją odnajdę i będziemy żyli długo i szczęsliwie.

Ale myliłem się. Bo na liście ocalałych nie było żadnej Rose DeWit-Bukater.

~
powinnam kończyć pisać moje aktualne prace, a zamiast tego zaczynam coś nowego - typowa ja.
Mam nadzieję, że na wattpadzie znajdą się jacyś fani filmu Titanic i, że spodoba wam się ten rozdział... Chociaż w sumie, jest tak krótki, że trudno nazwać go rozdziałem, nieważne.
pozdrawiam❤

time for new beginning ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz