Pomieszałem łyżeczką w filiżance z kawą i wyjąłem wypalonego papierosa z ust. Podniosłem naczynie do ust i upiłem łyka napoju.
Ale jak do tego mogło dojść?
To pytanie zaśmieciło moją głowę już po raz kolejny. Już setki razy przetrząsałem mój mózg w poszukiwaniu racjonalnego rozwiązania, ale w końcu musiałem dojść do wniosku, że takiego nie ma.
Nie mogłem uwierzyć, że jej nie ma na liście. Kazałem sprawdzić mężczyźnie jeszcze kilka razy, ale on z pewnością siebie powiedział, że jedyne nazwisko DeWit-Bukater widnieje tylko przy imieniu Ruth. Wyrwałem mu listę z rąk i sam sprawdziłem, ale miał całkowitą rację.
Nie było tam żadnej Rose DeWit-Bukater.
Z początku miałem nadzieję, że po prostu nie wpisała się na listę. Że zaraz ją znajdę. Że padniemy sobie w ramiona. Że wszystko będzie już dobrze.
Ale tak się nie stało. Kilka godzin po dotarciu statku do brzegu, dostrzegłem Ruth, rozmawiającą z jakąś inną kobietą. Nie zamierzałem do niej podchodzić i wypytywać o córkę, ale postanowiłem się do nich przybliżyć i podsłuchać o czym rozmawiają.
-Bardzo mi przykro z powodu twojej straty, Ruth. -odezwała się kobieta.
Moje serce ścisnęło się z rozpaczy. Resztki mojej nadziei zostały niemal rozwiane, ale słuchałem dalej.
-Oczywiście. -odparła, jakby z lekkim przekąsem. -Tak kończą osoby, które zadają się z pasażerami trzeciej klasy, ot co.
Poczułem w sobie narastającą wściekłość, miałem ochotę wtrącić się do rozmowy, wykrzyczeć im w twarz, co o nich myślę, ale nie zrobiłem żadnej z tych rzeczy. Po prostu oddaliłem się, pogrążony w smutku i rozpaczy.
Aktualnie znajdowałem sie w środku schroniska dla osób poszkodowanych z Titanica. Czekałem na klucze do mojego pokoju.
Schronisko polegało na tym, że przez jakiś czas - nikt nie określił dokładnie ile, będziemy mieć za darmo dach nad głową i trzy posiłki dziennie.
Rząd amerykański chciał nam jakoś wynagrodzić całą tą tragedię. Ale żadne pieniądze, darmowe jedzenie i wygodne łóżko, nie przywrócą nam bliskich, którzy zginęli...
Przymknąłem powieki, myśląc o Rose. Wspaniałej, pięknej Rose z rudymi lokami opadającymi jej na twarz.
Kiedy przed oczami pojawiła mi się jej twarz, znowu zadałem sobie pytanie, jakim cudem ona zginęła.
Przecież doskonale widziałem. Na początku chciała się poddać, ale potem, kiedy przypomniała sobie o jej obietnicy, zaczęła płynąć w stronę szalupy. Byłem pewien, że ją dostrzegli i zabrali do siebie. Co mogło pójść nie tak?
Mogła jednak nie dotrzeć do łodzi i nie otrzymać ratunku. Mogła umrzeć w szalupie, lub na pokładzie Carpathii. Było bardzo dużo możliwości, ale każda z nich wydawała mi się bardzo mało prawdopodobna.
Wtedy, kiedy walczyłem z kuszącą śmiercią, robiłem to dla niej. Chciałem przeżyć tylko i wyłącznie dla mojej Rose. Ale po co to wszystko robiłem, skoro ona odeszła?
Moje oczy nagle stały się niebezpiecznie wilgotnie. Tak, moi drodzy, jesteśmy właśnie świadkami przedziwnego wydarzenia - Jack Dawson płakał. Było to zjawisko niespotykane i bardzo rzadkie.
Dopiłem ostatni łyk napoju i rozejrzałem się, nieco już zniecierpliwiony. Kiedy dostanę swój klucz? Chciałem już zobaczyć, jak będzie wyglądało moje tymczasowe mieszkanie.
-Pan Dawson Jack? -usłyszałem.
-Tutaj! -zawołałem, machając ręką.
Mężczyzna podbiegł do mnie i wcisnął mi do dłoni pęk kluczy.
-Będzie miał pan mieszkanie numer pięćdziesiąt dwa, na samej górze, na czwartym piętrze. -powiedział i zmarszczył brwi, spoglądając z uwagą na listę. -Miał pan... rodzinę na statku?
Rzuciłem mężczyźnie pytające spojrzenie. Dlaczego o to pytał?
-Nie. -odpowiedziałem. -A o co chodzi?
-Na liście osób jest jeszcze jedna osoba o nazwisku Dawson... Ale to na pewno tylko zbieżność nazwisk, skoro mówi pan, że nie płynął z panem nikt z rodziny. Zresztą, dostała już swój pokój, więc nie ważne.
Pokiwałem głową w zrozumieniu, uznając za trochę dziwne i zabawne to, że ktoś zapewne zupełnie mi nieznajomy, nazywał się tak jak ja. Podniosłem się z krzesła i ruszyłem schodami na górę.
Zazwyczaj miałem bardzo dobrą kondycję, ale po ostatnich zdarzeniach bardzo się pogorszyła. Każdy krok sprawiał mi trudność, a mój oddech szybko zaczynał być przyspieszony. Musiałem to czym prędzej zmienić.
Nareszcie doszedłem na osatnie piętro i odnalazłem wzrokiem drzwi z numerem pięćdziesiąt cztery. Podszedłem do nich i przekręciłem klucz w zamku.
Przez chwilę miałem uczucie deja vu, kiedy wpatrywałem się we wnętrze mojego pokoju. Był mały, ciasny, miał jedną prycz i okropnie w nim śmierdziało.
Tak bardzo kojarzył się z moją kajutą na Titanicu, że to było aż śmieszne. Jedyne czego brakowało to kołysania statku, reszty łóżek i mojego przyjaciela Fabrizio De Rossi.
Znowu poczułem gorycz, rozpalającą mnie od środka. Na Titanicu straciłem dwie bliskie mi osoby. Inni pewnie stracili jeszcze więcej.
Czemu świat był taki niesprawiedliwy?
CZYTASZ
time for new beginning ✔
FanfictionA gdyby tak Jack Dawson nigdy nie umarł? Gdyby udało mu się wydostać z wody i wsiąść do szalupy? Gdyby udało mu się wraz z Rose dostać się na brzeg Ameryki? Idealna historia romantyczna, prawda? Sprawy jednak kompllikują się bardziej, kiedy okazuje...