Ledwo zdążyłem zaparkować auto w garażu, a chłopaki już wyskoczyli mi z samochodu. Pośpieszyłem za nimi, bo tak jak przypuszczałem, lecieli w kierunku kanciapy, gdzie zamykamy z Lusią koty. Przecież, jak Misiu i Monster wpadną do tej drewnianej szopy, to zostaną z niej tylko drzwi i okno.
- Chłopaki! Z powrotem! - zawołałem obydwu, ale tylko Franek cofnął się w moim kierunku. - Jasiu! - krzyknąłem, ale starszy z bliźniąt najwyraźniej ma problemy ze słuchem. Podbiegłem do niego i chwyciłem go za ramię. - Jasiu, wolałem cię - powiedziałem do niego.
- Nie słyszałem - rzekł.
- Po co idziecie do kanciapy? - zapytałem.
- No, do kotków - rzekł Franek.
- Chłopaki, dopiero co wróciliście ze szkoły. Proszę pójść do domu, przebrać się w gorsze ciuchy, założyć stare stare kurtki i buty... Właśnie, buty! Jesteście już duzi i to wstyd, żeby mama czyściła wam buty. Zaraz dostaniecie szmatki i wodę w misce i ładnie wypucujecie swoje traperki.
Chłopcy popatrzyli na mnie ze zdziwieniem, a po chwili uśmiechnęli się do siebie. Chcieli już biec w stronę domu, ale chwyciłem obydwu za kaptury.
- Hola! Moment! Jeszcze nie skończyłem... Nie wolno wam wchodzić do kanciapy bez mojej zgody. Misiu albo Monster wparuje, przegoni koty i będzie ryk!
- Chyba miauczenie - odezwał się Franek.
Kiedy on się zrobił taki bystry?
- Dobra, lećcie do domu się przebrać.
Bliźniaki pobiegli w stronę tarasu. Monster obalił Franka. No to teraz będą dwie kurtki do prania.
- Tata! Ratunku! - zawołał mały żabol próbując podnieść się z ziemi.
Zagwizdałem na Misia. Piesek podbiegł do mnie i zatrzymał się przy mojej prawej nodze. Tak go sobie wyszkoliłem. Pogłaskałem go po łepku.
Franek tymczasem podniósł się z ziemi. Otrzepał spodnie.
- Albo nie! - zawołał kładąc się z powrotem na ziemi.
Podszedłem do Franka. Jego zachowanie bardzo mnie zdziwiło.
- Franciszek, co ty wyprawiasz? - odezwałem się do niego.
- No, podnieś mnie - odparł kładąc się twarzą do ziemi.
- Franek. Co ma oznaczać to twoje zachowanie?
- Nic. Jasiu tak zrobił pani...
- Wstań - zwróciłem się do niego, ale był uparty. Schyliłem się, by podnieść go z ziemi. Nie chciałem, żeby mi się przeziębił. Franek zaparł się nogami a potem kopnął mnie w kostkę.
- Hej! Co ty wyprawiasz?! - krzyknąłem na niego.
- Nic. Ci tylko pokazuję, jak Jasiu zrobił pani Kasi. A pani Kasia się popłakała...
Po tych słowach Franek z moją pomocą podniósł się z ziemi. Obaj spojrzeliśmy na stojącego na tarasie Jasia. Mały miał schyloną głowę. Był smutny.
Franek chwycił mnie za rękę i poprosił, bym się ku niemu schylił. Uczyniłem to.
- Tata, bo ja bardzo lubię moją panią i nie chcę, żeby płakała przez Jasia - szepnął mi do ucha.
- Wiem, synek. Chodź do domu...
Weszliśmy do mieszkania frontowymi drzwiami. Zdjąłem chłopakom buty i kurtki. Ich trapery od razu wystawiłem na dwór, bo były całe od błota. Wstawiłem pranie.
Chłopcy poszli na górę się przebrać, a ja poszukałem dwie małe gąbeczki, nalałem wody do niedużej miski. Jasiu i Franek mają już prawie po osiem lat. Najwyższy czas, żeby sami czyścili swoje obuwie.
Po kilku minutach chłopcy powrócili do salonu. Obaj byli zwarci i gotowi do pracy. Wyniosłem im na dwór tę miskę z wodą. Wytrzepałem ich buty z największego błota. Wziąłem do ręki gąbeczkę i pokazałem im, w jaki sposób należy myć buty. Powtórzyłem im chyba z pięć razy, że należy uważać, aby woda nie nalała się do wnętrza buta. Obaj twierdzili, że rozumieją ten jasny przekaz. Zostawiłem ich samych na dworzu, a sam wszedłem do domu.
Zajrzałem do lodówki w poszukiwaniu inspiracji na obiad. Ostatecznie zdecydowałem, że zrobię ziemniaki z cebulką, boczkiem, smażonym jajkiem i kiszoną kapustą. Zabrałem się za struganie kartofli, gdy oto w salonie pojawił się Marcelek.
- Hejo - odezwał się do mnie.
- No, hej.
- Co robisz? - zapytał.
- Obiad.
- Melka wróciła z wycieczki... Jest już w domu. Dwa dni jej nie widziałem...
- Straszne rzeczy. Weź nóż, pomożesz mi ziemniaki strugać.
- A jak pomogę to będę mógł iść?
- Nie, szlaban masz.
- Jestem dorosły...
- To po co się mnie pytasz o zgodę? Marcel, dorośli ludzie nie pytają się rodziców o zgodę na wyjście do swojej dziewczyny. Skoro ty zadajesz mi tego typu pytania oznacza to, że jesteś dzieciak a nie żaden dorosły, a jak wiesz, dzieciaki muszą się słuchać rodziców - pocisnąłem mu najlepiej jak potrafiłem. Podrapał się po głowie. Podszedł do szafki po nożyk.
- W takim razie nie będę ci się o nic pytał - rzekł podchodząc do mnie. Wziął ziemniaka do ręki i zaczął go obierać.
- Zrobisz, jak uważasz. Zaznaczę ci tylko, że jeśli złamiesz szlaban wymyślę ci taką karę, że się nie pozbierasz.
- Jaką niby?
- Kanciapa jest do uprzątnięcia, deski trzeba pociąć na tarczówce, garaż...
- Dobra! Zostaw coś dla Nikodema - przerwał mi.
- Nikodem nie wraca po nocach do domu...
- Bo jego dziewczyna nie mieszka w Zajezierzu. Zobaczysz, jak tylko kosmita dostanie Prawo Jazdy, będziesz go widywał w domu raz w tygodniu - zaśmiał się.
Wtem obaj usłyszeliśmy krzyki dobiegające z dworu. Pośpieszyliśmy z Marcelem sprawdzić, co się dzieje. Chłopaki obkładali się pięściami. Rozdzieliliśmy ich z Marcelem. Wprowadziłem obydwu do salonu. Jasia pokierowałem do kąta przy telewizorze, a Franka do kąta przy komodzie.
- Marcel, pilnuj mi ich. A niech mi któryś piśnie słówko! - zagroziłem, po czym poszedłem zrobić porządek z ich butami.
Wróciłem do domu może po pięciu minutach. Marcel wczuł się w rolę inkwizytora. Siedział na środku kanapy z laczkiem w prawej ręce. Zarówno Jasiu jak i Franek stali na baczność odwróceni przodem do ściany. W salonie panowała idealna cisza.
- Tata, przypilnowałem ci ich - rzekł Marcel chwilę po tym, jak wszedłem do salonu. - Poszedłbym do Melki, co?
- Po obiedzie pójdziesz - odpowiedziałem podchodząc do kuchennego blatu. Zostało mi jeszcze sporo ziemniaków do obrania, a powoli robiłem się już głodny.
- Przepraszam Franka za to, że go uderzyłem pierwszy - odezwał się Jasiu.
Uniosłem wzrok. Spojrzałem na Janka. Wciąż stał przodem do ściany a głowę miał spuszczoną na dół.
- A ja Jasia... - szepnął Franciszek.
- Franek, całym zdaniem! - odezwał się Marcel.
Zaniemówiłem. Nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, Franek zdecydował się poprawić swoje poprzednie wystąpienie.
- Przepraszam Jasia za to, że go uderzyłem jako drugi i czwarty - powiedział skruszonym głosem.
- O co się pobiliście? - zapytałem.
Ani Franek ani Jasiu się nie odezwali, co nie spodobało się Marcelowi.
- Tata chyba się wam o coś pyta! - wydarł się. Skarciłem go wzrokiem, bo ewidentnie na zbyt wiele sobie pozwalał.
- Ja uderzyłem Franka, bo wchlapał wodę do mojego buta - szepnął Jasiu.
Opłukałem ręce. Podszedłem do Jasia.
- Dobra, dość tego przesłuchania. Proszę podać sobie ręce na zgodę i nie życzę sobie żadnych bójek. Zrozumiano? - zwróciłem się do maluchów.
- Tak - powiedzieli obydwaj w tym samym momencie.
- Skoro jest zgoda między wami, to możecie się ubrać i iść pobiegać pół godzinki po dworze.
- Tylko nie wyłazić mi za ogrodzenie - rzekł Marcel wkładając laczka na swoją stopę. - Czopek zostaje w domu i żadnego dmuchania żab!
- Marcel! - nie zapanowałem nad sobą. Wydałem się na niego.
- Co? - oburzył się.
- Chłopaki, idźcie już na dwór...
Maluchy pobiegły na korytarz. Ja tymczasem usiadłem obok Marcela. Spojrzałem na niego próbując wyczytać coś z jego twarzy. Nie rozumiałem, skąd w nim tyle złości do braci.
- Marcel, trochę empatii. Jesteś ich starszym bratem a nie jakimś oprawcą.
- Sorka, nosi mnie, bo nie pozwalasz mi iść do Melki.
- Idź do ten Melki, niech cię nie widzę!
Marcel w sekundzie uniósł się z kanapy.
- O szesnastej masz być w domu! Zrozumiano?
- Tak! - odpowiedział wkładając buty w korytarzu.
Po chwili usłyszałem trzaśnięcie drzwiami. Już myślałem, że najbliższe pół godziny spędzę w samotności, ale wtem po schodach zszedł Nikodem.
Mój syn wlał wodę do czajnika, wsypał kawę w dwa kubki.
- Spodziewasz się kogoś? - spytałem.
- Nie. Czemu? Chcę napić się kawy ze swoim starym - odparł patrząc na mnie naprawdę poważnym wzrokiem. Wariat jeden!
- Ja ci zaraz dam starego! - pogroziłem mu.
Niko uśmiechnął się. Zajrzał od lodówki.
- Kawa i serniczek... Może być?
- Jasne.
Wstawiłem ziemniaki. Usiedliśmy z Nikodemem przy stole. Po krótkiej chwili zagotowała się woda. Mój syn łaskawie podniósł się z krzesła, zalał kawę wrzątkiem. Nałożył nam obydwu po kawałku sernika z jagodami. Podał kawę. Dobry dzieciak z tego mojego Nikodema.
Powspominalibyśmy trochę dawne lata, kiedy to byliśmy sami, kiedy nie było z nami Lusi i Marcela. Nasze życie wyglądało wówczas zupełnie inaczej niż teraz.
Nikodem pozytywnie mnie zaskoczył. Powiedział mi, że zabrał Marysię na grób swojej matki. Jejku, ostatnimi czasy tak rzadko o niej myślałem... Od jej śmierci minęło już prawie dziewiętnaście lat. Nikuś był maleńki, kiedy zmarła, a teraz jest już dorosły. Ale leci ten czas.