Nie zamierzałem odpuszczać Marcelowi. Co on sobie wyobraża? Nie respektuje moich zakazów czy szlabanów. W dodatku wymknął się z domu w nocy. Już ja go nauczę! Będzie chodził jak w zegarku!
Zaraz po obiedzie kazałem mu się przebrać w robocze ciuchy. Poszedłem z nim do garażu.
- Tu masz pędzel i farbę. Sufit ma być pomalowany dwa razy, ścianę starczy jak pomalujesz raz.
Marcel popatrzył na mnie z niedowierzaniem. Nie przypuszczał, że zlecę mu taką pracę do wykonania. Chciał coś powiedzieć, ale nie dopuściłem go do słowa.
- Zanim zaczniesz malować pomogę ci rozkręcić ten regał. Ewentualnie mogę ci przysłać Jasia i Franka do pomocy.
- Dzięki, obejdzie się - westchnął siadając na stole pod oknem. - Tata, wiesz, ile tu jest roboty? - zaczął się buntować. - Przecież ja tego przez tydzień nie zrobię.
- Zrobisz. Najpierw poodsuwaj te regały od ściany, obmieć ładnie pajęczyny i możesz się brać do roboty.
- Za to, że polazłem sobie wczoraj do Melki? - uniósł się.
- Za to, że jesteś nieposłuszny. Poza tym, czy wyręczenie ojca w odświeżeniu garażu to dla ciebie niewiadomo jaka kara?
- Dobra, idź już...
Wyprowadziłem z garażu samochód Lusi, żeby dać Marcelowi trochę przestrzeni.
Gdy wychodziłem z garażu, chłopak siedział na stole i rozmyślał. Był wkurzony. Wiedziałem jednak, że za moment dojdzie do głowy po rozum i weźmie się za robotę.
Wróciłem do domu. Jasiu i Franek bawili się na podłodze w wojnę. Rzucali w siebie klockami. Lusia z kolei wzięła się za porządki.
Przykucnąłem przy Jasiu.
- Czy ty przypadkiem nie miałeś kasy na zabawę klockami? - odezwałem się do niego.
- Tata, nie miałem. Mama powiedziała, że jak nie przeproszę pani, a ja przeprosiłem. I dzisiaj byłem grzeczny w klasie. Franek, powiedz!
- No, byłeś - odparł młodszy chłopiec.
Uśmiechnąłem się.
- No dobrze. W takim razie, proszę was teraz o sprzątnięcie tych wszystkich porozrzucanych zabawek. Pójdziecie trochę polatać po dworze i przypilnujecie mi Marcela, żeby ładnie pomalował ściany w garażu.
Chłopcom moja propozycja przypadła do gustu. Obaj prędko wzięli się za zbieranie klocków z podłogi. Pomogłem im, wyrobiliśmy się pewnie w pięć minut.
Lusia ubrała chłopaków. Obaj pobiegli na dwór. Pomyślałem, że pomogę żonie w pracach domowych. Wziąłem się za odkurzanie dywanów i w ogóle całej podłogi.
Jakieś pół godziny później do domu wbiegli Jasiu i Franek. Obaj byli cali od farby. Domyśliłem się, że wzięli sobie do serca moją sugestię, by pilnować brata.
- Tata, masz jechać po dwa czteropaki! - zawołał Jasiu od progu.
Wytrzeszczem na niego oczy. Co on bredzi?
- Może być Warka - dopowiedział po chwili.
- Marcel ci tak powiedział? - zapytałem.
- Nie, Oliwer - odparł.
- A Melka chciała Mirindę... - odezwał się Franciszek.
Totalnie mnie zamurowało. Marcel zorganizował sobie pomocników. Ma chłopak głowę na karku.
- To co mamy powiedzieć Oliwerowi? - dopytywał się Jasiu.
No, bez przesady, żebym ja jeździł po sklepach za alkoholem dla Oliwera! Nim zdążyłem przedstawić chłopakom swoje stanowisko w tej sprawie, do domu wszedł Marcel.
Chłopak bez słowa wyciągnął z lodówki pozostały po imprezie czteropak piwa i trzy puszki Pepsi.
- Przypomniało mi się, że mamy coś w lodówce - odezwał się patrząc na mnie. - A wy, malarze, tak stoicie? - dodał kierując wzrok na bliźniaków.
Maluchy pośpieszyły za nim i znów zostaliśmy z Lusią sami w domu. Dokończyłem odkurzanie, wyniosłem śmieci, naprawiłem wyrwane w salonie gniazdko.
Jakoś około dziewiętnastej postanowiłem zajrzeć do garażu, by sprawdzić, jak idą prace remontowe. No, w moim warsztacie oprócz Marcela, Melki, Oliwera i bliźniąt, byli jeszcze Aleks, Kornel i Julia. Każdy miał jakieś zajęcie. Sufit był już jak przypuszczam dwukrotnie pomalowany. Melka i Julia malowały ostatnią ścianę, chłopaki ustawiali meble, zaś najmłodsze dzieci kręciły się i wygłupiały.
No, poczułem się zobowiązany, żeby w jakiś sposób podziękować sąsiadom za pomoc. Wziąłem Marcela na stronę i poleciłem mu zamówić dla wszystkich pizzę. Sam zaś szczerze pochwaliłem jego kreatywność i umiejętność wybrnięcia z każdej opresji, po czym poszedłem do domu. Uszykowałem dla Marcela sto pięćdziesiąt złotych. Tyle chyba powinno wystarczyć na pizzę dla pięciorga dorosłych ludzi i trójki dzieciaków.
To się dopiero nazywa paradoks. Malowanie garażu miało być dla Marcela karą a zamiast tego chłopak miło spędzilił czas z przyjaciółmi i jakby tego było mało stałem się uboższy o sto pięćdziesiąt złotych. Tak to tylko Marcel potrafi mnie urządzić.
Ale to nic. Najważniejsze, że mam pięknie odmalowany garaż.