Babcia była naprawdę zdenerwowana. Półtorej godziny zajęło mi błaganie jej, żeby nie dzwoniła do taty. No cóż, wróciłem do jej domu po dwunastej w nocy. Niecodziennie mi się coś takiego zdarza.
To końcu babcia poszła spać, a ja poszedłem na górę do pokoju, który do niedawna był tak zwaną kancelarią dziadka. To pomieszczenie ma bodajże najmniejszy metraż, jeśli chodzi o pozostałe pomieszczenia znajdujące się w tym domu nie wliczając oczywiście łazienek.
Zawsze, kiedy śpię u babci, zajmuję właśnie ten pokój. Mam tu składaną wersalkę, jednoskrzydłową szafę, regał wypełnionymi książkami i biurko, na którym postawiłem sobie ramkę ze zdjęciem Marysi.
Zanim położyłem się spać, usiadłem przy tym biurku i wziąłem ową fotografię do ręki. Marysia... Mógłbym tak patrzeć na tę dziewczynę bez końca... Jest śliczna jak z obrazka. Ma jasne, błękitne oczy, długie włosy. Chciała iść do fryzjera ściąć je do ramion, ale poprosiłem ją, by tego nie robiła. Mi tam się moja Marysia podoba w długich włosach.
Siedziałem tak do drugiej w nocy patrząc na zdjęcie Marysi. Ciężko było mi tak wstać. Gdyby nie to, że w pewnym momencie Agata zaczęła skakać po mnie jako po trampolinie, jakoś zwlokłem się z łóżka.
Babcia jest kochana. Gdy zszedłem na dół, śniadanko pachniało już w całej kuchni. Omlety z jagodami i ze śmietaną to coś o czym nawet nie śniłem.
- Nikodem, może przyprowadź tu po lekcjach tą Marysię - odezwała się do mnie babcia.
Uśmiechnąłem się i spojrzałem na babcię starając się wyczytać z niej intencje, które nią kierują.
- Chodzicie po tym Toruniu niewiadomo za czym. Przyprowadziłbyś tutaj Marysię, poszlibyście na górę, nikt by wam nie przeszkadzał - ciągnęła dalej.
- Wątpię, czy znajdę dzisiaj czas, żeby przyprowadzić tu Marysię - odparłem. - Idziemy na lodowisko.
- Na lodowisko? Przecież nawet nie ma jak należy mrozu - zdziwiła się.
- Babciu, sztuczne lodowisko - wyjaśniłem.
Wtem do kuchni weszła Agatka. Moja mała siostrzyczka z rozpędu wskoczyła do mnie na kolana. Dałem jej buziaka i zrobiłem specjalnie dla niej mega zestaw śmiesznych min. Ale się śmiała! Próbowała je potem naśladować, ale ona ma geny raczej po Kromulskich niż po Jasińskich...
Pod szkołą spotkałem Marcela. Stał z naszymi kumplami z klasy, ale gdy tylko podszedłem, wziął mnie na bok.
Przeszliśmy się w kierunku boiska.
- Nie zgadniesz, co się wczoraj stało - odezwał się do mnie.
- Co? - zapytałem.
- Emila zabrała Melkę do ginekologa - rzekł.
Uśmiechnąłem się, a on walnął mnie ręką w ramkę.
- Co się śmiejesz? Nie jest w ciąży, debilu, ale ginekolog powiedział Emilii, że Melka nie jest dziewicą.
- No i co z tego? - odezwałem się.
- Co z tego? A to, że siedzę sobie z Melką u niej w pokoju, a tu nagle wpada pan Janek z takim pachem w ręku i delikatnie mówiąc, karze mi wracać do domu... Melka przerażona, ja też. Pytam się teścia, o co chodzi... No, jak mi odpowiedział, to musiałem wiać przez okno, bo był tak wpieniony, że mówię ci, Niko, wlałby mi jak jakiemuś gówniarzowi.
- Uciekałeś przed panem Jankiem przez okno? Zostawiłeś z nim Melkę? Ciota z ciebie, nie facet - skrytykowałem go. Ja nie zostawiłem swojej dziewczyny samej w takiej sytuacji. Na pewno nie.
- No, spanikowałem. Ale potem jak pisałem do Melki na messengerze to mówiła, że Oliwer wziął ojca w obroty...
- No, to nieźle...
- Nieźle to się działo, jak potem pan Janek przyjechał do naszego domu poskarżyć się na mnie rodzicom, że schańbiłem jego córkę.
- Że co?! - wybuchnąłem śmiechem. - I tata coś co gadał?
- A co miał mi gadać? Przecież wie, że my z Melką jesteśmy już dorośli i...
- Dorośli... - westchnąłem. - Że Melka jest dorosła to się jeszcze zgodzę, ale ty? Ty to szczeniak jesteś!
Popchnął mnie, zaczęliśmy się przepychać. Dotarliśmy na boisko, usiedliśmy na trybunach. Zapowiadał się piękny listopadowy dzień. Żal było iść do szkoły...
- Pan Janek z tatą popili sobie do późna. Zarobiłem od teścia dwa razy w gębę.
- Jo?!
- No, ale spoko tam. We dwóch z ojcem obalili dwie półlitrówki wódki...
- Jo? To nieźle się schlali...
- Oliwer przyjechał po pana Janka, a ten oświadczył, że on nigdzie nie jedzie, bo tu jest mu dobrze! Z Olim na siłę prowadziliśmy teścia do samochodu... Mówię ci, Niko, żałuj, że nie było cię w domu....
- E, nie żałuję - odparłem przeciągając się. - Byłem wczoraj z Marysią i Antkiem w kinie na premierze Spidermana.
- Skąd miałeś na kino? - spytał od razu.
- Od taty dostałem.
Przegryzł zęby, naburmuszył się.
- Ile ci dał?
- Tajemnica zawodowa - odparłem. Co się będę przed nim tłumaczył? Jak potrzebuje kasy nich idzie do ojca albo do mamy. Nie wierzę, że mama by mu nie dała stówki na tę jego słodką buźkę.
- Dobra, nieważne. Idziemy do szkoły? Dzwonek był.
Podniosłem się z ławki. Spojrzałem na iPhona. Było pięć po ósmej.
- Co pierwsze? - odezwałem się do brata.
- No, chemia! - wydarł się.
- O cholera! Walcewicz wpisze nam spóźnienia!
- No, to nie musimy się śpieszyć... I tak mamy po spóźnieniu i tak...
- W sumie - przyznałem mu radę i wolnym krokiem ruszyliśmy w kierunku naszej szkoły.