Rozdział 12

42 6 0
                                    

 Ciemność była tutaj tak czarna i głęboka, że Hataki nie mógł ujrzeć własnej dłoni wyciągniętej do przodu. Bolały go wszystkie kości, czuł się osłabiony do granic. Jego rana na przedramieniu została opatrzona prowizorycznym opatrunkiem z resztek jego ubrania. W powietrzu roznosił się zapach stęchlizny i krwi, było duszno. Nie był skrępowany, bo i tak nie mógł ruszać się z bólu. Może Beffana ich wzmocniła, ale to nadal były wampiry. W dodatku królewski ród, który był praktycznie nie do wybicia.

— Kurwa... — zaklął pod nosem. — No, Hataki, ciekawe jak się wykaraskasz z tego gówna — zażartował sam do siebie, żeby dodać sobie otuchy.

Młody Burren nie należał do słabych ludzi. Psychicznie jak i fizycznie był wytrzymały i twardy. W swoim mieście był uważany za wzór do naśladowania. Syn bogatego przedsiębiorcy, wysportowany, lubiany, ułożony, kulturalny, umiał logicznie myśleć... Marzenie każdej nastolatki, która go poznawała. Miał tylko siedemnaście lat, ale do śmierci jego ojca zajmował ciepłą posadkę w jego biurze, bo łeb miał nie od parady.

Jednak na co mu się to zdało? Teraz te wszystkie rzeczy były śmieszne, jak śmieci. Wpakował się w coś co nie powinno nigdy mieć miejsca. Sprowadził na swoich wiernych przyjaciół karę śmierci. Co gorsza, Gabriel obiecał, że nie puści mu tego płazem i za jego śmieszny wybryk napuści swoje wojska na cały jego kraj... Wywołał wojnę z wymiarem najpotężniejszych istot.

Miał szczerą nadzieję, że jego ludzie zdołali uciec w jak najliczniejszej grupie. Martwił się o nich bardziej niż o siebie samego. Jego i tak czeka śmierć, matka nie żyje od dziesięciu lat, ojciec od dwóch, rodzina zostawiła go pod opieką schorowanego wujka, który się nim nie interesował. Nie ma po co wracać, nie ma do kogo. Ale oni? Większość z nich ma kochające rodziny, które pewnie wyczekują ich powrotu z niecierpliwością, niektórzy mają już własne dzieci, niektórzy sami są nadal dziećmi. Łącznie z nim. Sprowadził na nich najgorszy los z możliwych. Nie osiągnęli niczego, a dodatkowo wywołali katastrofę narodową.

— Ojciec nie byłby dumny... — westchnął smutno.

Clode zawsze powtarzał mu, żeby nie szukał zemsty. Że zemsta to najgorsze wyjście z możliwych. Pouczał go za każdym razem, gdy planował się na kimś odegrać. I o dziwo Hataki wziął sobie te nauki do serca. Nigdy później nie zemścił się na nikim za nic. Ale gdy wampiry dobrały się do Clode'a, czara się przelała. Nie miał już dla kogo podtrzymywać tych nauk, więc przez dwa lata szkolił siebie i przyjaciół, a później jeszcze innych ludzi, którym te pijawki zlazły za skórę. Był wytrwały i przygotował wszystkie plany, bo miał ich aż trzy. Każdy przewidywał inny obrót sytuacji. Jednak żaden nie przewidział tego...

— Zostaw mnie z nim samego — męski głos rozległ się za drzwiami, które stopniowo się uchylały wpuszczając do środka wąski strumień światła. Hataki zasłonił dłonią oczy i przywarł plecami do ściany. Serce zaczęło łomotać mu w piersi jak szalone. To koniec, pomyślał i zaczął odmawiać w myślach modlitwę.

Gabriel wsunął się do pomieszczenia i ciężkimi krokami podszedł bliżej do skazańca, pstryknięciem palców zapalając świece przymocowane na ścianach. Oczom Hatakiego ukazały się teraz ciemne, ceglane mury, na których widniały oznaki mijania czasu. Wszystko się sypało. Zauważył wąski stół, który nie wyglądał na solidny.

Książę ukucnął przy Burrenie i wręcz przyjacielskim gestem pomógł mu podnieść się i usiąść. Obrzucił go dziwnym spojrzeniem i wpatrywał się w niego z taką intensywnością, że Hataki aż wstrzymał oddech.

— Wybacz te spartańskie warunki — zaczął nagle. — Sam rozumiesz, dopuściłeś się zamachu na moją matkę i na mnie. Nie mogę traktować cię jak gościa — widząc zakłopotanie na twarzy młodzieńca, Gabriel kontynuował. — Ktoś zaraz przyniesie ci jedzenie i wodę. Przyślemy też medyka, opatrzy cię i poda jakieś płyny na wzmocnienie.

Król ŚmierciWhere stories live. Discover now