Gdyby Halt mógł rzucać pomniejsze* klątwy...

860 61 37
                                    

Zima. Niedawno spadł świeży śnieg.
Halt wziął kubek z kawą i podszedł do okna. Trzeba tu trochę przewietrzyć -pomyślał i je otworzył.
Nagle na zewnątrz rozległ się dziwny odgłos, jakby ktoś wałkował jodłującą wiewiórkę. Halt wychylił się lekko, by zobaczyć o co chodzi.
-Co tu do jasnej- urwał, bo oberwał sporą śnieżką w twarz. Gdzieś z lewej strony usłyszał cichy chichot. Ughh, ten durny śmiech rozpoznałby wszędzie.
-HORACE! -ryknął Halt z resztką śniegu na twarzy. -Natychmiast do mnie!
-Ani mi się śni -dobiegło zza drzewa.
-Liczę do trzech. Raz...dwa...
Horace szybko przytuptał do okna. Co jak co, ale jak Halt liczy do trzech, to lepiej nie ryzykować...
-O co chodzi Halt?
Halt uniósł jedną brew.
-O co chodzi? W sumie o nic nie chodzi, jeśli "nic" oznacza "przez Horace'a mam śnieg na twarzy i śnieg w porannej kawie".
-Ale to nie ja!
-No weź nie gadaj. To ty nie jesteś Horace? -zdziwił się Halt.- To dziwne, przecież twarz masz kubek w kubek jak on.
-Nie. To znaczy tak! To znaczy... Jestem Horace, ale to nie ja zrobiłem!
-No to niby kto, Svengal? On jest w Skandii.
-To był...
Zza drzewa wyskoczył Gilan i podbiegł do Horace'a.
-Nie! Nie mów kto!
Halt spojrzał na niego z politowaniem.
-Oj Gilan, Gilan... I ty też? Kto tam jeszcze siedzi?
-Nikt nikt, naprawdę. I to wszystko jego wina! Ja tylko jodłowałem -szybko dodał Horace
-Czyli tylko was dwóch, tak? -upewnił się Halt i zaczął coś mamrotać pod nosem.
Horace spojrzał na niego niepewnie.
-H...Halt, Co ty tam mamroczesz?
-Nic nic mój drogi, tylko rzucam klątwę. Mam mówić głośniej?
-A proszę -parsknął Gilan. -Ja się nie boję.
Teraz również wszystkie wróble spojrzały na Gilana z politowaniem.

[Nie cytuję tu całej klątwy, byście jej nie użyli kiedyś przeciwko mnie .-.]
-...adrabakabra, ciocia Gosia, niech wam wyrosną rogi jak u łosia! -dokończył Halt.
-To wszystko? Mogę już iść do domu? -spytał kpiąco Gilan.
Halt nic nie odpowiedział, tylko spojrzał na czubek jego głowy.
-Co? -Gilan też spróbował spojrzeć w górę, na swój kaptur, ale rzecz jasna mu się nie udało. Spojrzał więc na Horace'a i wybuchnął śmiechem.
-Hahahahahaha co ty masz na głowie?
-Pytanie raczej, co ty Gil, masz na głowie?
-A najlepsze pytanie, co wy macie w głowach? Bo na głowach to proste, włosy i rogi łosiowe -wtrącił Halt.
-Poroże. -poprawił mimowolnie Horace. Nagle dotarł do niego sens tego słowa. -Znaczy...co?! Poroże?!
Dotknął ostrożnie głowy, a następnie spanikowany pobiegł się przejrzeć się w zamarzniętej sadzawce. Tknięty przeczuciem Gilan pobiegł za nim.
-Znikną im za jakiś tydzień -mruknął do siebie Halt i poszedł zaparzyć nową kawę.
                       ***
Will: Halt Siwobrody znany jest
Ten, co waleczne ma serce
Z tego, że nożem strzy-
Halt: PIECZONA KURA Z KISZONYM JELENIEM, NIECH TWA MANDOLA SIĘ STANIE JEDZENIEM.
Halt: Należało ci się, miłego dnia życzę. *odchodzi*
Will:
Will: *patrzy na swoją mandolę  która zmieniła się w marchewkę*
Will: Przynajmniej nie nazwał jej lutnią.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
*pomniejsze, gdyż ponieważ jakby mógł większe, to świat wyglądałby tak:
Ktoś: *zadaje Haltowi pytanie*
Halt: Akrabadabra, zostań chrzanem.

Ktoś: *szepta gdzieś w Australii* Kawa bez miodu jest lepsza...
Halt: Łuk, motyka, stary morświn, udławisz się jutro ośćmi.

Et cetera. Populacja w końcu spadłaby do jednej osoby (Halta), a on by siedział, pił kawę i był szczęśliwy.
Koniec xD

Zwiadowcy: Co by było, gdyby...?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz