Rozdział 7

627 60 24
                                        

Nina

Zmroziło mnie totalnie i nie mogłam się ruszyć. A tym bardziej nic powiedzieć. Nie przesłyszało mi się? On tu naprawdę stał? Nieprzyjemny dreszcz przebiegł mi wzdłuż kręgosłupa, stawiając dęba włoski na karku, co było jasną odpowiedzią na zadane sobie pytania. Czułam jego obecność. Stał na wprost, dość blisko, by ciepło jego ciała otulało mnie całą.

Powoli otrząsałam się z pierwszego szoku, choć wszystkie mięśnie miałam napięte tak mocno, że to aż prawie bolało. Dym chwilowo zasnuwający mój umysł ulatniał się, a pierwsze przerażające myśli zaczęły docierać do mnie z prędkością światła.

Zacisnęłam w dłoni dyktafon, przygryzając wargę.

Nie mogłam uwierzyć, że był świadkiem tak intymnej i prywatnej dla mnie chwili. Chciałam go uderzyć. Mocno. Za podsłuchiwanie. Podejrzewałam jednak, że jeśli zrobiłabym cokolwiek, magia tego momentu prysnęłaby, budząc w Noahu potwora, który ostatnio nawiedzał mnie nie tylko w szkole, ale i w nocnych koszmarach.

— J-jak... — Odchrząknęłam. Mój głos pod wpływem silnych emocji zniekształcił się tak bardzo, że ledwo go rozpoznawałam. — Jak dużo z tego usłyszałeś?

Nie wiedziałam, czy chcę znać odpowiedź na to pytanie. Przerażało mnie, co mogę usłyszeć i zaczęłam zastanawiać się... Nie. Mój mózg zaczął pracować na najwyższych obrotach, żeby przypomnieć mój monolog sprzed chwili, który kierowałam do dyktafonu. Jezu... to musiało z jego perspektywy wyglądać żałośnie. Moje policzki natychmiast zalała czerwień.

Czy mogłabym się gdzieś schować? Halo, potrzebny bunkier... najlepiej taki, aby zamykał się na dziesięć spustów... 

Zanim jednak znalazłabym jakikolwiek, prędzej ze wstydu zapadłabym się pod ziemię.

— Wystarczająco dużo — odparł bez krzty uczucia, żadnej emocji, po której mogłabym rozpoznać, jakie ma wobec mnie intencje.

Wystarczająco? Czyli co dokładnie?

Przełknęłam ślinę. Zalewało mnie coraz większe zażenowanie tą sytuacją. Zażenowanie i przerażenie. Wzdrygnęłam się tak mocno, że aż się zachwiałam. Czy powiedziałam coś nieodpowiedniego? Wątpię. Noah wtedy nie byłby taki spokojny. Mówiłam o pisaniu. O tym, jak bardzo za tym tęsknię, jak bardzo mi tego brakuje. Mimo to poczułam wszechogarniającą chęć przeproszenia go. Przeproszenia, że wszystko poszło nie tak jak powinno.

— Usiądziemy? — zapytał, a w jego głosie pierwszy raz nie pojawiła się obojętność.

Zastąpiła ją łagodność. To było niczym silny podmuch wiatru, który niemal zwala z nóg.

Pokiwałam głową, bojąc się, że jak powiem cokolwiek, przełączy się w nim jakiś pstryczek i ucieknie stąd. A ja musiałam z nim porozmawiać. To mi nie dawało spokoju. Kiedy już powiedziałabym to, co chciałabym powiedzieć, moglibyśmy się nawzajem ignorować i udawać, że się nie znamy, ale po prostu... musiałam wydusić z siebie każde najdrobniejsze słowo, które tkwiło niewypowiedziane w mojej głowie.

Cofnęłam się kawałek. W końcu moje łydki zetknęły się z przeszkodą. Wyciągnęłam rękę w dół, dotykając twardej, chłodnej, gładkiej powierzchni ławki, po czym usiadłam na samej krawędzi i czekałam, aż on zrobi to samo. Moje skostniałe palce mocno zaciskały się na pasku torby, gdzie przed chwilą schowałam dyktafon. Patrzyłam w dal, ale czułam na sobie jego palące spojrzenie. Tam, gdzie ono padło, tam właśnie dreptały mrówki.

— Mam rozumieć, że nie dasz mi posłuchać całości nagrania? — wypalił nagle, a ja skierowałam gwałtownie głowę w stronę źródła jego głosu.

DyktafonWhere stories live. Discover now