Rozdział 9

590 53 11
                                    

Od mojej rozmowy z Noahem minęło kilka dni. Przez cały ten czas totalnie mnie unikał, nie zamieniliśmy ze sobą więcej ani słowa. Z jednej strony to dobrze, bo w żaden sposób mi nie dokuczał, więc miałam spokój i mogłam odetchnąć z ulgą, lecz z drugiej strony... po naszej rozmowie sądziłam, że sytuacja nieco bardziej się zmieni. Że nawiązała się między nami choć cienka nić porozumienia. Próbowałam zebrać się na odwagę, by z nim pogadać, ale za każdym razem tchórzyłam, bojąc się, że mnie spławi, albo co gorsze — skończy się nasze umowne zawieszenie broni i znów zacznie się koszmar.

Nie wspominałam Cass o naszej konfrontacji na dziedzińcu, więc zdziwiła się, gdy minęłyśmy go na korytarzu, a on nie odezwał się nawet słowem. Pytała, lecz odpowiedziałam wymijająco. Nie drążyła tematu. Wolałam to przemilczeć. Znając ją, byłaby przeciwna poprawieniem się moich relacji z Noahem i zła, że nie posłałam go wtedy do diabła. Chociaż to i tak najmniejszy problem. Gdyby Cass się dowiedziała, jakie miałam zamiary, w życiu by mi nie pozwoliła na realizację ich. Jej zdaniem powinnam trzymać się od niego z daleka i nawet nie próbować podchodzić. Pewnie dlatego w szkole w ogóle nie odstępowała mnie na krok, bym przypadkiem nie zrobiła czegoś głupiego.

Niewidomi mieli to do siebie, że gdy już tak nie widzieli, czy od urodzenia czy od pewnego okresu w swoim życiu, każdy inny, pojedynczy zmysł wyostrzał się i nie sposób było czegoś przeoczyć. Czasami odnosiłam wrażenie, że bez wzroku jestem bardziej spostrzegawcza niż wcześniej. Gdy więc wchodziłam do klasy pani Johnson, poczułam to. Ten specyficzny zapach męskiego perfumu, lekki powiew, kiedy mnie mijał, ciepło, które biło prosto od jego ciała. Z nikim bym go nie pomyliła. I choć znajdowała się przy mnie Cass, moja ręka wystrzeliła w stronę Noaha, chcąc go zatrzymać, nim zdążyłabym stchórzyć. Jego już jednak tam nie było. Ulotnił się szybciej, niż udało mi się zareagować.

— Co ty wyprawiasz? — syknęła do mnie wtedy przyjaciółka, która była skazana na odprowadzenie mnie pod same drzwi klasy.

— Robię to, co powinnam była zrobić już dawno temu — wypowiedziałam na głos swoje ostatnie spostrzeżenia z ostatnio typową dla mnie zupełną obojętnością. — Ale on chyba woli tego uniknąć — dodałam, mrużąc oczy i zamyślając się na chwilę.

Cass nie mogła wiedzieć, o co mi chodzi. Nadal stała na etapie „mocno ugryźć, przeżuć i wypluć", więc taka jego reakcja wydawała jej się oczywista. Skoro wcześniej nie chciał się konfrontować, czemu teraz nagle miał chcieć?

— Jak na razie jedyne co robisz, to pakujesz się w niezłe kłopoty. — Taka jej odpowiedź wcale mnie nie dziwiła.

Bez słowa, przytrzymując się futryny mosiężnych drzwi, weszłam do środka. Cassandrę pozostawiłam samą na korytarzu.

Godzinę później, gdy zadzwonił dzwonek, wyszłam za drzwi, by trochę odetchnąć. Oparłam się o ścianę i zjechałam po niej na ziemię, wypuszczając z siebie świszczący oddech. Po tej lekcji czułam się jeszcze bardziej wyczerpana, w gorszym humorze, niż wtedy, kiedy tam wchodziłam.

Pani Johnson znów na mnie naciskała. Choć lubiłam tę kobietę, była przesympatyczna, cierpliwa i ciepła, to jednak nie potrafiła dojść ze mną do porozumienia. Ile to potrwa, nim zorientuje się, że tę walkę przegra? Pisanie to zamknięty rozdział. Świerzbiło mnie, by wrócić do domu i usunąć to, co niegdyś stworzyłam — raz na zawsze. Zacisnęłam dłonie mocno w pięści, aż długie, nieobcinane dawno paznokcie zaczęły boleśnie ranić mi skórę. Wzięłam kilka głębszych oddechów, orientując się, że ludzie ze szkoły zaczynają mnie powoli otaczać. Dookoła wszędzie roznosiły się dźwięki — zwykłe rozmowy, których urywki docierały do moich uszu z jednej strony, potem przechodząc na drugą i znikając w głębi korytarza poza mój zasięg. Głośne, niespodziewane trzaskanie szafek powodowało, że się wzdrygałam, a śmiechy od ucha do ucha wywoływały u mnie odruch wymiotny. Skuliłam się, krzyżując ramiona na piersi. Pragnęłam stąd zniknąć.

DyktafonWhere stories live. Discover now