Rozdział 25

485 49 28
                                    

Ostatnia lekcja. Ostatni dzwonek.

Chciałabym wybiec z klasy, gnać przez korytarz prosto na dziedziniec, na szkolny parking. Potrzebowałam wyjaśnień. W głowie miałam totalny harmider. Próbowałam jakoś połączyć wątki, znaleźć w pamięci coś, czego wcześniej nie dostrzegłam, coś, co przegapiłam. To wszystko nijak składało się w logiczną całość. Może źle usłyszałam? Może coś przekręciłam?

Nie. To niemożliwe.

Noah i Cass sypiali ze sobą.

Dlaczego żadne z nich mi nie powiedziało? Przecież mogłam to zrozumieć. Nie oceniałabym ich. Nie wypominała niczego. Oni woleli to jednak zataić, co chyba bolało najbardziej. Fakt, nie byliśmy z Noahem oficjalnie parą, przynajmniej on tego nie przyznał, ale to, że mnie pocałował i trzymał za rękę przed całą szkołą, coś znaczyło, prawda? Z Cass przyjaźniłyśmy się od dawna, tak bardzo nienawidziła Noaha, gardziła nim, co, jak myślałam, było spowodowane tym, jak mnie traktował. Najwyraźniej się pomyliłam. Tu cały czas chodziło o nią. O nich oboje.

Cass czekała na mnie przed klasą. Nie umniejszyło to jednak mojej wściekłości. Szłyśmy w milczeniu. Jedynie odważyła się ze mną przywitać, potem nie odezwała się słowem. Chciałabym wiedzieć, czy było jej choć minimalnie głupio. Czy choć trochę tego żałuje.

Chłodne powietrze buchnęło mi w twarz, gdy tylko przeszłyśmy przez główne drzwi szkoły. Cass zesztywniała, czym dała jasny sygnał, że Noah już na nas czeka. Pociągnęłam ją, byśmy szły dalej. Nie oponowała.

— Możemy jechać? — zapytałam, próbując nie zdradzić, jak bardzo się denerwowałam.

— Musimy to przełożyć — odpowiedział Noah równie beznamiętnym tonem co ja.

— Co? Jak to? — Cass protestowała. — Nie, miejmy już tę rozmowę za sobą. Ona powinna była odbyć się już jakiś czas temu.

— Ty akurat w tym przypadku masz najmniej do powiedzenia — warknął na nią. — Coś jest nie tak z moim bratem. Mama dzwoniła. Muszę jechać do szpitala.

Całe śniadanie właśnie podeszło mi do gardła. Zrobiło mi się potwornie słabo i gdyby nie podtrzymująca mnie ręka Cass, poleciałabym twarzą na beton.

To wszystko twoja wina.

Łzy niespodziewanie wkradły się pod powieki i groziły ujawnieniem się. Jeśli on teraz zginie... jeśli on się nie wybudzi... nigdy sobie tego nie wybaczę. Nigdy nie wybaczę sobie tego, jak potoczył się tamten wieczór, tamte dni. Wiele rzeczy mogłam zrobić inaczej. Popełniłam mnóstwo błędów, których już nie dało się naprawić. Noah miał rację, winiąc mnie o ten wypadek. Miał cholerną rację.

— Chcę... chcę jechać z tobą do tego szpitala.

Noah przez chwilę milczał.

— Nie.

Poczułam, jakby uderzył mnie w twarz. Cofnęłam się o krok, potykając o własne stopy. Szybko odzyskałam równowagę, jednak ból sprawił, że nie byłam w stanie nic powiedzieć. Gardło miałam zaciśnięte tak mocno, że ledwo nabierałam powietrze do płuc. Dolna warga mimowolnie zadrżała, ale zagryzłam ją, aby nie dawać mu jeszcze większej satysfakcji, jak bardzo to zabolało.

— Oddychaj, Nino — szepnęła Cass.

Zacisnęłam dłoń na jej, bo potrzebowałam tego. Chociaż wciąż byłam na nią cholernie wściekła, dawała mi teraz największe wsparcie, a ja to doceniałam. Wzięłam oddech, potem go wypuściłam. I tak znowu jeszcze dwa razy.

DyktafonWhere stories live. Discover now