Rozdział 22

536 51 11
                                        

Noah

Widziałem po wyrazie jej twarzy, jak bardzo się denerwuje. Mocno zaciskała ręce, tak że kostki jej zbielały. Nie odzywała się przez całą drogę do domu. Była blada jak ściana. Błądziła gdzieś myślami, wyglądała na nieobecną. Martwiłem się tym. Jeśli lekarz dziś powie, że nie ma na co więcej liczyć, ona może się nie pozbierać.

Kiedy tylko zmieniłem bieg, wyciągnąłem rękę w stronę Niny, aby złapać jej dłoń. Wzdrygnęła się, ale nie protestowała. Uścisnąłem ją w uspokajającym geście.

— Dziękuję — szepnęła, ale to było tak ciche, że miałem wrażenie, jakby mi się zwyczajnie zdawało.

Zatrzymałem auto pod domem, ale żadne z nas się nie ruszyło. Zapadła cisza, bo nawet muzyka już nie grała. Spojrzałem na nią. Nina natomiast oczy miała utkwione w to, co rozpościerało się przed nami, czyli pustą ulicę i zaparkowane przy niej samochody oraz w drzewa rosnące dookoła, tak jakby usilnie próbowała to zobaczyć. Jej klatka piersiowa prawie się nie poruszała.

— Nino, wszystko będzie w porządku — zapewniłem, choć to w nawet w najmniejszym stopniu nie poprawiało jej samopoczucia.

Odwróciła głowę w moją stronę, biorąc głębszy wdech po raz pierwszy, odkąd wsiedliśmy do auta. Cała dygotała. Nastrój ostatnich dwudziestu godzin kompletnie prysł jak bańka mydlana, którą wokół siebie zresztą wznieśliśmy. Minęło może paręnaście minut, kiedy jeszcze cieszyliśmy się swoim towarzystwem, a czułem się, jakby minęły wieki. Jeszcze bardziej to uczucie potęgowało zachowanie Niny, które potrafiło zmieniać się diametralnie.

— Ja... się boję — wydusiła. — Zwyczajnie się boję, bo nie mogę przyswoić, a tym bardziej zaakceptować informacji, że mogę już nigdy nic nie zobaczyć. Ja tego nie wytrzymam, Noah. Ten rok był nie do zniesienia, a co dopiero całe życie. — Zacisnęła usta i oczy, próbując stłumić szloch, ale załamany głos oraz kilka łez wymykających się jej po cichu spod powiek zdradziły go tak czy siak.

Choć między nami był podłokietnik i skrzynia biegów, to mocno ją do siebie przycisnąłem. Chciałem, aby wiedziała, że mimo wszystko, co by się nie stało, jestem z nią. Pocałowałem jej czoło. Siedzieliśmy tak parę dobrych minut, póki Nina nie odetchnęła głęboko i nie odsunęła się.

— Muszę iść.

— Pojadę tam z tobą — oznajmiłem.

— To nie jest konieczne, Noah. Sam masz mnóstwo spraw na głowie, nie chcę osaczać cię dodatkowo swoimi — wychrypiała.

— I nie robisz tego. Chcę tam z tobą być, potrzebujesz tego.

Potem tylko pokiwała głową, więc wysiadłem z auta i obszedłem go dookoła, żeby pomóc Ninie. Złapała mocno moją rękę. Jak tylko stanęliśmy na ganku, drzwi otworzyły się, a w nich stanęła pani Marano, niemniej zmartwiona co jej córka.

— Dzień dobry — przywitałem się — czy nie będzie państwu przeszkadzać, jakbym ja również pojechał?

Uśmiechnęła się.

— Nie, oczywiście, że nie. Wejdźcie na chwilę.

Dawno nie byłem w tym domu. Ostatnim razem chyba za dzieciaka. Nie za wiele się tu jednak zmieniło, a mama Niny prawdopodobnie nadal lubiła robić własnoręczne ozdoby do tego wnętrza. Wszystko tu było takie... przytulne i rodzinne. Pachniało lawendą, tak przynajmniej myślałem.

— Nino, gdzie masz te ostatnie wyniki badań? — zapytała pani Marano, przechodząc korytarzem do salonu. — Trzeba je ze sobą zabrać

Ona wzruszyła ramionami, wciąż mocno trzymając moją rękę.

DyktafonWhere stories live. Discover now