Prolog

1K 70 10
                                    

  Dryfowałam.

  Chyba tak to mogę nazwać. Dryfowałam w próżni, czując się aż nazbyt dobrze, aż nazbyt lekko. Nie było bólu. Nie było dźwięku tłuczonego szkła i zgniatanego metalu, krzyków. Odór palonej gumy również zniknął i pozostawił po sobie... nic. Pustkę. Pustkę wokół mnie, we mnie zresztą też. Nie chciałam myśleć ani zastanawiać się nad tym, co pozostawiłam po sobie, co tak naprawdę się stało, że umarłam. Bo umarłam, prawda? Na to wygląda, skoro znalazłam się tutaj i za żadne skarby nie dawałam rady się wydostać.

Szczerze? Odpowiadałoby mi to.

Nie musiałabym zmierzać się z tym, co zgotował dla mnie los. 

Zero cierpienia. Zero zmartwień. Zero bólu. 

Tak, to było czyste tchórzostwo, miałam tego pełną świadomość, ale w momencie, gdy życie totalnie mi się spieprzyło, ot tak, naprawdę nie chciałam do niego wracać. Potrzebowałam spokoju. Odpoczynku. Ciszy. Chwili na nabranie głębokiego oddechu. Chwili na przemyślenie swojego następnego kroku, zastanowienia się nad swoimi czynami i słowami. Natomiast kiedy nawet tego nie mogłam zrobić, szłam spontanicznie, coraz szybciej, zbyt szybko, lekkomyślnie płynęłam wraz z przemijającym czasem, nie zwracając uwagi na znaki, jakie były mi wysyłane. Że może powinnam choć trochę zwolnić, wreszcie przejrzeć na oczy, włączyć myślenie.

Czy człowiek wraca wspomnieniami do ostatnich dni, tygodni, miesięcy dopiero kiedy stoi na granicy życia i śmierci? Czy dopiero wtedy zdaje sobie sprawę, ile błędów popełnił? Czy tak jest zawsze? Wyciąga wnioski, gdy nagle okazuje się, że na to już za późno?

Los to jednak bezlitosny sukinsyn.

Żałuję tego, kim się stałam. To wszystko moja wina. Gdybym nie była tak zapatrzona w siebie i wiedziała, że im się nie układa, i gdybym wcześniej pozwoliła dopuścić do siebie prawdę o tym, co działo się z moją kuzynką, cały ostatni wieczór potoczyłby się inaczej. Ostatnie miesiące potoczyłyby się inaczej! W grudniu tamtego roku podjęłam zbyt wiele głupich decyzji. Ja byłam głupia i naiwna, bo na zbyt wiele dałam się namówić.

Chciałabym cofnąć czas. Naprawić to, co zrobiłam. Może wtedy w końcowych chwilach mojego niezbyt długiego i ciekawego życia nie byłabym tak wykończona samą sobą i wypruta ze wszelkich uczuć.

Ja nie dramatyzuję. Wszystko mnie po prostu przerosło. Byłam słaba. Potwornie słaba.

Pik.

Cisza. Zamarłam.

Pik.

Nasłuchiwałam.

Pik.

Poczułam ucisk. Silny. Duszący. Piekący. Bolało, ale błagałam, żeby przestało. To było nie do zniesienia.

Pik.

Przecież umarłam! Miałam nie czuć bólu! Ja nie chcę bólu!

Pik.

Wpadłam w panikę. Jej macki owinęły się wokół gardła, zmusiły do pracy serce, którego głośne dudnienie zaczęłam słyszeć chwilę później. Próbowałam się ruszyć, uciec od tego daleko z powrotem do próżni, gdzie ciemność i cisza przyjemnie otulały mnie do wiecznego snu. Zamiast tego jednak coś, jakaś niewidzialna siła ciągnęła mnie w przeciwną stronę. Wyrywałam się. Krzyczałam. Zapierałam się. Nawet błagałam. Czemu nikt nie słuchał?!

Nagle wzięłam głęboki haust powietrza. Tak głęboki, że niemal czułam, jak pękają mi płuca. Cały czas słyszałam to nieznośne pikanie, które wciąż nie ustawało, za to powodowało, że głowa pulsowała mi tępym bólem. 

Odetchnęłam płytko. Zapach chemikaliów i środków dezynfekujących świadczył o tym, że znajdowałam się w szpitalu. Czyli jednak przeżyłam?

Ale dlaczego nic nie widziałam?

Usłyszałam jakiś dźwięk, a potem czyjeś kroki.

— Proszę się nie ruszać i leżeć spokojnie. Możesz być chwilowo zdezorientowana. Już zdejmuję ci bandaż z oczu — odezwał się łagodny, kobiecy głos.

Coś zimnego dotknęło mojego rozpalonego karku. Wzdrygnęłam się. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że tym czymś była dłoń, która nieznacznie uniosła w górę moją głowę i zaczęła ostrożnie odwijać opatrunek. Miałam wrażenie, że trwa to nieskończenie długo. Wciąż przed oczami widziałam jedynie czarną przestrzeń, a niczego innego nie pragnęłam teraz bardziej, jak ujrzeć oświetlone pomieszczenie lub promienie słońca przedostające się przez okno.

— Gotowe.

Gdy jednak kobieta zabrała rękę, a ja opadłam z powrotem na miękką poduszkę i otworzyłam oczy, nadal przede mną rozpościerała się ciemność.

Zupełna ciemność. 

***

Krótka notka

No i jest! Oficjalnie rozpoczynamy przygodę z "Dyktafonem"! Mam nadzieję, że tym prologiem zachęciłam Was do czytania dalej. W komentarzach napiszcie mi, co o nim myślicie. Wszystkie uwagi biorę sobie zawsze do serca i poprawiam, co trzeba. 

Teraz organizacyjnie. Rozdziały będą publikowane co pięć dni, maksymalnie co tydzień, zależy, jak stałabym z rozdziałami. Jako że prolog był krótki, uznałam, że pierwszą część zaprezentuję Wam w tę niedzielę, natomiast drugiej możecie się spodziewać w następny piątek. Gdyby zaszła jakaś zmiana planów, poinformuję Was o tym na mojej tablicy lub tutaj.

To tyle. :) 

Życzę dobrych wrażeń przy czytaniu! 

Całuję, 

alexaandra_claire

DyktafonWhere stories live. Discover now